[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poszedłem to potem sprawdzić.- Poszedłeś sprawdzić? Kiedy?! Jak?!.Przecież zaraz potem napadł nas ten cały.Ganimedes.I zamknęli cię na posterunku.A ty cudem uciekłeś.Prosto do domu wbrzoskwiniowym.No, cokolwiek z sadu zostało.Do domu.- Tak rodzą się legendy.Nie powiem, byłoby dobrze mieć w życiorysie historiębohaterskiej i cudownej , jak byłeś uprzejmy to powiedzieć, ucieczki z miejskiegoposterunku, ale prawda jest trywialna: nawet nie byłem na posterunku.Ganimedes toczłowiek znany strażnikom.Po krótkich wyjaśnieniach zwolniono mnie, a jego zamknięto.Wróciłem wtedy do straganu Menei.Wypytałem ją mimochodem o to i owo.Kiedyupewniłem się, że potraktowała cię jak obcego chłopca, mogłem w spokoju odejść stamtąd.Po drodze zahaczyłem omoją skromną piwniczkę, w której mieszkam, i wziąłem na drogęparę potrzebnych rzeczy.Między innymi nieduży wizerunek Tego Samego Króla Królów.Dam ci go w stosownej chwili.Obiecuję.Ot, cała historia.- Jak to? To znaczy, że nie musisz uciekać z Isty jako poszukiwany zbieg? - Arielpominął wątek obrazu Tego Samego z lęku, że może okazać się nieprawdziwy.- Nie.Jadę, bo chcę.- Więc dlaczego.w skrzyni?! I w ogóle: dlaczego? - Ariel czuł, jak coraz bardziejboli go głowa, ale już nie był pewien, czy tylko z powodu uderzenia, czy też z jakiegośinnego.Głos Ura posłyszał więc, jakby dochodził z zaświatów.Nie było w nim teraz anicienia ironii:- Chcę być odtąd wszędzie z tobą, panie.W skrzyni.I w podróży.Potrzebujesz mnie.Król Królów przemówił do mnie światłem wewnętrznym w tej sprawie tak jasno, że nie mamco do tego wątpliwości.Powinienem towarzyszyć ci w drodze.Tobie, Perinowi, Idowi.Każdemu z was w inny sposób i z innego powodu.Mam towarzyszyć wam do końca podróży.Gdziekolwiek ten koniec będzie.I, jeżeli trzeba, oddać życie.za ciebie.To powiedział KrólKrólów, racząc oświecić mnie wewnętrznym światłem.Nie dał znać wyraznie, czy ta ofiarabędzie konieczna, ale mam być na nią zawsze gotowy.Od Króla Królów zależy miejsce iczas, jeżeli.w ogóle.Na razie mam cię strzec jako przyjaciel i kapłan Tego Samego.Zostałem zobowiązany.On Sam dał mi poznać wewnętrznie, że jesteś dla Niego bezcenny.Mam tylko pomóc Jemu ciebie strzec.Ur zamilkł.A Ariel miał wrażenie, że wraz z jego głosem zamilkła i dusza.W skrzynizrobiło się teraz cicho.Zupełnie cicho.Tylko miarowe stukanie podków końskich o bruk iuderzenia gałęzi o wieko rozpraszały ją pijaną kapelą.Z zadumy wyrwała ich obu świadomość, że konie wyraznie zwolniły tempa.Z dalekadał się słyszeć znajomy, zgrzytliwy dzwięk łańcuchów mocujących wielkie skrzydłowjazdowej bramy.Ariel w napięciu starał się wychwycić uchem, jakie tempo oddechu majego towarzysz podróży i stąd wyszpiegować, czy tamten niepokoi się, czy nie, ale piersi Uraoddychały wciąż tak równo i spokojnie, że księciu zrobiło się trochę wstyd za ten kiepskipodstęp.Do bramy pozostało jeszcze kilka kroków, albo może kilku innych wyjeżdżającychczekało na swoją odprawę, bo wóz Jeryla przystawał raz po raz na dłuższą chwilę, by potemprzesunąć się w niewidzialnej kolejce.Wreszcie usłyszeli z bliska głosy strażników.Było ichwielu.Ariel z niepokojem poszukał dłoni Ura.Przeraził się, czując, że była wilgotna od potu.Obaj prawie przestali oddychać, do granic napinając słuch.Stali już dobre ćwierć klepsydry.Jeryl opowiadał z przejęciem, jak to grozna dlazdrowia ludzkiego zaraza zaatakowała niespodziewanie kwitnące gałęzie i że nie sposób tegow mieście palić, bo pożar, i że trzeba szybko, i że do łąk za miastem daleko, bo jeszcze dwiewsie po drodze, a tu noc blisko.Brzmiało to wszystko tak składnie i logicznie, że księciuprzestało na chwilę szumieć w głowie, gdy nagle, tuż przy ich skrzyni, rozległo się tubalnepytanie:- Gałęzie widzę, a co w skrzyni wieziecie?Zamarli obaj i znieruchomieli.- Rozpałkę wiozę i wiadra z esencją cereifidenix.- A co to niby za esencja?- No ta, panie, której roztworem pomalowaliśmy naprędce chore gałęzie.- Podobnie śmierdzi?- Gorzej, panie.Toż esencja.- Otwieraj skrzynię! Sprawdzić muszę!- Ale panie! Gwozdziami zabita! Wielkimi jak bretnale! I gałęzie na niej w stosie leżą.Każda gałąz chora, w grzybie.Rozniesie się ta zaraza na nas!- To czemuście skrzynię na dnie położyli? Przecież wiadomo, że miasto zagrożoneprzez szpiegów, że ja wszystko sprawdzić muszę! - głos strażnika brzmiał coraz bardziejgroznie i butnie.- Ale panie.Jak skrzynie z ciężkimi wiadrami na wierzch kupy gałęzi kłaść? -usłyszeli pokorną odpowiedz Jeryla.- Przecież spadnie! Poturbuje ludzi! A jak się toświństwo z wiader rozleje.- Ale wiadra zabezpieczone chyba?- No.Jako tako, na ile czas pozwolił.- Zobaczyć muszę.- upierał się wartownik.Ale i Jeryl nie dawał za wygraną:- %7łeby do skrzyń się dostać, trzeba wszystkie gałęzie zrzucić najpierw na bruk.Choregałęzie.Nawdycham się przy tym ja, nawdychasz się, panie, ty.I po co? %7łeby szczelniezabitą skrzynię w bramie rozwalać?- Czy ona szczelnie zabita, to my zobaczymy, jak ją odwrócimy.- planował upartychłop.- Na niebo gwiazdziste! Tylko nie to, panie! Odwrócicie skrzynię, to i wiadra do górydnem poodwracacie! I choćby potem tydzień lał na to deszcz z burzyvenn, smród będzie wbramie jak po weselu skunksów!- Ej, Wedyr! - jakiś inny głos włączył się wreszcie w pogadankę.- My tu smrodużadnego nie chcemy! Gości mamy zacnych w mieście! Przecie sam Damokleus, mistrzWielkiej Rady, bramy po kolei objeżdża.Co mu powiemy? %7łe wszędzie dopilnowali i ludzi, iporządku, a tylko tu, w Bramie Południowej, gdzie ty dowodzisz a ja cię zastępuję, cuch takiparszywy, że gorszy jak w publicznej kloace?- To co robić?- Wozy odstawić na bok! Niech woznice gałęzie zrzucają.Do skrzyń się dostaniemy.A czy otwierać, niech sam zacny Damokleus osądzi.Za klepsydrę najdalej tu będzie.Niepogniewa się przecież na nas, że tak solidnie pilnujemy roboty i zaleceń wielkiego mistrzaLucerusa.- Gadasz dobrze.Bramę trzeba odkorkować, bo inni czekają, a przed Damokleusem jatu przepychanek mieć nie chcę.Ej, ty tam! - głos strażnika zwanego Wedyrem zwrócił sięwprost do Jeryla.- Wozy na bok, na placyk przy strażnicy poprowadz.Gałęzie trzeba ściągaćbez marudzenia!- Ale panie! Ja mówiłem, że to niebezpieczne dla ludzi! Grzyb zarazy! Parch grozny,śmiertelny! Tutaj czas gra rolę! Jak się nawdychamy, będzie za pózno!- My się nawdychamy?! Nie strasz mnie, człowieku, pókim dobry!.Ja ani moi gałęzinie tkniemy! Ty się ze swoim chłopakiem i z tym drugim woznicą spraw, byle prędko! I nietrząść mi tą zarazą na próżno! Szybko, ale bezpiecznie!.- Kiedy, panie, tu o żadnym bezpieczeństwie nie może być mowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]