[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie uważa pan, że pora, aby Jamie odpoczął? - zapytałam.- Racja.Na dziś wystarczy, a jutro potrenuje na padoku jazdę na oklep.Popatrzyłyśmy na siebie z panią Goode.Zrozumiałyśmy, że Jamie właśniewkroczył w męski świat i jego dzieciństwo miało się ku końcowi.Kiedy inni poszli już do domu, podeszłam do pustego boksu.Zamierzałam prze-dyskutować z Wintersonem jutrzejsze zajęcia Jamiego.Byłam przekonana, że zechceomówić ze mną na osobności zmiany, jakie zachodziły w zachowaniu małego i kwe-stię coraz większego uwielbienia, jakim darzył go Jamie.Byłam zaborczą matką, toteżczułam się trochę niespokojna.Winterson wszedł do stajni i powoli ruszył w moją stronę.Odłożył rękawiczki iszpicrutę i ująwszy mnie za ramię, odwrócił plecami do drzwi boksu.- Domyślam się, że dziś wieczorem musi pani wracać do miasta? Nie wyobra-żam sobie kolejnej nocy bez pani i w tej sytuacji będę zmuszony kochać się z paniąR Stutaj, w stajni.Ma pani coś przeciwko temu?- Lordzie Winterson, proszę! Czekałam na pana, żeby porozmawiać bez świad-ków - odparłam: Udawałam oburzenie i choć oboje wiedzieliśmy, że udaję, nie brałamjego słów poważnie.Ciekawe, co takiego było w atmosferze stajni, że od razu przy-chodziły na myśl takie rzeczy?- Przepraszam, to ten dopasowany żakiet tak na mnie podziałał.- W takim razie może pójdę się przebrać i włożę coś mniej obcisłego.- Nie.Proszę zostać.Dobrze to pani zniosła.Wiem, że nie jest pani łatwo prze-kazać syna w inne ręce.Ale proszę się nie martwić o jutro.Mój ojciec będzie na miej-scu, i mój główny stajenny, i pani Goode.Nie przemęczą małego.Pokażą mu, jak czy-ścić konia.Będzie bezpieczny.- Dziękuję.Wiem, że nic mu nie grozi.Widziałam, jaki był szczęśliwy.- Będzie w tym dobry.- Tak jak jego ojciec - odparłam, nie mogąc uniknąć dwuznaczności.Winterson wziął mnie w ramiona.- Wiem, że myślała pani o dawnych czasach.Widziałem to w pani oczach.Niema po co do tego wracać.To już przeszłość.Trzeba pozwolić jej odejść.- Chętnie bym to zrobiła, ale nie mogę, nie wiedząc, o co w tym wszystkim cho-dziło.- Kiedyś to pani wyjaśnię.Proszę dać mi trochę czasu.Dla mnie to też niełatwe.- Poczekam.Ale niech pan nie odwraca się ode mnie jak poprzednio.Wtedy,gdybym miała odwagę, mogłam odejść.Teraz to nie będzie możliwe, prawda?- Nie będzie żadnego odchodzenia, bo nie będzie ku temu powodu.Koniec sza-lonych przyjęć z rozwiązłymi kobietami.Od tej pory będziemy zapraszać tylko teosoby, które oboje lubimy.- Dużo było tych rozwiązłych kobiet? - zapytałam, choć jego przyjęcia byłynajmniejszym z moich problemów.- Kilka.Ale żadnej z nich nigdy pani nie spotkała.- Zabrzmiało to tak, jakby zależało panu na tym, kogo spotykałam.Trudno i w toR Suwierzyć, bo najczęściej w ogóle pan nie zauważał mojej obecności.- Myli się pani, panno Follet.Zawsze dokładnie wiedziałem, gdzie pani jest.Anajlepiej pamiętam osiemnasty kwietnia tysiąc osiemset drugiego roku między godzi-ną.- Niech pan przestanie! Wracajmy do domu, bo zaraz zaczną nas szukać.- Od-sunęłam się od niego.Nigdzie jednak nie odeszłam.Burl chwycił mnie w ramiona i znowu pocałował,udowadniając, że jego pożądanie wcale nie opadło.Nie wiem, czy dostrzegł sensukryty w moich pytaniach, w każdym razie nie dał nic po sobie poznać.Chciałam gozapytać o Veronique, ale przyznam, że szkoda mi było tracić cenne chwile na rozmo-wę.Poza tym dysponowałam tylko plotkami, i to z trzeciej ręki.Całowaliśmy się aż do utraty tchu, a kiedy wreszcie wypuścił mnie z objęć,świat wirował mi przed oczami.Wracając do domu, bardziej niż zwykle ślizgałam sięna oblodzonym bruku stajennego dziedzińca.W domu przy ogniu czekały na nas ciasteczka i gorąca czekolada.Równie do-brze mogłam jeść trociny.Nie czułam nic poza dojmującą tęsknotą za jego bliskością.Rozmawiałam i uśmiechałam się, jakby nic się nie stało, ale jestem pewna, że Winter-son doskonale wiedział, co się ze mną dzieje.Moja pozycja nagle wzrosła do tego stopnia, że zostałam oprowadzona po domu.Winterson pokazał mi miejsca, których wcześniej nie miałam powodu oglądać.Obej-rzałam wszystkie pokoje, kuchnie, pokoje kredensowe i wielkie spiżarnie, gdzie obokszynek i dziczyzny wisiały pęki drobiu i dzikiego ptactwa.Widziałam świeże ryby,czekające na przyrządzenie, kosze pełne jaj, misy śmietany, drewniane bańki na mle-ko, półki zastawione serami i osełkami masła, skrzynie wypełnione jarzynami i pękiziół.Obejrzałam ogród warzywny z drzewami owocowymi i szklarniami, które wi-działam po raz pierwszy w życiu.Winterson powiedział, że rosną w nim także piękneróże, kwitnące od wiosny aż do późnej jesieni.Oprowadził mnie po długiej galerii zbudowanej w szesnastym wieku z okazjijednodniowej wizyty i noclegu króla Henryka VIII.Byłam tu raz lub dwa przy okazjiR Sjakiegoś przyjęcia czy balu, ale Linas nigdy nie opowiadał mi o swoich przodkach,których portrety wisiały na ścianach wyłożonych dębową boazerią.Winterson musiałsię tego domyślić, bo nadrobił zaniedbanie brata.Wiedziałam lepiej od innych, że niebyło ono celowe, lecz wynikało z jego choroby.Kiedy wróciliśmy do salonu, odniosłam wrażenie, że Winterson zaczyna w koń-cu rozumieć, iż obojętność Linasa nie była dla mnie tak bolesna jak lodowaty dystans,z jakim on sam mnie traktował.Zaczęłam już zapominać o swojej urażonej dumie.Nie dlatego, że niedługo miałam zostać panią tego wspaniałego domu, ale ponieważ zjakichś powodów Burl Winterson naprawdę mnie pragnął.Rozdział trzynastyWieczór w domu bez Jamiego i pani Goode wydawał mi się dziwnie pusty.Zni-kały już ostatnie ślady wczorajszych przygotowań na przyjęcie gości, ale część rzeczyciągle jeszcze nie wróciła na dawne miejsce.Czułam, że dziś nie będę miała problemuz zaśnięciem.Konna przejażdżka dobrze mi zrobiła.Winterson miał znakomite konie,liczyłam więc, że teraz częściej będę mogła oddawać się tej przyjemności.Leżąc w łóżku, zastanawiałam się, co jeszcze zostało do zrobienia i pomyślałamo brulionach Linasa, które wcześniej leżały w salonie na stoliku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]