[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nic więcsię nie zmienia.Dalej pozostaję przy tej bzdurnej funkcji? Wolnego, Dick.Póki co, tak.Cierpliwości.Pamiętam o tobie.Jeżeli będziesz czegośpotrzebował, wal do mnie jak w dym.Wyszedł od starego nawet zadowolony, choć starał się tego nie okazywać.Ostateczniewszystko szło po jego myśli.Nie miał przecież zamiaru robić czegokolwiek dla tej zgrai ipełniona funkcja satysfakcjonowała go w zupełności.Chodziło mu jedynie o stworzeniepozorów wierności, zaangażowania, a to mu się w zupełności udało.Stary lis niczego niepodejrzewa.Ma wielkie plany.Zgoda.Przewidział w nich miejsce dla niego? Niezle.Tylkoudział w nich oficera do specjalnych poruczeń, Dicka Raubera, będzie nieco inny niż to sobiezaplanował żądny władzy Pułkownik.Z tej strony nie ma się czego obawiać.Nie czuł niepokoju, nie chodziło mu zresztą osiebie, ale by wykonać to, co sobie zaplanował trzeba zachować jak najdalej idącą ostrożność.Tu bądz co bądz nie pracują głupcy i właśnie lekceważenie przeciwników byłoby w jegosytuacji kapitalnym głupstwem.Ot, choćby spotkanie przed domkiem tego bookmachera.Czy Jacobson coś podejrzewa? Wychodząc od Smitha miał dziwną minę.Jakby triumfującą.Starał się jednocześnie być przyjacielski, jowialny.A może to było właśnie szyderstwo zfaktu stanowiska, jakie powierzono jemu? Kapitanowi Dickowi Rauberowi.Ech, głupstwo.Forster.Ten jest niebezpieczny i jego musi unieszkodliwić w pierwszej kolejności.Ukąszenie węża odpada.Szyte zbyt grubymi nićmi.Chociaż.To może ich zaskoczyć.Gadyto ich specjalność.A węży tu przecież zatrzęsienie.Nie powinni więc niczego podejrzewać.Ai nie zarządzą jakiegoś wyjątkowego śledztwa, jeżeli w poprzednich wypadkach tego nie robi-li.Warto się nad tym zastanowić poważnie.Forster jest duszą całego przedsięwzięcia.Cieka-we kogo stary powołałby w razie czego na to eksponowane stanowisko? Nie ma na razie nadczym się zastanawiać.Dobre i to, że chyba jednak nie jest sam.Wilson nie dopowiadając i niestawiając kropki nad i , dał mu jednak coś niecoś do zrozumienia.Liczą na jego pomoc.Kto? I do licha dlaczego? W jakim celu? Poza tym, dlaczego wierzą właśnie jemu, niegdyśprawej ręce Pułkownika? To też jest nader ciekawe Skąd wiedzą co w trawie piszczy?Pytania, pytania.Wilson, stary i doświadczony podoficer, wywąchał coś w Sztabie.Takieprzecieki są przecież najzupełniej możliwe.Jakaś wymiana zdań pomiędzy oficerami, gestPułkownika.Wystarczy.Wilson to stary wyjadacz.W ciągu tylu lat służby pętał się z pewno-ścią przy niejednym sztabie.To jest możliwe.Ba! To prawie pewne.Stąd jego półsłówka,deklaracja pomocy, ostrzeżenie i jakby cień sympatii.Sympatia? Przyjazń z podoficerem? Adlaczego nie? Lepszy on niż zgromadzone tu bestie w oficerskich mundurach, które bezdrgnienia powiek posłały na śmierć Luizę i Jacka.Nad kraterem zmierzch rozsypał szczodrą ręką iskry gwiazd na pociemniałym niebo-skłonie.Mimo braku księżyca, nie było tak zupełnie ciemno Czerń nocy wysrebrzały blaskipadające z rzęsiście oświetlonych okien Pawilonów.Zakwilił gdzieś w gąszczu jakiś ptak.O tej porze w dżunglach kontynentu wychodziłyna żer wielkie drapieżniki.Wzruszył ramionami.Tu tygrysa ani lwa nie spotka, ale wielkiedrapieżniki są.Czają się w ciemnościach jak ich afrykańscy czy azjatyccy pobratymcy Tylkoci tu niosą śmierć podłą, zdradziecką.Tchórze, zasłaniający się wężami.Dość.Dość zwlekania.Jutro zaczyna.Przez noc zdąży obmyślić szczegóły, a o wykona-nie nie ma obawy.Zna siebie i nie pierwsza to jego tego typu akcja.Trochę tylko w innymteraz celu przeprowadzona.W słuszniejszym.Sam nie wie.dlaczego tak długo zwlekał.Albo starzeje się, albo katastrofa tak nimwstrząsnęła.Siedzi już przecież bez mała miesiąc w tej dziurze i nic.Nadal nie jest pewien,kto i po co zatopił Cynthię ? A może to rzeczywiście był tylko przypadek? Nie! Toabsolutnie niemożliwe, a raczej nieprawdopodobne. Cynthię skierowano tu nie bez ważkie-go powodu.Nie bez powodu też płynął na niej Road i trzecia kompania komandosów.To zcałą pewnością było jakieś posunięcie w rozgrywce pomiędzy Burtonem a Admirałem.Dostałsię między młot a kowadło i wciągnął w to bezwiednie najdroższe mu istoty.I co z tego, żewyszedł z życiem? A inni? Zacisnął zęby, utwierdzając się już po raz któryś o słusznościpowziętej decyzji.Ktoś musi za tę bezsensowną śmierć drogo zapłacić.Stanowczo zbyt długojuż babra się w tej sprawie bez konkretnych wyników.Trzeba zabrać się do tego energiczniej.Czasu pozostało doprawdy niewiele.Smith wspomniał coś o kilku tygodniach Szybko.Jeżelidopuści do tego i Pułkownik, Forster i Kleist zrealizują swoje zamiary.umkną mu.Bezkar-nie.Nie i jeszcze raz nie.%7ładen z nich nie opuści tej wyspy żywy, choćby miał wystrzelaćich otwarcie, sam przy tym kładąc głowę.Obiecał Wilsonowi i jego grupie, że wyciągnie ichz tego.Trzeba szczerzej z nim porozmawiać.Muszą otwarcie zdeklarować się po czyjej stro-nie staną w razie otwartego konfliktu.A może ten cały Wilson to marionetka, a jego wyznania to prowokacja? Zrobiło mu sięnagle duszno.Rozsunął zamek pod szyją.Prowokacja.Takiej ewentualności nie wolno wy-kluczyć.Musi to wziąć poważnie pod uwagę i nie dać się zaskoczyć.Ale w takim wypadkubyłby sam, nie mógłby na nikogo liczyć.Na nikogo.Zerwał się z fotela.No i dobrze! Dick Rauber poradzi sobie bez pomocników Nie ma naco czekać.Zdecydowanie podniósł słuchawkę telefonu i wcisnął jedynkę, numer Pułkownika. Tu Burton.Słucham. Dick Rauber, Pułkowniku. Tak, słucham. Przepraszam za kłopot.Chciałem tylko upewnić się czy nie będę już dziś potrzebny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]