[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już miała odejść, ale zawróciła.Zerknęła przez podwójne drzwi, czy nikt jej nie widzi, i przejrzałakilka innych papierów.Z przerażeniem stwierdziła, że to samerachunki.Na całym biurku leżały sterty nie zapłaconych rachunków!Grozby eksmisji i przejęcia domu na licytację.Wezwania chyba zdziesięciu banków do spłaty zaciągniętych pożyczek.Madeleine drżała jak w febrze.Zdała sobie sprawę, że lordEnfield był bankrutem.Znalazła nie tylko rachunki.Pomiędzy papierami było też kilkaobscenicznych w swojej wymowie liścików miłosnych, napisanych napachnącym różowym papierze i podpisanych Dominique".Rumieniec wypełzł na policzki hrabiny, kiedy czytała wstydliwetajemnice wypisywane przez kobietę, która bez wątpienia byłakochanką Desmonda Chiltona.Zrobiło jej się słabo.Drżącymi rękami odłożyła wszystko z powrotem na biurko.Przezkilka chwil stała jak skamieniała.Myśli kłębiły jej się w głowie.Pomału do jej świadomości docierała przerażająca prawda.Przypomniała sobie zdawkowe, szybkie pożegnania wczesnymiwieczorami, kiedy Desmond radził jej, żeby odpoczęła.Terazwiedziała już, dlaczego nie zostawał dłużej.Prosto od niej biegł wtulićsię w ramiona kochanki! W uszach dzwoniły jej pytania, które nie takdawno zadał Wielki Montro: Kiedy pani wuj spisał ostatnią wolę?Kiedy earl poprosił panią o rękę?".W mgnieniu oka wszystko zrozumiała.Desmond Chilton wcalenie był bogaty! Miał mnóstwo długów i na gwałt potrzebowałpieniędzy.Fragmenty układanki wreszcie zaczęły tworzyć logicznącałość.Lord Enfield chciał jak najszybciej przejąć spadek poColfaksie Sumnerze.Tylko o to mu chodziło.Wcale jej nie kochał.Traktował ją jako gwarancję swoich praw majątkowych.Stał sięzłodziejem.To on ukradł testament! Zabrał go i gdyby dobrzeposzukała, na pewno by go znalazła gdzieś tutaj, w tym domu.Ale nie było na to czasu.Madeleine postanowiła uciec przed powrotem Desmonda.Zbiegłapo schodach i ruchem ręki odprawiła zdziwionego lokaja.Już była nadole, kiedy nagle w otwartych drzwiach frontowych stanął lordEnfield.- Moja droga - zawołał z radością i szybko ruszył w jej stronę.- Nie! - Madeleine obronnym gestem uniosła obie ręce.- Niepodchodz do mnie.Dyszała ciężko i drżała jak osika.Desmond przypatrywał jej się ze zdumieniem.- Kochanie, kochanie.Co się stało? Doprawdy, wyglądasz jakbyśzobaczyła ducha.- Nie ducha, Desmondzie - odpowiedziała z błyskiem w oku - alezłodzieja! Patrzę na złodzieja!Lord Enfield zerknął na lokaja.- Wyjdz, Rollandzie! - rzucił ostrym tonem.Potem znówprzeniósł wzrok na Madeleine.- Wyraznie widzę, że czymś się zdenerwowałaś, najdroższa -powiedział znacznie łagodniej.- Chodz na górę.Porozmawiamy otym.Próbował wziąć ją pod ramię, ale mu umknęła.- Gdzie to trzymasz, Desmondzie? Gdzie schowałeś testamentmojego wuja?Popatrzył na nią bez wyrazu.- Skąd ci przyszło do głowy, żeby mi zadawać tak głupiepytania? Przecież dobrze wiesz, że nie mam pojęcia, co się stało ztestamentem Colfaksa.A może zapomniałaś, że byłem przy tobie,kiedy otwierałaś sejf z dokumentami?- Wziąłeś go wcześniej - zawołała z gniewem.- Nie chciałeś zbytdługo czekać! Tak jakbyś wiedział, Desmondzie, że wuj niedługoumrze.Wiedziałeś o tym? Wiedziałeś?!- Nie rozumiem, o co właściwie mnie oskarżasz, Madeleine, leczstanowczo zaprzeczam.- Oskarżam cię o to, że chciałeś zagarnąć mój spadek.Oskarżamcię o to, że chcesz się ze mną ożenić wyłącznie dla pieniędzy!Oskarżam cię o to, że namówiłeś mego naiwnego wuja, aby powierzyłci zarząd nad majątkiem.- Najmilsza - westchnął głośno, wpadając jej w pół zdania - co tywygadujesz? Zachowujesz się jak wariatka.Przecież to nie manajmniejszego sensu.Chyba sama zdajesz sobie sprawę.- Dlaczego chcesz mnie poślubić, Desmondzie? Dlaczego mi sięoświadczyłeś? Odpowiedz!- Bo cię kocham i resztę życia chcę spędzić u twojego boku.Ajakiż mógłby być inny powód?- Pieniądze - odparła z naciskiem.- Wiedziałeś, że pewnego dniabędę bardzo, bardzo bogata.Parsknął śmiechem.- Zapominasz, Madeleine, że ja też jestem bogaty i.- Nieprawda.Nie masz ani centa.Potrzebne ci.- Jestem bogaty! - krzyknął.- Słyszysz mnie? Gwiżdżę na twójmajątek!- To dobrze, bo nic nie dostaniesz.Desmond poczerwieniał gwałtownie i zmrużył oczy.- Nie mam pojęcia, co cię napadło, ale wiem, jak temu zaradzić.Złapał ją za rękę i pociągnął w kierunku schodów.- Puść mnie! - zawołała, gniewna, ale i wystraszona.- Między nami wszystko skończone, Desmondzie.Zrywamzaręczyny.- Niczego nie zrywasz, koteczku - powiedział przez zaciśniętezęby i mocniej ją popchnął przed sobą.- Zaraz zobaczysz, jak ciękocham.Będziemy razem, aż do chwili.- Nic z tego! - krzyknęła.Kopnęła go i bezskutecznie próbowałauwolnić rękę z żelaznego uścisku jego dłoni.- Nawet mnie nie dotkniesz, ty podstępny draniu!- Ależ dotknę - zapewnił, szarpiąc się z nią na schodach.- Tobędzie pierwsza lekcja.Ja jestem panem w tym domu i zrobisz dużolepiej, jeżeli już zaczniesz się do tego przyzwyczajać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]