[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciałabym \ałować! Ale nie potrafię.Po raz pierwszy usłyszałem w jej słowach rozpacz.I có\ miałem powiedzieć tejdziewczynie z Jesieni średniowiecza , dzikiej i szalonej, ja, dwudziestowiecznykonformista?- Rozgrzeszysz mnie, ojcze? - Usta, które dotknęły mej dłoni, były spękane i gorące.- Wielkie jest miłosierdzie Pana - rzekłem wymijająco.- A co powiedziałabyś mi ty,gdybym wyznał ci swe kłamstwo i po\ądanie? Tchórzostwo i pychę?- Ja bym cię rozgrzeszyła.- Ego te absolvo.Gruba łza potoczyła się po mej dłoni.Przygarnąłem Yolandę po ojcowsku.Wciemności nie widziałem jej oszpeconej twarzy, czułem natomiast przy sobie młode, gorąceciało.- Ojcze! Ojcze! - Westchnęła i ja westchnąłem.I pomyślałem, \e jeśli to ma byćostatnia noc w mym \yciu.Zorientowała się, do czego zmierzam.Odsunęła się gwałtownie.- Nie!Zrobiłem głupio, bo jeszcze raz usiłowałem ją przytulić.- Nie! - powtórzyła.- Niech ojciec opanuje własną słabość! Nie wolno!- Dlaczego, przecie\ mówiłaś mi tyle o sobie i wiem, \e lubisz.- Ojciec jest taki dobry, taki święty! Ja mogę być potępiona, ale ty?.Nie mogę.Niemogę! Choć chciałabym.- Spróbujmy!- Nie! Grzesząc z tobą, Karolu, straciłabym ostatnią nadzieję.A ja chcę wierzyć, \ecoś jest dobre, czyste, szlachetne.Zaśnijmy lepiej.To się nazywa pech! Odmówiono nawet ostatniemu \yczeniu skazańca.Yolandazasnęła, a ja po\eglowałem myślami do mojego domu na peryferiach, do starej otomany, doMiriam, nieustannie zbiegającej ze schodów.Dopiero potem nadszedł sen.*- A co to ma znaczyć? Wy, kurczę, śpicie, a my pracujemy!Otworzyłem oczy i pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem, była świeczka, cieniutka jakzapałka.Obok niej płonęła druga i trzecia.Zwieczki oświetlały stos kamieni wyrwanych zposadzki, obok którego ziała głęboka jama.Czterech krasnali uwijało się w niej jak brygadastachanowców.Dowodził znany mi ju\ Till z domku Baby Jagi.- Mo\e się wezmiecie do roboty - burknął, widząc, \e się obudziłem.- Mamy dlaciebie odpowiednie dłuto.Do świtu niedaleko.Wzięliśmy się do dzieła.Panna Lizzer równie\ okazała się niezłym kamieniarzem.Pokwadransie podwa\yliśmy płytę.Przez następną godzinę poszerzaliśmy dziurę wwulkanicznym tufie do takich rozmiarów, \eby nas pomieściła.- Teraz się rozbierajcie - zakomenderował Till.- Całkowicie!- Po co?- Bez głupich pytań!Rzeczywiście, przeciskanie się przez wąski korytarz nawet nago sprawiało namtrudności.Co chwila klinowały mi się ramiona, a Yolandzie biodra.Węzełki z ubraniamipopychaliśmy przed sobą.W końcu tunel doprowadził nas do obszernych jaskiń, najwyrazniejnaturalnego pochodzenia.- Uwaga! - powiedział naraz krasnolud.- Teraz ostro\nie.I cicho!Zwolniliśmy.Z pobliskiej rozpadliny dochodziły przerazliwe piski, zwielokrotnioneprzez echo.Nikła poświata powalała dostrzec setki, mo\e tysiące szczurów, które wypełzły zpodzamkowych głębin.Przypominały oszalały tłum zgromadzony na stadionie podczasmistrzostw świata.- Ju\ nas poczuły! - mruknął Till.- Rzucajcie tam swoje łachy.I zostawcie jedentrzewik zaklinowany w skałę.Postąpiliśmy zgodnie z poleceniem.śywa masa uniosła się wewnątrz szybu niczymko\uch na mleku.- Uciekajmy! - zawołała Yolanda.- Ogryzą nas do kosteczek.Till nic nie powiedział, tylko wydobył świstawkę, przytknął ją do ust i dmuchnął.Nicnie usłyszałem, ale zrobiło mi się nieswojo.Pisk ustał.- Teraz w nogi - zakomenderował krasnal.Pobiegliśmy podziemnym korytarzem.Co pewien czas krasnoludek zostawał z tyłu idął w swój bezdzwięczny gwizdek.Nie wiem, czy emitował coś w rodzaju infradzwięków.Jednak\e po ka\dym dmuchnięciu szczury traciły animusz, a ja czułem się nieswojo.Wreszcie dotarliśmy do jaskini, z której nie było wyjścia.Tylko u samego szczytu ziałotwór, przez który wpadało światło brzasku, oświetlając ściany, wysokie i gładkie, nie dopokonania.- Jesteśmy w pułapce - jęknąłem.- śadna pułapka - obruszył się Till.- Umiesz pływać?W środku jaskini błyszczało małe jeziorko, właściwie trochę większa kału\a.Trzejwyprzedzający nas krasnale wrzucili ubranka do skórzanego worka (zaobserwowałem, \emalcy byli zbudowani nad wyraz harmonijnie, a ich męskie klejnoty nie ustępowały zbytnioludzkim) i zanurkowali.- Teraz wy - polecił Till.- Kierujcie się na ten stalagmit w kształcie fallusa.Metr podnim jest przejście.Tylko nabierzcie sporo powietrza.Yolanda skoczyła bez słowa.Pisk nadciągających gryzoni stanowił wystarczającązachętę.Nabrałem tchu i zanurkowałem głową do przodu.Pod wodą wymacałem otwór dośćszeroki, aby weń wpłynąć, ale wystarczająco wąski, by czuć się w nim jak w trumnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]