[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drakemrugnął do niej porozumiewawczo.Gdyby nie była takauparta, już kilka dni temu mogliby wziąć ślub.Właściwie to czuł się żonaty.Bądz co bądz był ojcemMarissy, a z Mayą musiał jedynie sformalizować związek.Zamierzał przekonać ją, aby zrobić to jak najszybciej.- Przyjechałem do domu, żeby powitać córkę -oznajmił.Zależało mu na tym, aby nie było żadnych wątpliwości, czyim Marissa jest dzieckiem.- I żeby ożenićsię z jej mamą.Obie kelnerki wytrzeszczyły oczy.Zadowolony z siebie, uśmiechnął się szeroko, poczym zerknął na Mayę.Siedziała zamyślona.Czyżby byłasmutna? A przecież tak bardzo pragnął jej szczęścia.- O czym dumasz? - spytał, kiedy znów jechali samochodem.- O tobie - przyznała po chwili.- W szpitalu, kiedylekarz spytał, czy wciąż służysz w siłach specjalnych, odpowiedziałeś: Na razie jeszcze tak".Jak mam to rozumieć?- Po zakończeniu służby chcę zrezygnować z wojska.- Nie wierzę!- Ależ tak.- Uśmiechnął się, rozbawiony jej reakcją.- Jako człowiek żonaty chcę znalezć pracę, która pozwolimi spędzać wieczory z rodziną.- Nie wierzę - powtórzyła, kręcąc głową.- To ci sięnigdy nie uda.- W jej głosie pobrzmiewała nuta paniki.174 LAURIEPAIGE- Oczywiście, że się uda.- Nie umiał odgadnąć, coją tak przeraziło.- Nie martw się.Nie zostaniemy bezgrosza przy duszy.Pewna firma w Dolinie Krzemowejwielokrotnie zwracała się do mnie z propozycją.- Nie! - zawołała Maya.- Nie wyjdę za ciebie.Niechcę w ten sposób!- Dlaczego? - Z trudem panował nad emocjami.- Bo mnie znienawidzisz.Będziesz nieszczęśliwy.I jateż.Wreszcie zrozumiał, o co chodzi: pomysł poślubieniago był dla Mai wstrętny.A zatem mylił się.Może gopożądała, ale nie kochała.Aączyła ich namiętność, lecznie miłość.Zaskoczony tym odkryciem, przez resztę drogi nieodezwał się słowem.Przyszłość jawiła mu się ponuro.Samotność już go nie pociągała.Ale pewnie na nią zasłużył.ROZDZIAA DZIESITY- Jest tak piękna jak jej mama - oznajmił Joe Colton.Trzymając swą trzydniową wnuczkę w ramionach,usiadł w fotelu naprzeciwko Sophie, która też wkrótcemiała urodzić dziecko.Marissa, która pojawiła się trzytygodnie przed czasem, była pierwszą przedstawicielkąnajmłodszego pokolenia Coltonów.A właściwie pierwszą, w której żyłach płynęła krew Coltonów.Poza niąbył jeszcze Maks, syn Lucy, żony Randa.- Wnuki.- kontynuował po chwili senior rodu.-Swoim widokiem niech cieszą nasze oczy i radują naszeserca.Niech rosną duże, zdrowe, piękne i szczęśliwe.W oku starszego pana zakręciła się łza.Zerkając nazaokrąglony brzuch Sophie, Maya uświadomiła sobie, żew czerwcu ubiegłego roku na ranczu rozkwitała miłość;ona zaszła w ciążę z Drakiem, zaś najstarsza córka Coltonow - z Riverem Jamesem, ich przybranym synem.Wielokrotnie marzyła o tym, by zaprzyjaznić sięz Sophie, ale.Jakoś nie było to łatwe, zwłaszcza odkądMeredith zatrudniła ją do opieki nad dwójką najmłodszych Coltonów.Miała być służącą, a nie towarzyszkązabaw jej córek.Od małego natomiast uwielbiała Drake'a.Pózniej, kiedy miała siedemnaście lat, a on przyjechał do domu pod-176 LAURIE PAK3Eczas przerwy międzysemestralnej, nagle zaiskrzyło między nimi.Ponownie zaiskrzyło latem ubiegłego roku.Wróciła myślami do letnich miesięcy.Wtedy po razpierwszy w życiu tak naprawdę się zakochała.I wtedyna przyjęciu urodzinowym ktoś usiłował zastrzelić Joego.A teraz.teraz ona, Maya Ramirez, córka gospodynii ogrodnika, jest matką pierwszej wnuczki w rodzinieColtonów.Wczoraj Marissa smacznie spala w ramionachjednych dziadków, dziś w ramionach drugiego dziadka- dziadka Joego.Siedzieli w oranżerii, gdzie było ciepło i pogodnie,mimo że lutowe słońce z trudem przebijało się przez zawieszone nad Pacyfikiem chmury.W nocy spodziewanosię opadów deszczu.Drake z Riverem przeszli do stajni obejrzeć choregokonia, którego przypuszczalnie trzeba będzie uśpić.%7łyciei śmierć, pomyślała Maya.Ktoś się rodzi, ktoś umiera.Ogarnął ją smutek.- Owszem, niech nas radują.- Sophie roześmiała sięwesoło.- Ale czy muszą nas tak strasznie kopać? Dlaczego ona to robi?- Ty z kolei płakałaś nocami - poinformował ją ojciec.- Twoja mama i ja ciągle chodziliśmy niewyspani.Maya zamknęła oczy.Zazdrościła Sophie i Riverowi.Kilka miesięcy ternu wzięli ślub; byli zakochani i razemsnuli plany na przyszłość.Zaś ona i Drake!.Po powrocie ze szpitala, spięci i zli,rozeszli się do swoich pokoi.On nalegał na małżeństwo,ale przecież wcale tego nie chciał; robił to wyłączniez poczucia obowiązku.Dlatego odrzuciła jego ofertę.KOCHANKA Z CHARAKTEREM 177Zamiast wspólnie planować przyszłość, sam uznał, cobędzie dla nich najlepsze.Niczego z nią nie konsultował.Po prostu podjął decyzję, a następnie powiadomił ją, cozamierza uczynić.Była oburzona.Nie tak powinien wyglądać układ partnerski.Małżeństwo to sztuka kompromisu.Nikt nie powinienpoświęcać wszystkiego dla drugiej osoby.Owszem, należy dawać, ale i brać.Tego Drake najwyrazniej nie rozumiał.Westchnęła głośno.- Jesteś zmęczona? - spytał Joe.- Wyciągnij sięi zdrzemnij.Ja się małą zajmę.- Korzystaj, Mayu, póki możesz - poradziła jej Sophie.- I pamiętaj: im większe dziecko, tym większe problemy.River już teraz martwi się o takie rzeczy jak randki i pózne powroty do domu.Joe z Maya wybuchnęli śmiechem.W tej samej chwili w drzwiach ukazał się Drake z Riverem.- Co was tak rozbawiło? - spytał Drake, siadając koło Mai.- Zastanawiałyśmy się, do której naszym córkomwolno będzie przebywać poza domem, kiedy już zacznąchodzić na randki - odparła Sophie.- Marissa na pewno nie będzie chodziła na żadnerandki, dopóki nie skończy dwudziestu jeden lat - powiedział Drake, wywołując kolejną salwę śmiechu.- Słusznie - poparł go River.- Oszalałbym, gdybymoja córka włóczyła się po nocy z facetem, którego dobrze bym nie znal.Sophie wywróciła oczy do nieba.178 LAURIEPAIGE- Tylko patrzeć, jak zaczną szukać dla swoich pociechodpowiednich mężów.Maya spojrzała na Drake'a.Mrużąc oczy, przyglądałsię jej uważnie.Miała wrażenie, że szuka odpowiedzi nagnębiące go pytania, których nie wypowiadał na głos.Wydawał się znacznie bardziej spokojny i pogodzonyz losem niż przedtem.- Pójdę do siebie - rzekła, wstając.Marzyła o tym,aby wreszcie uporządkować swoje życie, rozwikłać całyten galimatias.Zabrawszy Joemu Marissę, skierowała się do wyjścia.Ledwo doszła do swojego pokoju, kiedy rozległo się pukanie.Nie czekając na żadne proszę", Drake nacisnąłklamkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]