[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zrobię, co do mnie należy - odparł.W tej chwili wszystko wydawało mu się lepsze od kolejnego dnia w tym okropnym,cuchnącym śmiercią miejscu.Na moment stanął mu przed oczyma campus z rannymi, skądwynoszono rzeznickie wiadra, w których otoczone szkarłatnym sosem pływały blade ludzkiestopy.Przypomniał mu się też moment szarży na stanowiska karabinów przeciwnika, kiedy towybiegał z okopu, mając przy sobie czterdziestu kolegów, a wracał z jednym, bo pozostalipowoli umierali w błocie za jego plecami.Sierżant podał mu niewielkie zawiniątko.Była to owinięta w zabłocony papierciemnoszara maska gazowa.- Pamiętaj - powiedział.- Kiedy france przestaną strzelać, będziesz miał jakieś pięćminut na bieg i szukanie schronienia.Usłyszysz, że ostrzał kończą nasi, zaraz chowaj się wjakiejś dziurze, a jeśli uda ci się dotrzeć na ich połowę, wyrzuć broń i nie zapomnij o tejcholernej masce.Nie oglądaj się za siebie, a gdyby nagle zechciało ci się wracać, rób to naraty, tylko przypadkiem nie wal prosto na nas, bo chłopaki cię rozniosą.Jeżeli zrezygnujesz,wracaj do tego okopu, ktoś tu będzie na ciebie czekał.Spiesz się, tyle szumu będziemy robićtylko tej nocy.Dygnitarze wyjadą, a my przestaniemy marnować amunicję.I na Boga, jeślici się uda.- Mam dać sygnał.- Daj sygnał, daj sygnał, synu, że ci się powiodło, bo inaczej rano będzie rzez.Fritz poczuł, jak o jego pelerynę znowu zaczęły uderzać krople deszczu.Po chwilirozpadało się na dobre.Nie chcąc dłużej zwlekać, jeszcze raz obrzucił Dumpfa nerwowymspojrzeniem i przygotował się do wyjścia z okopu.Maksymalnie skupiony starał sięwyrównać oddech i po chwili nie słyszał już sierżanta ani łącznika, który wreszcie ich dogoniłi plótł coś trzy po trzy.Nadszedł jego czas.Ostatni aliancki wybuch, tym razem znowu ozdobiony furkotami", rozległ się dośćdaleko po lewej stronie.Fritz Gekho zebrał się w sobie i równo z pierwszą niemiecką salwąruszył naprzód.Zaczepił nogę o drewniane wzmocnienie ściany okopu i wyczołgał się na polewalki.Ulga, jaką poczuł, wyciągając zdrętwiałe stopy z zimnej mazi, przez którą lazł przezostatnie dwadzieścia minut była tak wielka, że niemal się roześmiał.***Przez jakiś czas biegł, prawie się nie zatrzymując.Co chwilę musiał ścierać z twarzyzalewające oczy fale deszczu i modlił się w duchu, aby nie poślizgnąć się i nie skręcić sobienogi.Wyobrażał sobie, jak byłoby to straszne - leżeć tak bezradnie samemu i czekać, ażrozpocznie się aliancka salwa, która albo rozerwie go natychmiast, albo będzie zabijać naraty, po kawałku, odłamek po odłamku, kęs po kęsie.Przełknął ślinę, znów podejmując próbęzapanowania nad szalejącym oddechem.Nowy mundur doprowadzał go do pasji.Ubranie było trochę za małe i tu i ówdzieobcierało, powodując dokuczliwy ból.Przy tych łachach tyle razy przeklinany przez niegoniemiecki uniform wydawał się być mięciutkim i znakomicie dopasowanym surdutem.Terazjednak Fritz miał na sobie mundur angielski, a każdy kolejny krok miał mu przypominać, żeza chwilę nie będzie już Fritza Gekho.Jego miejsce miał zająć ktoś inny.Skupiony sunął dość równym tempem przez zmasakrowane pociskami pole, w miaręskutecznie pokonując wyrastające mu co rusz na drodze serpentyny drutu kolczastego.Wszędzie dookoła leżały dziesiątki powykręcanych ciał.Biegnąc w strugach deszczu, cochwilę stawał na czyjejś ręce lub potykał się o wygiętą nogę, wreszcie dotarł do właściwejlinii zasieków, które rozpięte były na powbijanych w ziemię drewnianych palikach.Z dalekaprzypominały zwyczajny płot.Oplatający go niczym dzikie róże drut, na skutek wiszących nanim od dłuższego czasu trupich ciał był w niektórych miejscach mniej napięty.Fritz prędkoodszukał jedno z takich miejsc i korzystając z ostatniej minuty niemieckiej kanonady, przelazłna drugą stronę.Za płotem" rzucił się całym ciężarem do najbliższej jamy powstałej powybuchu.Charcząc, łapał oddech i masował zadrapane lewe kolano.Teraz przyszła kolej Francuzów, więc pozostało mu tylko czekać i modlić się, abyżaden aliancki pocisk nie zabłąkał się w pobliże jego kryjówki.Mógł też w miarę spokojniepomyśleć, a naprawdę było o czym.Trwała wojna pozycyjna i każdy zdobyty metr pola walki jego koledzy przypłacaliogromnymi stratami.Na dodatek coraz częściej Anglicy i Francuzi odnosili sukcesy.Mówiono, że na tym odcinku frontu walczą szczególnie zaciekle.Długo nie było wiadomodlaczego, aż wreszcie dowództwo, na które sypały się gromy ze strony najwyższych władz,poznało prawdę, w którą zresztą nie chciano do końca uwierzyć.Alianci mieli bohatera.Tekilka marnych oddziałów święcie wierzyło w jakiegoś rudego irlandzkiego durnia, któregoponoć nie imały się kule.Nazywali go Zwięty Geoff.Był to żołnierz, który po szczególniezażartych walkach miał nocą pojawiać się na polu bitwy i zbierać z niego wszystkichalianckich rannych.Kule nie były mu straszne i z poświęceniem ratował każdego, kto jeszczeżył, odnosząc go na własnych plecach do okopu.w Geoff dbał podobno także o zmarłych.Mówiło się, że spotkanie z nim, jeśli tylko miało się śmierć godną bohatera, to pewna drogado zbawienia.Fritz miał na temat Geoffa własną teorię: jeśli każdego ranka kretyni siedzący wnamiocie dowództwa mogą kazać biec ci na pewną śmierć, a wczoraj widziałeś, jak kulaurwała ucho twojemu kompanowi, zaczynasz wierzyć we wszystko, nawet w skaczącego popolu bitwy irlandzkiego świętego.Zresztą, podobno na samym początku wojny było ichdwóch - irlandzcy bracia w brytyjskich mundurach, którzy przybyli na ten odcinek frontuwraz z nielicznymi posiłkami, aby wesprzeć wykrwawiających się Francuzów.W którymśataku jeden z braci zginął, a drugi doznał objawienia.Tak przedstawiała się cała historyjka.Kiedyś były anioły z Mons, teraz znalazł się Zwięty Geoff.Dla Fritza cała sprawa przedstawiała się niezwykle prosto, tymczasem jednak doniemieckiego obozu przybyła specjalna komisja, która miała za zadanie zbadać postępy wrozwiązywaniu problemu wyjątkowo ciężkiego odcinka frontu" i w tej sytuacji ludzie zesztabu byli gotowi podjąć wszelkie kroki, aby zadowolić władze i nie stanąć przed sądemwojennym.Fritz nieraz już wyśmiewał tę całkowicie niedorzeczną bajkę, ale kiedyzaproponowano mu związaną z nią możliwość wyrwania się z własnego okopu, zapełnianegokażdego dnia poległymi towarzyszami i ogółem bezsensu, zgodził się natychmiast.Wobeckompletnego zastoju na liniach frontu dowództwo chciało skorzystać z każdej możliwości,byle tylko złamać niezrozumiały opór brytyjskich i francuskich żołnierzy.Dlategopostanowiono, że jeżeli alianci chcą bohatera, to go dostaną.Zwiętym Geoffem,pojawiającym się zawsze w zakrywającej twarz gazowej masce, miał zostać Fritz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]