[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kłamała postanawiając, bądz co bądz, wstąpić na scenę, aby znalezć się bliżej niego irzeczywiście zarabiać na życie.- Pózniej, gdy się to już stanie, powiem mu prawdę - myślała.- A zresztą, jeżeli mi się na scenienie powiedzie, pójdę do sklepu, gdziekolwiek, byle tylko odzyskać wolność.- Jeżeli mówię o posagu - podjęła znowu - to dlatego, ażeby dać dowód, iż nie mam znów takdalece wszystkiego do zawdzięczenia (zawahała się).temu panu.Strona 2660Instynkt ostrzegał ją również, aby zrzuciła podejrzenie niewdzięczności, jakie na nią paść mogło.- Dałam mu najpiękniejsze lata mego życia - zaczęła znowu zmartwiałam przy nim, zapomniałam,że i ja mam prawo do czegoś na świecie.Egoizm jego rozpostarł się jak nietoperz!.Wszystkościągał ku sobie!.Ja byłam niczym!.Moralnie i materialnie wieczna udręka.A potem tonajgorsze.to prawo, jakie mu nadaje tytuł męża.Ja chyba zasługuję na coś innego.Wyprostowała się dumnie, bardzo ładna rzeczywiście w podnieceniu swoim.Z fałdów białegoszlafroka wysuwał się jej śliczny, różowy kark, ozłocony linią włosów.Bogactwo jej pełnego ciała przebijało się przez lekką, białą tkaninę, przeświecając gdzieniegdziebladoróżowymi tonami.Porzyckiemu mimo woli przyszła na myśl kościana figurka męża.- Zasługuję na co innego!Tak, bez wątpienia, fizycznie rzecz biorąc, ci ludzie byli więcej niż niedobrani.Dlaczego to śliczne iogólne podziwienie budzące ciało kobiety miało być wydane na pastwę temu brzydkiemu,zeschłemu człowiekowi?- I ciągłe niezrozumienie moich pragnień, moich dążeń.co powiem - wydrwione, wyszydzone.Często tak przykre słowa.- ?.- Tak, tak! Nie wszystko złoto, co się świeci.- Dawniej wszakże mówiła pani, że między wami panuje głównie wykwintna grzeczność, mróz, alegrzeczność przede wszystkim.Lecz nic nie mogło wytrącić Tuśki z jej egzaltacji.- Dawniej tak mówiłam - odparła gorączkowo -ale dziś poznałam pana lepiej.Jestem szczera, nie kryję nic, mówię całą prawdę.I jakby nagle wyczerpana dorzuciła:- Zresztą, jak jest, to już mniejsza.To jedno wiem, że rozstanę się z nim!Porzycki czuł, iż nie powinien ani namawiać jej, ani odradzać.Kobieta była egzaltowana donajwyższego stopnia i ta egzaltacja zaczynała mu się udzielać także.Czuł swoją winę.Czuł, iżnadto lekkomyślnie zbliżył się ku niej i szarpał póty lodową powłokę, pod którą się kryła jejindywidualność, aż stopiła się w żarze jego słów i pocałunków.Następnie, ta miłość, tak gorąca zjej strony, otwierała całe horyzonty wielkich rozkoszy, a jego zmysłowo-uczuciowe usposobieniepragnęło posiąść niepodzielnie tę "damę z mondu", idącą ku niemu na przepadłe i bez pamięci.Pochylił się nad nią i objął ją ramieniem.Nie broniła się, podniosła ku niemu swe śliczne załzawione oczy i patrzała mu prosto w twarz.- Nie mogłabym już żyć bez ciebie! - wyrzekła cicho.- Ja także nie umiałbym żyć bez ciebie! - powtórzył jak echo.Oboje przenikali się wzajemnie ciepłem swych ciał, wonią swych włosów, magnetycznym prądem,płynącym z ich oczu.Strona 2670- Wez mnie z sobą, pójdę wszędzie, gdzie zechcesz.- Dobrze, dziecko, dobrze.- I będziemy zawsze razem?- Zawsze.- Do śmierci?- Do śmierci!.Ustami przywarli do siebie.Gorące dreszcze przepoiły ich ciała.Tchu im zabrakło, tak długo byliustami złączeni.Ona pierwsza, blada, osunęła się, powieki jej opadły i turkus oczu zakryły.- Teraz zostaw mnie! - prosiła.Odsunął się, lecz nie odchodził.Zdawało mu się, iż rola jego jest nikła wobec tego, co ona dlaniego uczyni.Właściwą mu bystrością objął to wszystko, na co ona się naraża.- Utratastanowiska, pogarda ludzka, szarpanie jej czci, zejście do roli dwuznacznej kochanki aktora,następnie bolesne walki z mężem, pożegnanie z synami.To wszystko ciemną smugą przesunęłosię przed jego oczyma.Zapragnął i on coś poświęcić z siebie.- Ja wszystko powiem twemu mężowi! - wyrzekł nagle - niech się sprawa wyjaśni.Tak będzienajlepiej.Lecz ona porwała się z krzesła.- Zakazuję ci!.Nie mów nic.Z tego może wyniknąć nieszczęście.Przysięgnij! Daj słowo honoru,że będziesz z nim tak samo jak do tej chwili, a nawet lepiej jeszcze.- Dlaczego?- Bo ja nie chcę, aby on się czegokolwiek domyślił.Ja nie chcę, aby mi przeszkodził, udaremniłto, co postanowiłam! Ja nie chcę.Czepiała się jego rąk, patrzała mu błagalnie w twarz.Azy jej napływały do oczu.Ten widok odebrałmu siłę zupełnie.- Dobrze, dobrze.daję ci słowo! - wyszeptał szukając jej ust.- Zrobię, co zechcesz.wszystko,co zechcesz.W objęciach jego miała okrzyk tryumfu, odnalazła bowiem w tym powiedzeniu ową intonację jego"wszystko, co zechcesz!" - tam wypowiedziane wśród modrzewiów pod Reglami.- Kochany! kochany! - mówiła, tuląc się w rozwianiu swych złocistych włosów - zobaczysz, jakbędę dobra dla ciebie.Zciemniało się.Dopiero teraz spostrzegli, że ich otaczają cienie pochmurnego wieczoru i że ladachwila powróci "mąż", który jeszcze nim jest, mimo wszystko.- Już idz, idz!.Strona 2680Odprowadziła go do progu i raz jeszcze porwał ją, przytulił silnie do piersi.- Moja!.moja!.Uśmiechała się słodko; wszystek przebyty ból znikł z jej duszy.- Twoja!.Wyszedł cicho, tak jak przyszedł, unosząc tym razem postanowienie rozbicia całej jednej rodziny.Za nim wypełzł szmer czających się po kątach gróz i rzeczy przestrasznych.Jak wstęga owinął musię u stóp i za nim snuł się bez przerwy.W piersiach łopotało mu serce jak ptak przed grozą burzy.Przechodził przez sień, gdy usłyszał u progu głosy %7łebrowskiego i Pity.Jak szalony poskoczył do swoich drzwi i otworzywszy je, w pokoju swoim się zamknął.Wzrok jego padł na fotografię matki, zawieszoną nad łóżkiem.Słodka jej twarz zdawała siępowtarzać słowa przysłane niegdyś w liście:- Choćby ze względu na Pitę.Przejął go dreszcz.- Na Pitę!.Chłopcy mniejsza.Ale ona - Pita, ta śliczna, biała, anielska Pita!- Skoro ją jednak zabierze - usprawiedliwiał się przed sobą, nie będzie pozbawiona matki, a tonajgłówniejsze.Dziedzińcem właśnie szła Pita ku szopie, aby kazać gazdzinie nastawić samowar.W granatowymżakieciku, zarzuconym na ramionka, szła wolno, poważnie, a twarzyczka jej bielała wśród zmrokujakby wycięta z opłatka.Przechodząc spotkała się ze wzrokiem Porzyckiego, który stał około okna i na dziecko posępniepatrzał.Pita usta wydęła i odwróciła niechętnie głowę.- Przeczucie!! - pomyślał Porzycki - przeczucie! To dziecko instynktownie mnie nienawidzi.Odszedł od okna, usiadł koło łóżka w najciemniejszym kącie pokoju.- Będę dla niej dobry - pomyślał - będę o nią dbał, będę starał się, aby odebrała doskonałąedukację.i będę się z nią obchodził tak, jakby była moim dzieckiem.Coś tam w głębi mózgu odżyło mu nagle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]