[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W kilka tygodni później ksiądz Toccanier został wezwany do biskupa w Belley.Zlecił mu doręczenie proboszczowi z Ars krzyża Legii Honorowej, który został mu przekazany.— Czy nie wypadałoby raczej, żeby ekscelencja dokonałtego osobiście? — zapytał ksiądz Toccanier.h— Nie, nie.Niech to ksiądz uczyni — odrzekł biskupChalandon, uśmiechając się.— Po doświadczeniu, jakie zdo-293byłem zawożąc mu mucet, tym bardziej nie odważyłbym się zawozić mu odznaczeniacesarskiego.Jeszcze naraziłbym się na to, że wasz proboszcz rzuciłby mi ten krzyż pod nogi.I tak ksiądz wikary zjawił się wieczorem przed proboszczem i przekazał mu opieczętowane czerwonym lakiem małe pudełeczko.Za wikarym weszli do pokoju bracia z DomuOpatrzności, Katarzyna Lassagne i Joanna Chanay, żeby być świadkami sceny. Co tam znowu nowego? — zapytał ksiądz Vianney,patrząc podejrzliwie na pudełko. Może ktoś przesyła księdzu relikwie — odrzekł wikary. A to by mi sprawiło dużą przyjemność — odrzekłksiądz Vianney, otwierając drżącą ręką pudełko i wyjmującz etui krzyż Legii Honorowej. To tylko to? — zapytał rozczarowany. Ale ta odznaka ma na sobie prawdziwy krzyż — wtrącił szybko wikary w obawie, żeby proboszcz nie rzucił jej naziemię.— Niech ją ksiądz poświęci.— I ksiądz Vianneyzrobił znak krzyża nad orderem. A teraz niech ksiądz pozwoli, że go księdzu przypnę— poprosił ksiądz Toccanier. Ależ nic podobnego! Nigdy tego nie dotknę.Mógłbymi jeszcze ktoś powiedzieć to, co święty Benedykt pewnegorazu powiedział do koniuszego króla Totili, który, żeby gozwieść, ubrał się w purpurę swego pana: Zdejmij oznakigodności, do których nie masz prawa.Następnie wziął krzyż i podał go wikaremu:— Weź no to, przyjacielu.Weź z taką samą radością,z jaką ja ci daję.Kilka dni potem przedstawiono mu sławnego malarza, który głęboko kłaniając się przedksiędzem Vianneyem, powiedział:— Otrzymałem polecenie od pewnej wysoko postawionej osobistości, abym namalował portret księdza kanonika294Vianneya, kawalera Legii Honorowej.Proszę więc, żeby mi ksiądz zechciał łaskawie przez kilka posiedzeń pozować. Oczywiście, niech pan maluje mój portret w muceciei z krzyżem, a pod spodem niech pan napisze: nicość i pycha— odparł ksiądz proboszcz z grymasem na twarzy. Kiedy będziemy mogli rozpocząć seanse? Niestety,nie mogę dłużej zabawić w Ars, gdyż mam czas mocnoograniczony. Tym lepiej! Widzi pan, że i ja nie mam czasu.Mógłbym jedynie pozować w konfesjonale. Aleja tam nie mogę księdza malować. A więc jeszcze lepiej.Obejdzie się bez tego — rzekłproboszcz odchodząc.Inny artysta przedstawił mu się w konfesjonale.Postąpił tak, jakby chciał się spowiadać, lecz kiedy proboszcz podniósł rękę, żeby go pobłogosławić, powiedział:— Jestem rzeźbiarzem, Emilianem Cabuchet, i przybywam tu na polecenie waszego księdza biskupa, żeby zrobićpopiersie księdza.Oto list ekscelencji.— Nie, nie, nie chcę! — wybuchnął ksiądz Vianney,otwierając drzwi od zakrystii.Ale artysta nie pozwolił się tak łatwo zbić z tropu.Wyszukał w kościele odpowiedniemiejsce i zabrał się do modelowania w wosku, który ukrył w swoim wielkim kapeluszu,proboszcza z Ars, podczas gdy ten każdego ranka wykładał pielgrzymom katechizm.Przez kilka dni wszystko szło dobrze, lecz w końcu ksiądz Vianney zauważył, co się działo za szerokim rondem kapelusza.Przerwał więc wykład i zawołał:— Ej tam, panie! Kiedyż pan wreszcie przestanie przeszkadzać mnie i innym słuchaczom?Rzeźbiarz uśmiechnął się.Akurat dokonywał ostatnich korekt we wzorze, według którego następnie miał wyrzeźbić popiersie świętego.295Kiedy wykończone dzieło pokazał proboszczowi z Ars w obecności braci zakonnych iksiędza wikarego, ksiądz Vianney zawołał, zdumiony: Przecież ja nie wyglądam na kukłę! — Potem popatrzył surowo na artystę.— Pan mnie nie posłuchał.Czymam panu przebaczyć? — dodał nieco łaskawszym tonem. Tak, niech mu ksiądz przebaczy — rzekł ksiądz Toc-canier.— Zrobił to na polecenie naszego księdza biskupa. Dobrze, panie.Chętnie panu przebaczę, ale pod warunkiem, że przed moją śmiercią nie wystawi pan megopopiersia na widok publiczny. Obiecuję to księdzu — przyrzekł rzeźbiarz. A więc niech pan idzie z Bogiem — zakończył proboszcz, podając mu rękę.DZIESIĘCIORO Z JEDNEGO PRZEDZIAŁU (1856)Ekspres Paryż-Lyon pędził całą parą przez równinę bur-gundzką.W tyle zostałyjuż wzgórza Cóte d'Or, a teraz otwarła się przed nim dolina Saony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]