[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby mogli widzieć cię wczoraj, podczas bitwy! Towymaga oblania.Wiesz, co ci powiem? Jak tylko te wozy miną bezpieczniebramy obozu, idziemy się napić.Ja stawiam.Katon próbował ukryć zaniepokojenie pijackimi planami Macro.W odróżnieniu od starszego przyjaciela, który mógł pić do woli i nigdy niemiewał nawet kaca, Katon potrafił się upić kilkoma łykami wina, a czasaminawet piwa, po czym przez kilka kolejnych dni przeżywał prawdziwe katusze.Teraz zatem mimo radości z wykazania błędnej diagnozy musiał się zająćkilkoma innymi ważnymi sprawami. Musimy napisać raport dla legata, panie.Nie mówiąc już o Plaucjuszu.Pozatym dostaliśmy zaproszenie na dwór króla. Pieprzyć Vericę.Idziemy się napić. Nie możemy tłumaczył mu cierpliwie Katon. To by była zniewaga.Niewolno nam do tego dopuścić.Wespazjan wyraził się bardzo jasno w tej sprawie. Znowu te pieprzone rozkazy.Katon pokiwał współczująco głową i spróbował zmienić temat. Powinniśmy się też zastanowić nad zachowaniami naszych chłopców przybrodzie. O czym ty gadasz? Przecież skopaliśmy dupska Durotrygom. Tym razem.Gdy stawimy im czoło po raz kolejny, nie będziemy mieliprzewagi zaskoczenia. Chłopcy radzili sobie dość dobrze zaprotestował Macro. Poszli na wrogajak zawodowcy.No dobrze, przesadziłem, nie są zawodowcami i nigdy niedorównają legionom. Właśnie.I to mnie martwi.Są zbyt pewni siebie.A to może się okazaćbardzo niebezpieczne.Potrzebują dalszego szkolenia. To chyba jasne! Macro poklepał go po ramieniu. A my jesteśmy tymi,którzy im to załatwią.Tak ich wdepczemy w ziemię, że pod koniec dnia będążałowali, iż się urodzili.Zrobimy z nich jednostkę równą naszym kohortompomocniczym.Zapamiętaj moje słowa. Mam nadzieję, że tak będzie. Katon zmusił się do uśmiechu. To się nazywa postawa! Chodz do obozu, sprawdzimy, czy nie ma tamgarnca porządnego wina.ROZDZIAA TRZYNASTYOpuściwszy zgromadzenie świętujące przy bramie, król Verica udał się prostodo swojej siedziby i zwołał posiedzenie rady, na które zaprosił najbardziejzaufanych doradców i członków rodziny.Zanim przemówił do zebranych,odczekał, aż ostatni z niewolników zniknie za drzwiami kuchni.Słuchaczesiedzieli za długim stołem, obserwując władcę z widocznym zaniepokojeniem.Każdy otrzymał puchar, a na blacie ustawiono kilka sporych dzbanów, z którychmogli nalać sobie wino.Mimo że Verica potrzebował rad trzezwej głowy,zdawał sobie sprawę, że tylko nadmiar alkoholu wyzwoli w jego doradcachwystarczającą szczerość i rozwiąże im języki.Oprócz głów najmożniejszych rodów, czyli ludzi, którzy mieli zwyczajoweprawo zasiadać w radzie, przy stole pojawili się także najambitniejsiprzedstawiciele młodszego pokolenia arystokracji w osobach Tincommiusa,Artaksa i dowódcy straży królewskiej Cadminusa.Verica chciał zasięgnąć opiniinajszerszego grona tych, od których lojalności zależało jego panowanie nadAtrebatami.Młodzi wyglądali na podekscytowanych zaproszeniem do tegoszacownego grona, ale nie na tyle, by wpłynęło to na jakość ich wypowiedzi.Gdy skobel na drzwiach kuchennych opadł, w wielkiej sali przez chwilępanowała kompletna cisza.Król nie spieszył się z rozpoczęciem przemówienia.Zdawał sobie sprawę, że to milczenie oznacza, iż obdarzają go większą uwagą.Odchrząknął w końcu i otworzył usta. Zanim przejdziemy do tematu tej narady, macie mi przysiąc, jak tu siedzicie,na wszystko, co jest dla was najświętsze, że nic, co usłyszycie z moich ust, niewyjdzie poza te ściany.Przysięgajcie od razu!Goście oparli dłonie na rękojeściach sztyletów i wymamrotali chórem słowaprzyrzeczenia.Kilku wyglądało na mocno urażonych tak obcesowym żądaniemkróla. Dobrze, teraz możemy zaczynać.Jak zapewne wszyscy już wiecie, wśródjeńców wziętych przez naszych ludzi jest także kilku Atrebatów.Większośćz was była za wałami, gdy witaliśmy powracające kohorty.Niektórzy mogli byćtakże świadkami niefortunnego zdarzenia, kiedy jakaś kobieta rozpoznała głowęswojego syna pomiędzy niesionymi trofeami.Cadminus uśmiechnął się na wspomnienie płaczącej niewiasty, kilku innychskwitowało jej boleść chichotem.Twarz Veriki pozostała jednak bez wyrazu tylko oczy wyrażały po części przerażenie, a po części gniew na żartownisiów.Gdy śmiechy w końcu umilkły, władca pochylił się nieco bardziej nad stołem. Bracia, nie widzę w tej sytuacji niczego zabawnego.Trudno się radować,że zabijamy swoich. Ależ panie zaprotestował jakiś stary wojownik ten człowiek był zdrajcą.Oni wszyscy nas zdradzili.Zasłużyli sobie na taki los, a ta baba nie powinnaośmieszać się rozpaczą nad synem, który zwrócił się przeciw swojemu ludowii jego prawowitemu władcy.Pozostali poparli go, mrucząc cicho, lecz Verica od razu uciszył ich, unoszącdłoń. Zgoda, Mendacusie.Ale co z naszym ludem, który nie mieszka w stolicy?Co z wieśniakami znajdującymi się poza murami grodu? Ilu z nich zgodziłoby sięz twoim osądem? Na pewno nie wszyscy.Przecież tak wielu poszłoza Karatacusem.Oni walczą przeciw nam i naszym rzymskim sprzymierzeńcom.Co na to powiesz? To głupcy, wasza wysokość odparł zapytany. W gorącej wodzie kąpani.Młodzi, niespełna rozumu, takich można pociągnąć za sobą bez większegotrudu. Głupcy? Verica pokręcił ze smutkiem głową. Nie, na pewno nie sągłupcami.Trudno jest zwrócić się przeciw swoim ziomkom.Już ja to wiem.Król podniósł wzrok i przyjrzał się zebranym.Jego wstyd odbijał się w ichtwarzach.Uciekł, by ratować życie, gdy kilka lat temu Karatacus ruszyłna Callevę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]