[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zauważył, że prawie nie traci wysokości.Liczył do piętnastu wkażdym węźle i za każdym razem wypadało dobrze.Spróbował powiększyć promień; samolot usiłował wymknąć się w bok przez skrzydło,ale on wiedział o każdym jego zamiarze; nie puszczał.I pętle, jedna po drugiej, płynną liniąrozcinały niebo.Musiały być takie, jak chciał.Wtedy zawinął beczkę.Jedną, drugą, dziesiątą.Miał je wszystkie w dłoni.Wyczuwałkońcami palców.Umiał.Mógł kierować ich skrętem, jak mu się podobało.Więc z wielkiej radości wyciągnął maszynę w górę i skrzyżował stery.Zwichnęłarównowagę potężnym zarzuceniem ogona.Rozszalał się korkociąg.Ostry, pionowo w dół,pod kątem do osi kadłuba.Z wolna wycofał nogę prostując ster kierunkowy.Zwoje korkociągu spłaszczyły się, ogonzaczął wirować dokoła środka ciężkości płatowca zamiatając przestrzeń.Trzymając ciągłe drążek sterowy na sobie, wyrównał lotki.Samolot aż zajęczał.Kręciłsię płasko, przepadał, leciał na skrzydło.Nagle Wirecki postanowił zmienić kierunek zwoju z prawego na lewy.Wyprowadził irzuciwszy maszynę w pętlę zamknął gaz w momencie, kiedy była już na plecach.Zawahała się.Kopnął ster w prawo i skrzyżował z nim lotki.Piekielne wycie zamilkło jak nożem ciął.I zaraz przeszło w cienki, gwiżdżący śpiewnowego korkociągu.Ziemia stanęła na chwilę dęba, śmignęła po łuku olbrzymiej amplitudy w bok i ruszyła wwir, jakby ją wciągnął potworny lej kosmiczny.Kiedy urosła przed wzrokiem pilota do rozmiarów, według których nieomylnie określiłjej odległość na pięćset metrów, trzeba było z tym skończyć.Gdyby mi teraz nie od razu wyszedł z korkociągu.— pomyślał i skrzywił się.Rozmyślnie oddalał wyrównanie maszyny.Jeszcze czas.Jeszcze, jeszcze.jeszcze! — całą siłą woli powstrzymywał ruch dłoni.I — już!Samolot wyszedł nisko nad ziemią.Jak u Greya — pomyśleli chłopcy.Wireckiwylądował.— Trochę za późne wyrównanie, ale poza tym bardzo dobrze — powiedział Grey.Po raz pierwszy powiedział: b a r d z o dobrze.*Od paru dni nad lotniskiem umilkły wreszcie karabiny maszynowe siejące dokołastrzelnicy gęstym gradem pocisków.Przez całe dwa tygodnie obok ćwiczeń walkipowietrznej w pojedynkę, a potem dwu i trzech przeciw jednemu i wreszcie walki patrolamiw szyku, Grey urządzał ostre strzelanie do nieruchomych celów ziemnych.Kilkakrotnie lataliwszyscy razem na poligon wojskowy, aby strzelać do batoników, w czym zawsze celowałKramer osiągając najlepsze wyniki.Raz tylko przestrzelał go Radlicz; zresztą tylko sam Greymógł być im wzorem.Teraz, zamiast głośno trzeszczących serii, cicho pracowały fotokarabiny i tylko silnikiwyły pełną mocą lub piały fletnery, drąc powietrze przy gwałtownych zwrotach walczącychmaszyn.Na ogól siły wszystkich przeciwników były równe.Względną przewagę mieli Kramer iWirecki, ale i oni czasem bywali zwyciężani przez Szczerbińskiego, Radlicza i innych.Osiągnięcie zwycięstwa stawało się coraz trudniejsze.Pojedynki trwały po trzykwadranse i dłużej.W końcu Grey zaniechał ich zupełnie, wprowadzając zasadniczo walkę siłnierównych.Trzynastka jego „orląt" stawała się rzeczywiście groźna w powietrzu.Nawet on samdobrze musiał się natrudzić, zanim złapał któregoś z nich na cel, i dobrze musiał uważać, abynie dostać się „pod ostrzał".Mimo to trenował dalej, wtajemniczając ich w najsubtelniejszemanewry taktyki powietrznej.W końcu lipca, korzystając z pełni księżyca, zaczęli loty nocne.Grey pozwolił im za tospać do dziewiątej, a ćwiczenia w walce powietrznej przeniósł na popołudnia.Początkowo startowali i lądowali przy świetle ognisk ze szmat nasyconych zużytymolejem i podlanych obficie benzyną.Później Grey stopniowo usuwał ognie.Wreszcie lotyodbywały się tylko przy świetle księżyca.— Będziemy latali także bez księżyca — oświadczył.Jakoż w pierwszych dniach sierpnia noce stały się atramentowoczarne.Pierwszy, jak zwykle, poleciał Grey.Widać było tylko światła pozycyjne jego samolotuna tłe usianego gwiazdami granatowego nieba.Chłopcy patrzyli w skupieniu, jak te trzyświatełka: czerwone, białe i zielone, zaczęły płynąć w mroku nocy, Z początku drgałyniespokojnie, kiedy maszyna podskakiwała z lekka przy starcie, a potem popłynęły równo wostrym zakręcie amerykana.Ten amerykan wywołał szmer podziwu: był równie ostry i zadarty w górę jak za dnia.Aprzecież teraz Grey nie mógł widzieć horyzontu, nie mógł orientować się w położeniumaszyny inaczej, jak tylko według przyrządów.Po chwili trzy kolorowe światełkabalansowały już na wysokości paruset metrów.I nagle.To, co nastąpiło, było tak niezwykłe, że zaledwie mogli uwierzyć własnym oczom: Greyrzucił maszynę w beczkę.Zielone światło wyszło wysoko w górę, na chwilę stanęło pionowonad białym i czerwonym, potem przesunęło się na lewo, tak jakby samolot zmienił kieruneklotu o 180 stopni, potem znikło na mgnienie oka, aby znów zająć właściwe miejsce na prawood białego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]