[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bo nie mogę sobie pozwolić na taką przyjemność.- Och! - Jane zerwała się z ławki, ciasno owijając siępłaszczem.- Nie rozumiem cię! Wyznałam ci szczerze, coczuję, a ty.przecież chyba też coś do mnie czujesz, skoromnie całowałeś więc czemu nie możemy być razem? Totylko twój umysł dyktuje ci odrzucenie, przecząc temu, comówi serce!James zwiesił głowę, nie patrząc jej w oczy.Jego milczeniebyło bardziej wymowne niż jakiekolwiek słowa.Jane miała poczucie, że jej rozbudzona nadzieja usycha imarszczy się jak zimowe jabłko, zbyt długo trzymane wpiwnicy.-1 nie zmienisz zdania?-Nie.-A ja.zbyt mało znaczę, żeby na nie wpłynąć.Nieodpowiedział.- Rozumiem.- Gniew opadł.Jane, zgnębiona kolejnymbolesnym zawodem, straciła ochotę do dalszej walki.-W takimrazie życzę ci szczęścia na wyprawie, panie Lacey.- Dygnęłakrótko i odwróciła się, by odejść.-Jane, zaczekaj.Zatrzymała się w pół kroku, połykając łzy.Boże, spraw, żebyzrozumiał swoją pomyłkę, błagam! James bezradnie rozłożyłręce.- Wybacz mi.Chciałbym być inny.Ostatni płomyk nadziei zgasł.Jane ruszyła przed siebie,przezwyciężając bezwład nóg.Czuła się jak więzniowie zTower, wlokący swe ciężkie okowy.Milly pod pierwszym lepszym pretekstem udała się doWhitehall, żeby podzielić się z Jane wieściami.Zastałaprzyjaciółkę samotną w pokoju.Cisnęła paczki na łóżko irzuciła się, żeby ją uścisnąć.-Och, Jane, jaka jestem szczęśliwa! - zawołała, czując, jaksztywność Jane znika i dziewczyna odwzajemnia jej uścisk.- Cieszę się, Milly.- Jane delikatnie wysunęła się z jej objęć.-A teraz opowiedz mi dokładnie, skąd to szczęście, choćoczywiście trochę się domyślam.Wskazała Milly krzesło stojące przy oknie.Wgniecenie wpoduszce, która na nim leżała, wskazywało, że Jane mu-siała tam długo przesiadywać przed jej przyjściem.Dziwne,bo od okna mocno ciągnęło i było to miejsce o wiele mniejprzyjemne w porównaniu z łóżkiem.Milly usiadła, ale po chwili zerwała się żywo, tak rozpierała jąradość.- Diego przyjechał do mnie wczoraj i jesteśmy po słowie! -wypaliła bez tchu.- Gratuluję.Milly zaczęła chodzić wielkimi krokami od kominka do okna.-Teraz pozostaje mi tylko przekonać ojca - perorowała.-Diego powiedział, że jego pan oferuje nam mieszkanie wLacey Hall, na wypadek gdyby moi sąsiedzi okazali zbytniąwrogość, ale mam nadzieję, że uda nam się zamieszkać wLondynie.Mój interes idzie coraz lepiej, a Diego chce udzielaćpanom lekcji jazdy i fechtunku.Jeśli wszystko pójdzie dobrze,mamy szansę żyć dostatnio.- Z uśmiechem zerknęła nabransoletkę na swoim przegubie.- Och, Jane, on jest takicudowny! I naprawdę mnie kocha - wyznał, że uwielbia mniejuż od czasu, kiedy byliśmy dziećmi.Wielbi nawet te mojemarchewkowe włosy! - Zaśmiała się perliście i zawirowała wmiejscu w radosnym piruecie.- Nie zależy mu na posagu,przeciwnie, chce dać mojemu ojcu całe swoje oszczędności,byle wyraził zgodę na ślub.To powinno pomóc! - trajkotałaradośnie, uskrzydlona wspomnieniem niedawnychnarzeczeńskich ustaleń.- Bierzemy ślub najszybciej, jak tobędzie możliwe!Jane milczała i Milly znieruchomiała nagle, dopiero terazzauważając podły nastrój przyjaciółki.Jane była osowiała,blada, a pod oczami miała ciemne kręgi.-Jane, co się dzieje? Czy.czy nie podobają ci się mojewieści?Jane spróbowała się uśmiechnąć, ale tylko skrzywiła wargi.- Bardzo się cieszę, Milly, widząc cię tak szczęśliwą.Iprzysięgam, nie chodzi o ciebie.Po prostu wczoraj wieczoremmiałam rozmową z Jamesem i.nie doszliśmy doporozumienia.Upojona miłością Milly nie mogła sobie wyobrazić, że ktośmógłby być nieszczęśliwy.- Ojej, musisz z nim jeszcze porozmawiać! Na pewno da sięcoś wyjaśnić.Nie znam go długo, ale z tego, co widzę, wydajemi się, że jest najlepszą partią dla ciebie.- Może, ale to nie jest łatwe - westchnęła Jane.- Przecież go kochasz i widać, że i jemu bardzo zależy natobie.- Milly wskazała na jedną z przyniesionych paczek.- Tumam dla ciebie szykowny nowy kapelusz, w którym będzieszwyglądała prześlicznie.Załóż go i biegnij do Jamesa, a napewno ci się nie oprze!Jane odpakowała kapelusz i przymierzyła go, głównie po to,żeby sprawić przyjemność Milly.Jej oczy pod szerokimaksamitnym rondem wydawały się jeszcze większe.Gdybybyła szczęśliwa i uśmiechnięta, zaiste wyglądałaby wspaniale;teraz strój podkreślał tylko jej smutek.- Dzięki, Milly.Dopisz to do mojego rachunku.Milly westchnęła.Nie miała ochoty psuć swego radosnegonastroju, pochylając się nad cudzym nieszczęściem, aleprzyjazń miała swoje prawa.-To bardzo poważne, Jane? - zapytała, rozpakowującpozostałe stroje i układając na łożu w nadziei, że Jane pózniejzechce je obejrzeć.- Bardzo.Jest naprawdę strasznie.- Jane przesunęła palcamipo zlodowaciałej okiennej ramie, odwrócona plecami odpięknych sukien.- Z jakichś niejasnych powodów James nasiłę odsuwa się ode mnie.A wierz mi, wyznałam mu, co czuję -szczerze jak jeszcze nigdy w życiu i teraz czuję się po prostubezradna.Nie jestem tym, czego chce.- A czego chce?- To właśnie jest pytanie! Rozgrzeszenia za winy zprzeszłości? A może kary za to, że przeżył, kiedy inni musieliumrzeć?- Diego uważa, że prześladuje go demon - niespokojna duszakogoś, kto nie został pochowany jak należy.Myślę, żepowinnaś.no, nie wiem, spróbować jakoś go pocieszyć,wytrącić z tego grobowego nastroju?Jane przesunęła palcem wzdłuż mokrej strużki deszczuspływającej po szybie.- Też tak myślę.Ale nie mam siły.Milly podeszła do przyjaciółki i objęła ją łagodnie.- Kocham cię, Jane.A on jest po prostu durniem.- Skoro tak, ja jeszcze bardziej zdumiałam, zakochując się wnim.Rozdział 12James obudził się nagle, zlany potem.Leżał na podłodze, a zpoduszki rozprutej sztyletem wyfruwało pierze.- Panie?James zaczął się podnosić i napotkał zdziwione spojrzenieDiega.Białka oczu Negra połyskiwały w półmroku.Sługawyciągnął do niego rękę.- Zostaw, sam wstanę.Wracaj do łóżka.-Ale poduszka.- Do cholery, posprzątasz rano.- Dobrze, panie.Diego posłusznie wrócił na swoje wyro stojące w nogachłoża, położył się i zamknął oczy.James wątpił, czy tak szybkouda mu się zasnąć, ale był wdzięczny za dyskrecję, którapozwoliła mu poradzić sobie z koszmarem.Zciągnął kapę złóżka, okrywając nią swą nagość, i podszedł do okiennegowykuszu, rozsuwając ciężkie kotary.Noc była zimna, odoleistych wód Tamizy ciągnął lodowaty, wilgotny powiew,lecz James z ulgą przyjął tę niedogodność, bo pozwoliła mustrząsnąć z siebie resztki dręczącego snu.Koszmar znówpowrócił - śnił o ciałach zamordowanych dzieci, opotrzaskanych zabawkach porozrzucanych na skrwawionymśniegu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]