[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tutaj, po tej stronie rzeki Send, napotkalinastępne takie umierające gniazdo ze zmutowanymi pszczołami, których żądła były równiezabójcze. Ilu jeszcze będzie musiało umrzeć, zanim taśma z tym nagraniem w końcu się zerwie?Jakby sprowokowane przez te myśli, z głośników popłynęło nagle monotonne,synkopowane bicie bębnów.Eddie wydał okrzyk zdziwienia.Susannah wrzasnęła i zatkała uszyrękami, ale zanim to zrobiła, usłyszała ciche dzwięki ścieżki lub ścieżek, które zostały wyciszoneprzed laty, kiedy ktoś (zapewne przypadkowo) przesunął dzwignię balansu na sam koniec skali,wyciszając gitary i solistę.Eddie pchał fotel ulicą %7łółwiową i wzdłuż ścieżki Promienia, usiłując rozglądać się nawszystkie strony jednocześnie i starając się nie wciągać nosem fetoru rozkładu. Dzięki Bogu, żewieje wiatr - myślał.Przyspieszył kroku, wypatrując estakady kolei w zarośniętych chwastami lukach międzybiałymi budynkami.Chciał jak najszybciej opuścić tę aleję zmarłych.Wciągając w płuca kolejnąporcję słodkawo cuchnącego powietrza, miał wrażenie, że nigdy w życiu niczego tak bardzo niepragnął.* * *Jake gwałtownie wrócił do rzeczywistości, gdy Gasher złapał go za kołnierz i szarpnął zcałej siły, jak brutalny jezdziec osadzający galopującego rumaka.Jednocześnie podstawił munogę i chłopiec runął na wznak.Uderzył przy tym głową o chodnik i na chwile pociemniało muw oczach.Gasher, bez cienia współczucia, ocucił go, tarmosząc dolną wargę chłopca.Jake wrzasnął i nagle zaczął się podnosić, wściekle młócąc pięściami.Gasher zwinnie sięuchylił przed ciosem, wsunął drugą rękę pod pachę chłopca i poderwał go z ziemi.Jake chwiejniestanął na nogach.Przestał się opierać, niemal przestał kojarzyć.Wiedział tylko to, że bolą gowszystkie mięśnie, a pogryziona dłoń piecze tak, że ma ochotę wyć jak schwytane w pułapkęzwierzę.Gasher najwidoczniej musiał trochę odpocząć i tym razem zatrzymał się na dłużej.Stałpochylony i ciężko sapał, opierając dłonie o okryte zielonym aksamitem kolana.%7łółta chustkaprzekrzywiła mu się na głowie.Jedyne oko błyszczało jak fałszywy diament.Biała jedwabnaopaska osłaniająca drugie pomarszczyła się i żółty śluz wypływał spod niej na policzek.- Spojrzyj w górę, koleś, a zobaczysz, dlaczego tu stanęliśmy.Popatrz!Jake zadarł głowę, lecz był tak zmęczony, że wcale nie zdziwił go widok wiszącejosiemdziesiąt stóp nad nimi marmurowej fontanny wielkości przyczepy kempingowej.On iGasher stali prawie dokładnie pod nią.Fontanna wisiała na dwóch zardzewiałych linach,zamaskowanych stertami kościelnych ławek.Mimo znużenia Jake zauważył, że te liny są jeszczebardziej postrzępione od tych, które podtrzymywały most.- Widzisz to? - zapytał Gasher, szczerząc zęby w uśmiechu.Podniósł dłoń do zasłoniętegooka, wygarnął spod opaski grudkę śluzu i obojętnie strząsnął.- Piękne, no nie? Och, Tik-Tak tosprytny gość, bez dwóch zdań.(Gdzie te pieprzone bębny? Powinny już grać.Jeśli Copperheadzapomniał o nich, to wepchnę mu kij w dupsko tak głęboko, że poczuje smak kory).Terazpopatrz niżej, mój miły szczeniaku.Jake spojrzał przed siebie, a Gasher natychmiast uderzył go tak mocno, że chłopieczatoczył się do tyłu i o mało nie upadł.- Nie przed siebie, kretynie! Na ziemię! Widzisz te dwa ciemne kamienie?Po chwili Jake dostrzegł je.Apatycznie skinął głową.- Lepiej nie stawaj na nie, bo wtedy wszystko to zleci ci na łeb, koleś, i jeśli ktośprzyjdzie cię tutaj szukać, będzie musiał zbierać cię szufelką.Kapujesz?Jake znów kiwnął głową.- To dobrze.- Gasher jeszcze raz zaczerpnął tchu i klepnął chłopca w ramię.- Rusz się, naco czekasz? Dalej!Jake przeszedł nad jednym z ciemniejszych kamieni i zobaczył, że to wcale nie kostkabruku, lecz metalowa płytka uformowana tak, by przypominała kamień.Druga znajdowała się tużza nią, umieszczona w taki sposób, żeby niechybnie nadepnął na nią intruz, któremuprzypadkiem udałoby się ominąć pierwszą. No już, zrób to - pomyślał. Czemu nie? Rewolwerowiec nigdy cię nie znajdzie w tymlabiryncie, więc zrób to i uruchom pułapkę.To będzie lepsza śmierć od tej, która czeka cię z rąkGashera i jego kumpli.I szybsza.Jego zakurzony mokasyn zawisł w powietrzu nad pułapką.Gasher trącił go kułakiem wplecy, ale niezbyt mocno.- Myślisz o przejażdżce na tamten świat, kolego? - zapytał.Okrutną radość w jego głosiezastąpiło szczere zaciekawienie.Jeśli towarzyszyło temu jeszcze jakieś uczucie, to nie strach,lecz rozbawienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]