[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stojąc po kolana w wodzie, zastanawiali się, czy będzie im dane opowiedziećwnukom o cudownym pojawianiu się Retribution.Co kryje się na jego pokładzie,zbawienie czy potępienie ich dusz?W odpowiedzi niebiosa rzuciły im sznurkowy trap.Przerażeni marynarze chwyciligo i zaczęli wspinać się, nie dbając już o to, czy przywita ich miłosierny, czymściwy Bóg.Nie mogę uwierzyć, że to robisz.Do cholery, rozum ci odjęło? - mruczał zniezadowoleniem Kevin.- Nie mam wyboru - syknął Gerard, patrząc na przechodzących po trapiemarynarzy.Na pokładzie panował już ścisk, a zanosiło się na jeszcze większy.-Po tak spektakularnej akcji ratunkowej nie możemy przecież pozwolić, by zatonęli.Kevin wzruszył ramionami.Wiedział, że jego brat nie jest aż tak żądnym krwiłotrem, na jakiego pozował.Kevin po prostu się o niego martwił.256Gerard poczuł podobny niepokój, kiedy na pokładzie pojawiła się Lucy.Ruszył wjej kierunku, by osłonić ją przed ciekawskimi spojrzeniami nowych pasażerów,lecz słysząc radosny okrzyk, zatrzymał się w połowie drogi.- Lucy! Lucy, moje dziecko, to naprawdę ty?Jak na dowódcę przystało, lord Howell opuścił tonący statek jako ostatni.Czekającemu na ratunek kapitanowi woda sięgała już do ramion.Jego ludziewciągnęli go na pokład za epolety.Lord Howell kichnął, po czym wyciągnął rękę iruszył w stronę Lucy.Wzdrygnęła się w jego mokrych ramionach.Nawet własnej córki nie witałby zwiększym entuzjazmem.Czując, że zaraz się rozpłacze, Lucy wtuliła się w jego itak przemokniętą pierś.- No już, już dobrze, moja kochana Lucy - mruczał, próbując uspokoić jej szloch.-Stań no tu, niech ci się przyjrzę.Usłuchała.Wycierając nos w rękaw, zrobiła krok w tył.Lord Howell ze zdumieniemspojrzał na jej męski strój, po czym uśmiechnął się promiennie.- Przynajmniej nic gorszego ci się już nie przydarzy.Twój biedny ojciec omal nieoszalał z niepokoju.Bez pozwolenia Jego Królewskiej Mości zabrał jeden zokrętów i ruszył na ratunek.Na szczęście król sam jest ojcem, więc wybaczył muten desperacki krok, kiedy wrócił zrozpaczony po nieudanej próbie odbicia cię zrąk piratów.Zrozpaczony? Chyba raczej wściekł)' i to z zupełnie innego powodu.Nim zdążyła wymyślić jakąś odpowiedz, coś odwróciło uwagę lorda Howella.- Claremont? Czy to rzeczywiście pan? Myślałem, że po porwaniu ze wstyduzapadł się pan pod ziemię.Na Boga, nie wiedziałem, że Lucien pana wynajął.Zwietna robota.Gratuluję.Jest pan bohaterem.Lucy powstrzymała oddech.Nie chciała, by ktoś zauważył, jak bardzo się boi.Awięc admirał nie zdradził prawdziwej tożsamości ochroniarza.Zamknęła oczy izaczęła się modlić, by Gerard wyszedł cało z tej konfrontacji.Zaschło jej w ustach, kiedy otworzyła oczy i zobaczyła, że Gerard pewnymkrokiem podchodzi do lorda Howella.- Sir, proszę oszczędzić mi swoich pochwał.Gerard Claremont byłby podwrażeniem, ale zapewniam pana, że kapitana Dooma zupełnie one nie interesują.257Lucy zatkała usta, by powstrzymać okrzyk przerażenia.- Claremont, czy chce mi pan wmówić, że to pan jest kapitanem Doomem? - LordHowell nie był zaskoczony, lecz dotknięty.Do rozmowy dołączył Kevin.- Bzdury! To oszust.Ja jestem kapitan Doom!Nawet na niego nie patrząc, Gerard jednym celnym ciosem w szczękę zwalił brataz nóg.- Ja jestem Doom, on jest nieprzytomny - powiedział z ponurym uśmiechem.Westchnął, widząc, że Lucy zamierza włączyć się do dyskusji.Nie chciał uciszaćjej w ten sam sposób.Wystarczy, że lord Howell raz spojrzy w jej przerażoneoczy, a wszystkich każe zakuć w łańcuchy.Nie czekając, aż gość sam uzna, że toon jest powodem jej zdenerwowania, Gerard chwycił Lucy za rękę, wyciągnąłpistolet i przystawił jej do skroni.- Lepiej bądz przekonywająca - mruknął jej do ucha.Lucy nie musiała niczego udawać.Była autentycznie wściekła.Gerard okazał siętakim samym tyranem jak admirał.Podejmował decyzje dotyczące jej przyszłości,nie pytając jej o zdanie.Ty idioto, dlaczego się przyznałeś? - syknęła w odpowiedzi, szamocząc się w jegożelaznym uścisku.To mądry człowiek - odpowiedział przez zaciśnięte zęby, próbując uwolnić stopęspod jej wwiercającego się obcasa.-Wkrótce sam by się domyślił.Cholera,uspokój się i słuchaj! Nie mamy zbyt dużo czasu.Kiedy dotrzemy do Londynu, odrazu idz do Smythe'a.A ty do samego Belzebuba! - warknęła Lucy.Gdyby przez roztargnienie zwróciła się do niego po imieniu, byłby zgubiony.Bojącsię, że może ściągnąć podejrzenia na samą siebie, Gerard odbezpieczył pistolet.Lucy zesztywniała ze strachu.Zastanawiała się, czy jej obcas doprowadził go doaż takiej wściekłości, że gotów ją zastrzelić na oczach tylu świadków.Uzmysłowiwszy sobie absurdalność własnych podejrzeń, wybuchnęła nerwowymśmiechem.258Zanosiło się na to, że lada chwila na pokładzie zapanuje totalny chaos.Załoga Courageous , aby zrekompensować sobie brak broni palnej, która zamokła,wyciągnęła noże
[ Pobierz całość w formacie PDF ]