[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Powinno się udać odrzekłem niepewnie, bo ciągle miałem zastrzeżenia do nietypowychmetod śledczych, które wczoraj zastosował Pan Samochodzik.32Szef, ciągle się uśmiechając, skręcił w Targową przejechał dwieście metrów, znów skręcił iulicą Białostocką dotarł na zaplecze centrum handlowego, gdzie znajdował się wjazd dopodziemnych parkingów.Przed wejściem do supermarketu czekał na nas generał Skorliński.Mijając licznychprzechodniów, których nie brakowało tutaj od samego rana, wróciliśmy na Targową.Minęliśmydwie przecznice i znalezliśmy się na pięknie odnowionej ulicy Ząbkowskiej.W czasie przechadzkigenerał zrelacjonował nam postępy w śledztwie.Jeszcze w nocy policja dokonała nalotów na znane jej złodziejskie meliny, ale nigdzie nieznaleziono gorącego towaru z Desy.Policyjne wtyczki w przestępczym światku też nie zdołałydowiedzieć się niczego ani o złodziejach, ani ich zleceniodawcach. Mieli za mało czasu usprawiedliwiał swoich informatorów Skorliński, któregopodkrążone oczy świadczyły o nieprzespanej nocy. Może dzisiaj wpadną na jakiś trop. generałziewnął zasłaniając usta dłonią. Aha, panie Tomaszu, sprawdziłem firmę, o której mówił panwczoraj.Nie mieli nigdy żadnych problemów z prawem.Jest pan pewien, że musimy tam iść?Może napijemy się kawy w tym lokalu? wskazał ręką klub, na którego ścianie umieszczonowizerunek pingwina.Przy stoliku pod markizą zwieszającą się nad witryną siedział chłopak idziewczyna, oboje w czarnych okularach jeśli za chwilę nie wypiję espresso, zasnę na stojąco. Aysy Pingwin ? skrzywił się pan Tomasz, odczytawszy nazwę lokalu i zajrzawszy dośrodka. Tu jest zbyt nowocześnie, generale.Tam, dokąd idziemy, bardziej się panu spodoba.Poza tym to tylko dwa kroki stąd.O! Już widać szyld.Ten z wuzetką!Na ścianie kamienicy chwiał się, poruszany podmuchami wiatru, szyld przedstawiającynajsławniejsze chyba warszawskie ciastko.Dwie warstwy ciemnego biszkopta, w środku biały paskremu u góry pociągnięty czerwoną farbą mającą oznaczać dżem i wreszcie na szczycie, nawarstwie czarnej czekoladowej polewy, fantazyjnie zakręcony kłębek białego kremu.Cukierenka U Szpaka była jakby żywcem przeniesiona z PRL-u.Metalowe, bez dbałości odesign wykonane, zielone framugi trzymały w swych ryzach dwie wielkie szyby wystawowe, zaktórymi pyszniły się przekładane tłustym kremem torty, oblane czekoladą eklerki, ptysie ze swympuszystym na pierwszy rzut oka, a lepkim w dotyku, nadzieniem, podłużne arletki, wypełnioneczerwonym dżemem i maznięte z wierzchu czekoladą przypominające niewielkie kartofelkibuszejki, skrywające w chrupkim wnętrzu orzechowy krem.Wejście do tej kopalni kalorii przeszklone u góry, stalowe u dołu drzwi znajdowało sięmiędzy obiema szybami wystawowymi.Pan Tomasz pchnął ciężkie wrota i dzwoneczek u powałyzadzwięczał.Za ladą stała ubrana w biały fartuch i koronkowy czepek sprzedawczyni.Obszernewnętrze, obite wyblakłą i wypaczoną tu i ówdzie boazerią zastawiono niezbyt gęsto prostymistolikami ze sklejki i rurek, na których położono białe, schludne obrusiki i wazoniki ze sztucznymikwiatami.Pomieszczenie klimatem bardziej przypominało zakładową stołówkę niż cukiernię.Niezrażony tym Pan Samochodzik podszedł do lady, uśmiechnięty od ucha do ucha.Podążyliśmyza nim (na twarzy generała też pojawił się, na razie nieśmiały, uśmiech) i już po chwili siedzieliśmyprzy jednym ze stolików czekając na ciepłe napoje.Przed panem Tomaszem stała wuzetka,buszejka i kawałek tortu, ja wziąłem ptysia, a generał Skorliński trzy pączki.Policjant pochylił się nad swoim talerzykiem i pociągnął nosem. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś poczuję taki zapach rzekł z rozmarzoną miną pączki smażone na prawdziwym smalcu. Mówiłem, że się tu panu spodoba. rzekł szef patrząc łapczywie na swoje ciastka. ylepan zrobił, że nie wziął czegoś z kremem.33 Nie jadłem nic całą noc generał poklepał się po brzuchu. Myślę, że miejsce na jeszczejedną stefankę się znajdzie powiedział, co spowodowało u obu starszych panów wybuchmłodzieńczego niemal śmiechu. I o co tyle hałasu pomyślałem, próbując widelczykiem swego ptysia. Krem co najwyżejprzeciętny, a ciastko trochę za twarde.Rozmyślania przerwała mi sprzedawczyni, która, dostojnym krokiem, dzierżąc w dłoniachmetalową tacę zastawioną szklankami, zbliżyła się do naszego stolika.W tym sklepie z epokizarówno kawę, jak i herbatę podawano w szklankach. Zupełnie jak w latach osiemdziesiątych wkawiarniach na dworcach kolejowych. Tylko czekać, aż podadzą nam śledzika i sałatkęwielowarzywną. skomentowałem w myślach, bo nie chciałem psuć zabawy panu Tomaszowi igenerałowi, którzy wyglądali na wniebowziętych.Wrzuciłem do swej porcji wrzątku ekspresówkę , dwie kostki cukru i połówkę cytryny,które podano mi na szklanym spodeczku podłożonym pod szklankę i czekając, aż napar osiągnieodpowiednie natężenie, przyglądałem się jak mój szef i generał Skorliński mieszali kawę okonsystencji i kolorze asfaltu.Spróbowali, odłożyli łyżeczki.Zaczęła się degustacja. Teraz jestem pewien w stu procentach! prawie krzyknął pan Tomasz, wyciągnąwszy z ustłyżeczkę, którą przed momentem odciął kawałek tortu. Delikatna nutka kawy, ledwiewyczuwalny posmak miodu i przede wszystkim tu machnięcie łyżeczką idealna konsystencja,zawieszona między kremem i polewą.Proszę spojrzeć szef podniósł płat ciasta łyżeczkąodkrywając krem.Głos ściszył do szeptu wygląda dokładnie tak samo, jak substancja znalezionana miejscu kradzieży
[ Pobierz całość w formacie PDF ]