[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.jesteś taki arogancki, taki samolubny.- Ale.- ODEJDy! - krzyknęła Anna i wypadła z pokoju.Pobiegłem za nią, ale zdążyła się zamknąć w bibliotece.- Porozmawiamy pózniej - powiedziała przytłumionym głosem, -Najpierw musisz dać olśniewający pokazcudotwórstwa.Teraz odejdz i zostaw mnie w spokoju.Nie wiedziałem, co powiedzieć.Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w zamknięte drzwi.Potem odwróciłem się iodszedłem powłócząc nogami.IIISłowa rozbłyskiwały w mojej świadomości, bezużyteczne, nieadekwatne słowa, odzwierciedlające udrękę umysłu:ciężarna, irracjonalna, emocjonalna, nie mówiła poważnie, nie mogła mówić poważnie, zwykły błąd wynikający zwyczerpania, cofnie wszystko, kiedy się uspokoi.Słowa te wspierały mnie w drodze do celi.Pózniej obezwładniająca szczerość tyrady Anny zmiotła tę wątłą obronę ipożarła resztki sił, tak że przez pewien czas mogłem tylko siedzieć tępo na krześle.Modlitwa była niemożliwa,medytacja przekraczała moje możliwości.Mogłem jedynie koncentrować się na odzyskaniu woli, żeby się poruszyć.W końcu zdołałem zwlec się na dół.Anna najwyrazniej doszła do siebie; słyszałem, że rozmawia z kimś w salonie izastanawiałem się, kim mógł być gość.Może policja przybyła porozmawiać o zabitej krowie.Już wcześniejzłożyłem zeznanie, a ponieważ nie miałem ochoty tego powtarzać, schroniłem się w pokoju stołowym.Spostrzegłemze zdziwieniem, że stół nakryto dla dwóch osób.Dziwne.Wydałem instrukcje, że po seansie nie będę potrzebowałjedzenia.Zlekceważyłem dodatkowe nakrycie, kładąc je na karb dziwactwa służby, podszedłem do kredensu,powąchałem karafki, by odszukać brandy,359po czym nalałem pokazną porcję do szklanki.Nie lubiłem brandy, ale rozpaczliwie potrzebowałem lekarstwa, którypomogłoby mi odzyskać równowagę.Połknąwszy brandy najszybciej jak potrafiłem, stwierdziłem, że nie wiem, co zrobić ze szklanką.Nie mogłem jejzostawić w kredensie.Co by pomyśleli służący? Wzdrygnąłem się, ale brandy dodała mi sił, więc ze szklanką wdłoni wyszedłem szybko z pokoju i salwowałem się ucieczką do ogrodu.W połowie drogi do kaplicy zakręciło mi się w głowie i zrozumiałem, że wypicie brandy było błędem.Usiadłemczekając, aż poczuję się lepiej, a oparłszy się o pień drzewa pomyślałem, jak pięknie promienie słońca sączą się przezliście bukowe.Przypomniało mi się, jak uczyłem nowicjuszy mistycyzmu natury.- Doskonale! - wykrzyknął ojciec Darcy, który przez pół godziny podsłuchiwał w sali manuskryptów podczas jednejze swych corocznych wizyt.- Przyznaj, Jonatanie: czy wpajanie wiedzy zafascynowanym słuchaczom nie jestbardziej satysfakcjonujące, niż leczenie kotów cierpiących na zatwardzenie? - Chociaż chciałem go uderzyć za tędrwiąca wzmiankę o Whitbym, musiałem się uśmiechnąć, słysząc tak rzadką w jego ustach pochwałę.Biedny Whitby.PAMięTAJ O WHITBYM, napisał Francis, i pamiętałem o nim, o zamordowanym, umęczonym Whitbym, leżącymsztywno na biurku opata, kiedy ojciec Darcy wskazał na mnie palcem i powiedział:- Zabiłeś to zwierzę swoim nieposłuszeństwem, próżnością i nieznośną dumą.- Nagle zrozumiałem, że muszę odwołać seans.Ojciec Darcy gniewałby się, gdybym go odbył.Wzdrygnąłem się,przypominając sobie, że nie żył, ale wspomnienie o nim krzepło w moim umyśle, żywiło się moją psychiką, szukającsił, by zmaterializować się w eterze.Ale taka materializacja stanowiłaby zwykłą kuglarską sztuczkę.Ojciec Darcyspoczywał w pokoju, w Bogu.Nie mogłem oczekiwać, że uświadomię go sobie jako zbłąkany, bezcielesny byt;każdy duch, jakiego bym wywołał, stanowiłby jedynie manifestację mojej zaburzonej psychiki. Nigdy nie zalecam eucharystii, póki nie ukaże się autentyczny duch", napisał Wiłfred. Ten list od Wilfreda był przerażający i ohydny."Kiedy głos Anny rozbrzmiewał echem w mojej pamięci, szklanka wysunęła mi się z dłoni i rozprysła o kamień.Odgłos ten wywarł na368mnie ten sam efekt, co pstryknięcie palcami, którym hipnotyzer budzi uśpioną osobę z transu.Z trudem wstałem,kopnąłem odłamki szkła pod krzaki i powlokłem się ścieżką w kierunku dolinki.Wreszcie dotarłem do kaplicy, a kiedy spowiła mnie jej spokojna atmosfera, poczułem, że nie mogę odwołać seansu.Dla dobra chorych musiałem odegnać zwątpienie.W kaplicy uklękłem, ale mój umysł był pusty.Powoli, bardzo powoli, moja udręczona psychika zanurzyła się wdelikatnym, kuszącym świetle, aż rozpoznałem słowa modlitwy.Widniała wypisana w mojej świadomościnajpiękniejszymi literami, a brzmiała: ześlij mi dzisiaj wspaniałe uzdrowienie, abym mógł uwierzyć w prawdziwośćpowołania; ześlij mi wspaniałe uzdrowienie, żeby Anna znowu mnie podziwiała; ześlij mi wspaniałe uzdrowienie,żebym poczuł się młody i silny, żebym olśnił nie tylko żonę, ale cały świat swymi cudownymi mocami.W chwilę pózniej zadrżałem z przerażenia; rozpoznałem obecność Szatana w tej parodii modlitwy i automatyczniesięgnąłem po pektorał, żeby go wygnać z mojej psychiki.Ta dewiacja duchowa tak mnie przeraziła, że dopiero pochwili zdołałem szepnąć do Boga:- Pomóż mi.Daj mi siłę, której potrzebuję, żeby pomóc tym chorym ludziom.- Potem jednak pomyślałem o Annieoskarżającej mnie o dbanie tylko o własne potrzeby i zrozumiałem, że nawet ta modlitwa była beznadziejnieegocentryczna.W rozpaczy poszedłem do zakrystii, żeby przebrać się w komżę i sutannę.Po przebraniu się próbowałem się modlić za innych.Modliłem się za Annę, którą tak głęboko zraniłem, a kiedy tylkosobie o niej przypomniałem, pomyślałem o dziecku.Przypomniałem sobie objawienie, radość, jaką po nim czułem,swoje absolutne przekonanie, że znajduję się na właściwej drodze i że wszystko będzie dobrze.Objawienie wspomogło mnie w przeszłości i wiedziałem, że wspomagało mnie nadal.Wiedziałem, że tak długo, jakzdołam wierzyć w to objawienie, tak długo przetrwam.Wstałem z kolan z odnowioną wiarą i stwierdziłem, że mamdość sił, by przeprowadzić seans.Wierni zmierzający do kaplicy mijali jedną z bram w murze, a następnie zagłębiali się na odległość około dwustumetrów w dolinkę.Kwadrans przed trzecią kaplica była pełna, więc pułkownik Maitland i jego pomocnicy musieliodsyłać łudzi z kwitkiem.Zezwoliłem jed-361nak, by kilka osób stanęło z tyłu za pięcioma pacjentami na wózkach inwalidzkich, a chociaż pułkownik wyraziłwątpliwości co do sensowności upakowania łudzi na tej zamkniętej przestrzeni, zauważyłem, że gdyby ktokolwiekdostał ataku klaustrofobii, wyjście znajdowało się tuż obok.- Chodzi o to, że blokują wyjście dla reszty wiernych - powiedział pułkownik Maitłand, ale nie chcąc się rozpraszaćtrywialnymi detalami, odesłałem go, by zostać sam w kaplicy.Nie odważyłem się zlustrować zgromadzenia, boobawiałem się, że Anna mogła nie przyjść, a uznałem, że za żadną cenę nie wolno mi się dodatkowo martwić.Wybiła trzecia.Pułkownik Maitłand poinformował mnie, że wszystko było gotowe; po ostatniej, krótkiej modlitwiewyszedłem z zakrystii i skierowałem się do ołtarza.Kiedy stanąłem przed zgromadzeniem, pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem, był kapelusz w czwartym rzędzie.Duży kapelusz, misternie ozdobiony sztucznymi kwiatami, należał do jednej z moich pań, wdowy nazwiskiemHetherington.Ale prawie nie widziałem pani Hetherington
[ Pobierz całość w formacie PDF ]