[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiście odmówiła.Poprzestała, zachowując naj-większą ostrożność, na tym, co należało zrobić, aby dokumenty te,ukryte gdzieś w świecie przez Michaela - nie wiedziała, gdzie - nieujrzały światła dziennego.Telefonowała więc w umówionych odstę-pach czasu do biur adwokackich w Nowym Jorku i Montrealu.Czy-niąc to ani przez chwilę nie myślała o sobie, lecz wyłącznie o nim,przekonana, że będzie to jedyna gwarancja jego przeżycia.Pózniej, gdzieś w środku wiosny, powiedzieli jej - bo nie mogli in-aczej postąpić, musieli powiedzieć - że nic więcej nie można zrobić,że nie zagraża już bezpośrednie niebezpieczeństwo, ale jest nieprzy-tomny, a oni nie wiedzą, jak długo to potrwa, nie mogą obiecać, że ztego wyjdzie, ale nie powinna tracić nadziei, bo są pewne oznaki.Pewne sygnały elektryczne , tak powiedzieli.Nie zrezygnują, zrobiąwszystko, co trzeba, może być tego pewna.Trzymała się więc tej na-dziei.Wierzyła w to.Nic nie mogło zniszczyć tej nadziei, ani upływa-jący czas, ani to, że każda wizyta uświadamiała jej, jak ciężki jest jegostan.Dzięki niezręcznościom czy zwierzeniom personelu nabierałastopniowo pewności, że Michael nigdy nie odzyska władzy w rękach inogach.I tak aż do dnia, w którym nadzieja całkiem odpłynęła.Wydarzyło się to tak nagle, pewnego niedzielnego ranka na po-czątku lata.Przyszła do szpitala wcześniej i widziała, jak pielęgniarkikończyły go myć, obcinać włosy i golić.Doszła wtedy do wniosku, żewszystko, co zrobiono i co dalej się robi przy nim, jest przeznaczonedla niej.Od tego dnia zaczęły budzić w niej odrazę małe zadraśnięcia,które dostrzegała na jego twarzy.Jak ślady po masce, którą po-spiesznie zrywano z niego przed jej wizytą.462Będą się nim posługiwali aż do końca, pomyślała czując mdłości.Do samego końca.A nawet pózniej.Słychać było tylko szmer czarnej gruszki, nadymającej się i kur-czącej.Maria ciągle na nią patrzyła.Czuła się pusta, wykończona.Popa-trzyła na twarz na łóżku - twarz bez wyrazu, nieruchomą, ściągniętą.Dostrzegła słaby ruch klatki piersiowej, częściowo przykrytej prze-ścieradłem, unoszącej się i opadającej w ciszy bez najmniejszegooporu.I powiedziała sobie, że nie ma na co patrzeć, nie ma tu nic dooglądania.Niczego nie można już oczekiwać.Wstała, podeszła do łóżka, popatrzyła na promienie słońca prze-ciskające się między listewkami żaluzji; nie była w stanie nic robić.Odwróciła głowę w stronę łóżka i spojrzała na jego twarz.Twarz ścią-gniętą, bez wyrazu.Niczego nie odczuwała.Słyszała tylko szelest iwzdychanie czarnej gruszki.Mój Boże.Patrzyła na twarz, na jejściągnięte rysy, i nic nie czuła.Widziała plaster zamiast powiek, bli-zny jak szwy, rurki zwisające po obu stronach łóżka - i nic nie czuła.A jednak widziała to wszystko, patrzyła na to.Och, mój Boże, jak onapatrzyła!Wystarczająco już się nim posłużyli, pomyślała.Poczuła, że ogar-nia ją smutek i litość.Tak, teraz już dość, wystarczy.Zrobiła parę kroków wzdłuż łóżka.Teraz już wystarczy, powtórzyła w myśli i przekręciła mały krążek,aby odłączyć kroplówkę.Teraz już zostawią cię w spokoju, powie-działa cichutko.Przykucnęła i wyłączyła z kontaktu aparat do kontro-li serca.Gdy wstawała, dreszcz przebiegł całe jej ciało.Powiedziała:Nie martw się, kochany, zajmę się wszystkim, zrobię wszystko, cotrzeba, wiem, co trzeba zrobić.Powiedziała też: Nie zrobią ci jużkrzywdy, jestem z tobą.Podeszła do aparatu do sztucznego oddycha-nia i naciskała guziczki, aż wskazniki znieruchomiały.Wiedziała, copowinna zrobić.Teraz już zostawią cię w spokoju, obiecuję ci.Niezwracała się do ciała leżącego na łóżku, mówiła do kogoś, kto był obokniej.Po chwili odłączyła czarną rurkę wychodzącą z otworu dotcha-wicznego.Jedną ręką schwyciła rurkę, ścisnęła ją uważając, aby jej nieporuszyć, i zatkała palcem końcówkę.Przymknęła oczy i powtórzyła:Teraz już zostawią cię w spokoju, nie zrobią ci już krzywdy.Poczuła,463że na łóżku coś drgnęło, i natychmiast zdrętwiała jej ręka, skurczprzebiegł mięśnie jej brzucha.Tak, wyszeptała, drżąc, tak, chodz,chodz.Kiedy drgnęło drugi raz, powtórzyła: Nie zrobią ci już krzyw-dy, kochany, nie zrobią ci już nic złego, nic złego! Poczuła jeszczejedno drgnięcie, bardzo słabe, nic już nie mówiła, potem jeszcze jed-no, ledwo wyczuwalne, ciągle nic nie mówiła.Nie czuła już nic.- Nie zrobią ci już krzywdy, kochany - wyszeptała jeszcze stłu-mionym głosem.- Widzisz, już po wszystkim.Nie zrobią ci jużkrzywdy.W końcu zdjęła palec z końcówki rurki.Patrząc przed siebie pode-szła do łóżka.Wyjęła z torebki kartkę papieru i położyła ją na łóżku.Były tam zapisane numery telefonów kancelarii adwokackich w No-wym Jorku i Montrealu, a także hasła, jakie należy podać dla identy-fikacji.Przed wyjściem z sali jeszcze raz się odwróciła.Wszystko wy-glądało tak samo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]