[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zpewnościąmarzył o takiej chwili, kiedy unikatowe badania i obserwacjezainspirują godo nowych i oryginalnych teorii.Nie miał jednak umysłu teoretyka.Nurtowałygo bardziej praktyczne pytania: Ilu jeszcze takich osobników żyło wtymrejonie i dlaczego się ukrywali, podczas gdy chłopiec pokazywał się wsposóbniemal ostentacyjny? Czy będąc osłabiony, zdoła dotrzymać kroku temuuosobieniu witalności? Jak się zachowają Hendrijks i jego ludzie, jeśliznówsię pojawią? A najważniejsze co może zrobić kowboj Lauder", żebyobronić siebie i swoje znalezisko?188 Kiedy Ken podchodził bliżej, chłopiec obejrzał się przez ramię ojasnej,prawie bezwłosej skórze, która lśniła jak naoliwiona.Jego gruczołypotowebyły bardzo aktywne.Ich funkcjonowanie zależało od wody.Jeśli Kenpodążyjego śladem, z pewnością dotrze do jej zródła.Chłopiec zacisnął wargi i powieki w grymasie wyrażającymskupieniealbo ostrzeżenie.Ken, pomny tego, że nie powinien dążyć do zbytniegozbliżenia, przykucnął parę jardów dalej.Nasunęła mu się cała lawinanowychpytań.W jakim dokładnie wieku jest chłopiec? Jego figlarna ciekawośći zadziwienie światem umiejscawiały go w przedziale między szóstyma ósmym rokiem życia.Z kolei zręczność i znajomość otoczenia byłytypowedla dziesięciolatka.Jeśli rzeczywiście żył w pojedynkę, to fakt, żeprzetrwałw buszu, graniczył z cudem.Był rówieśnikiem tego miejsca, byłwieczny,lecz z każdą minutą rodził się na nowo, tak jak sawanna.Ken lustrował drobne ciało, zwłaszcza długie i odwiedzionepaluchy stóp.Kiedy chłopiec stał nieruchomo, jego stopy przypominały wąskie dłonieo względnie krótkich palcach i nadmiernie rozwiniętych kościachnadgarstka,które przeobraziły się w pięty, jednak nadal wyglądały trochę jaknadgarstki.To zadziwiające, że mając stopy o tak pierwotnej budowie, możnatakdobrze chodzić i biegać.Ken zastanawiał się, czym się to dziecko żywi. Musi tu być mnóstwo padliny" pomyślał, czując ciepło słońca naczubkugłowy i kojący powiew na karku.Za plecami miał bujną trawę sawanny,któraprzypominała ogród i w uderzający sposób kontrastowała z jałowymterenempo drugiej stronie czarnych skał.Ta strona, ujęta między dwie odnogiMau,tworzyła wąski pas soczystej zieleni, znacznie bujniejszej niż tam, gdzieKennatrafił na skamieniałość.Szczyt Mau utrzymywał, dzięki nieustannejotoczcechmur, stałą wilgotność.Nawet teraz, gdy słońce już wzeszło, nad graniąunosiły się mgły, a wyższe partie lasu bardziej przypominały dżunglęniżsawannę.Pod względem klimatu i roślinności miejsce to było rajem, cow praktyce oznaczało obfitość mięsa zarówno świeżego, jak ignijącego.Chłopiec zebrał już kamienie.Dwa wsadził pod lewą pachę iprzycisnął zwieszonym ramieniem.Ken dostrzegł wyraznie odcinające sięwybrzuszeniemięśnia ramieniowego.Mały hominid obrócił się na pięcie i odszedł,zostawiając mnóstwo śladów, za które Ken jeszcze parę dni wcześniej-dałbysię zabić.Szedł powoli, spoglądając ponad trawami.Bacznie obserwowałkolumnyptaków, które wznosząc się, łamały i przeformowywały szyk.Wielkieptakiinformowały o padlinie, a także o miejscach odpoczynku kotowatych,drzemiących zwykle tuż obok zdobyczy.Mniejsze z kolei pokazywaływodę,w pobliżu której mogły wydziobywać z trawy ślimaki o miękkichskorupkach.W kilka minut dotarli do znacznie większego jeziorka opiaszczystychnieregularnych brzegach i przejrzystszej wodzie.Chłopiec rzuciłkamieniei puścił się biegiem, aż rozwiewały mu się brudne włosy.Zespojrzeniemutkwionym w ziemi rzucił się na coś szczupakiem.Ken wytężył wszystkie siły, by dotrzymać kroku biegnącemu.Dogonił go189 w chwili, gdy chłopiec już wstawał.W jakby trzepoczących się rękachściskałwielkiego kreta, długiego na ponad dwadzieścia cali.Zwierzę bezsilniewykrzywiało pyszczek.Hominid trzasnął go w gardło kantem dłoni,chwyciłw obie ręce i grzmotnął mocno o ziemię.Zirytowany tym, że miękkośćpiaszczystego podłoża nie pozwoliła zabić zwierzęcia natychmiast,uderzałnim raz za razem.Potem nie wiedzieć skąd znalazł się w jegogarściostry kamień.Przebity kret pisnął cienko.Aowca padł na kolana iodczekał,aż miną ostatnie agonalne drgawki ofiary.Następnie rozejrzał się,szukającczegoś wzrokiem.Dostrzegł Kena.Uniósł swą zdobycz i zatopił w niej zęby.Dał świadectwo swojej zręczności i miał co jeść.Wykonał złożonezadanie, podwójnie satysfakcjonujące.Ken siadł przy zagłębieniu z wodą.Słońce prażyło, a był bezkapelusza.Zanurzył złożone dłonie w wodzie, zaczerpnął jej i zmoczył włosy.Potemczekał spokojnie, zadowalając się samym patrzeniem.Obserwował, jak chłopak je, gryząc łapczywie i ukazując raz po razzęby płaskie, o kłach ledwo wyrastających poza linię trzonowcówi siekaczy.Wielkie kły małp są długie, zaostrzone i zachodzące nasiebie.Zęby chłopca nie miały w sobie nic małpiego.Jedyny małpi rys w jegowyglądzie gdy tak siedział z palcami stóp zagłębionymi w piasku stanowiło niskie czoło świadczące o mniejszym mózgu.Ale któżpowiedział,że większy mózg jest bardziej pożądany? Ken uśmiechnął się dodziecka, dozagłębienia z wodą, do małego stadka brodzców przechadzających siępojeziorku i zagłębiających raz po raz w wodzie długie, smukłe dzioby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]