[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Muszę pana ostrzec, kapitanie - zaśmiał się Weinberger - żepróby szukania Charlesa Francisa wśród kolegów oficerów nieprzysporzą panu popularności.- Wiem - powiedział Kunze wzruszając ramionami - ale niemam innego wyboru.- Przyślę panu Johanna Pobudę.To najlepszy specjalista odgrafologii, z jakim pracowałem.Ostatnio pomógł namrozwikłać niezwykła przemyślną aferę szpiegowską.Mimo usilnych starań inspektora dopiero o drugiej popołudniu Johann Pobuda spotkał się z kapitanem przedkoszarami na Getreidemarkt, gdzie mieściła się AkademiaWojenna.Ekspert od grafologii był eleganckim, drobnejpostury panem, w nieokreślonym wieku, o porcelanowej cerze inienagannej sylwetce manekina sklepowego.Miał na sobiewytworne palto podbite futrem, a w ręce coś w rodzajuskórzanego sakwojaża, jakie noszą domowe akuszerki, gdyspieszą do porodu.Razem weszli do gmachu i udali się wprost do archiwum.Kustosz, stary emerytowany pułkownik, drzemał sobie błogo wkancelarii.Ocknął się prędko, gdy mu oznajmiono o przyjściuKunzego.- Chciałbym zerknąć na dysertacje absolwentów z rocznika1905 - rzekł do niego kapitan.- Proszę przyjść pojutrze - wymamrotał opryskliwie zaspanypułkownik, zły, że mu przerwano popołudniową sjestę.- Nie mogę czekać tak długo - rzekł stanowczo Kunze.-Muszę je obejrzeć natychmiast.- Zawsze ten przeklęty pośpiech! - gderał starzec.- Wam,młodym, wydaje się, że jestem czarodziejem.Jeżeli nawetodszukam te cholerne dysertacje, to ktoś musi mi pomóc jewyciągnąć!- Proszę tylko wskazać, gdzie się znajdują, a resztępozostawić już mnie - odparł Kunze, nie chcąc robićniepotrzebnego zamieszania.- Przejrzymy je, a potemodłożymy na miejsce.Propozycja zadowoliła staruszka.Nawet nie spytał kapitana,po co chce oglądać te dysertacje, co bardzo było Kunzemu narękę.Mrucząc coś do siebie o niecierpliwości młodychpułkownik zaprowadził przybyłych do pomieszczenia, gdzieoprawione w skórę dysertacje, pisane w pocie czoła przez liczneroczniki absolwentów Akademii Wojennej, zapełniały półki, anastępnie poczłapał do swej kancelarii, by kontynuowaćprzerwaną drzemkę.Kunze bez trudu odszukał pracedyplomowe rocznika 1905.Wydostał z teczki dwie koperty zpismem Charlesa Francisa i wręczył je Pobudzie.- Oczekuję z pana strony rzeczy omal niemożliwej - rzekłkapitan.- Pokażę panu pewną ilość manuskryptów w nadziei,że odnajdzie pan rękę, która wypisała te oto adresy.Kłopot wtym, że nadawca pisał je nie odręcznym pismem, alestereotypową kaligrafią używaną w wojsku przy wykresach ioznaczaniu map.Pobuda rzucił Kunzemu lekko kpiące spojrzenie, - Doodręcznego pisma nie byłbym panu wcale potrzebny, prawda? -Wziął do ręki kopertę z nazwiskiem kapitana Molla i oglądałchwilę, potem wyjął z futerału lupę i ustawił nad literami.-Tajemniczy Charles Francis.- wymamrotał.Był wiernymczytelnikiem Neue Freie Presse i domyślał się, że zlecona muekspertyza wiąże się ze sprawą otrucia.- Tak jest - potwierdził Kunze.Wyciągnął na chybił trafiłsiedem prac z półki i położył je na stole przed Pobudą.-Zaczniemy od tych - rzekł i otworzył każdy egzemplarz nastronie, gdzie nie było najmniejszego śladu tożsamości autora.Johann Pobudą ściągnął irchową rękawiczkę z lewej dłoni, boz prawej zdjął już wcześniej witając się z kapitanem, i począłoglądać starannie pracę jedną po drugiej.- Wszystkie pisane w nerwowym napięciu - powiedział -przez ludzi młodych, mówiąc ściśle, dwudziestoparoletnichindywidualistów.Kunze nie był tym olśniony.Każdy przeciętny czytelnik prasymógłby poczynić podobne obserwacje.- Czy jest wśród nich może nadawca przesyłek? - spytał.Wjakiś sposób irytowało go iście staropanieńskie krygowanie sięPobudy.Nie widział jeszcze ani mężczyzny, ani nawet kobiety,których paznokcie byłyby tak wypolerowane do perłowegoblasku.- Nie ma - odpowiedział z całą stanowczością Pobudą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]