[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, Veller.- Tak, do cholery!Reiner zmierzył go wzrokiem.- Pójdę ostrzec Delphine.•Dwadzieścia minut później Erhard ponownie wspiąłsię po schodkach do kokpitu.Nerwowa atmosferaudzieliła się wszystkim, nawet Vellerowi, który kołysał sięlekko na fotelu.Reiner pokonał kilka ostatnich stopni izajął miejsce za fotelem pilota.- Coś się zmieniło?- Wciąż nas doganiają.Jakieś osiem minut temu za-przestali prób nawiązania kontaktu.Viman leciał teraz niepokojąco blisko lasu zarodni.Ściana zieleni stała się wyraźniejsza, można już było roz-różnić poszczególne pnie.Kojarzyły się Reinerowi nieod-parcie z pędami bambusa albo sitowia, zaś same zarodniez kolbami kukurydzy lub, gdy należały do drugiego typu,z koronami dmuchawców.- Czemu w ogóle zadały sobie trud?- Nie wiem - powiedział Veller, kiwając znacząco napilota.- Może chciały nas zatrzymać.One też ekspery-mentowały z technikami wpływania na umysł.Reiner spojrzał na swoją lewą dłoń, którą zdobił pier-ścień Sulejmana.Tak, wiedział o tym doskonale.Niechcąc siedzieć bezczynnie, wydobył lornetkę ze skrzynki izwrócił się w stronę rufy.Obce statki były już bardzo bli-sko, ale nadal nie rezygnowały z kamuflażu.- Na co one czekają?Jakby w odpowiedzi viman zatrząsł się, a od stronylewej burty buchnęły płomienie i trysnęła roztopiona stal.To było bezpośrednie trafienie bronią termostrugową.Kolejne trafienie zbiło go z nóg.Kiedy się podnosił, aero-lotem targnęła eksplozja.Miał nadzieję, że to nie konwer-ter energii albo jedna z baterii Eskalacji.- W las! - wrzeszczał Veller.- Leć w las!Viman gwałtownie skręcił i niczym pocisk przebił zie-loną ścianę.- Strzelały przez ciało chusty - wymamrotał Reiner.-Widziałeś to? Tak jakby znajdowały się wewnątrz niej.- Genialne.Biomaskowanie.Hodowały grzyby wokółstatków.Aerolot mknął przez splątaną gęstwinę porostów.Pilotstarał się unikać pękających zarodni i szybujących luzemwiększych zarodników, ale co jakiś czas któryś z nichuderzał o poszycie vimana, rozpryskując się w chmurękolorowego pyłu.Reiner rzucił szybkie spojrzenie za rufę aerolotu.Stat-ki salgothów wciąż ich ścigały.Świat wokół nich stanął w niewidzialnym ogniu.Za-rodnie, pędy i wirujące w powietrzu zarodniki kurczyłysię i czerniały albo wybuchały, zamieniając się w gorącekule plazmy.Gdziekolwiek trafiły promienie termostru-gowe, zieleń przeobrażała się w szary popiół.Statek rów-nież zaliczył kilka trafień.Reiner na własne oczy widziałbąble wrzącej stali, które pękały wśród elektrycznychbłysków, spowodowanych zwarciami kabli biegnącychpod płatami kadłuba.- Veller, co teraz?Upiór nie odezwał się słowem, jego maska nie wyraża-ła niczego, tylko na porcelanowej powierzchni pojawiłysię czarne skazy.Z gąszczu przed nimi wystrzeliła olbrzymia, zakoń-czona ptasim dziobem macka, niewiele cieńsza od same-go vimana.Dziób rozwarł się szeroko, ukazując kolejnepary kłapiących wściekle szczęk.Tkanka rogowa dzioba niespodziewanie eksplodowa-ła.Odłamki poleciały na wszystkie strony.Jeden, długo-ści ramienia dorosłego mężczyzny, wbił się w szybękokpitu.Rozległ się przeraźliwy świst i wszystko, co niebyło przymocowane do podłoża, zaczęło wirować, zasy-sane przez pękniecie.- W górę - szepnął Veller.- W górę.Na szybie kokpitu osiadało coraz więcej zarodników.- Słyszałeś go! - wrzasnął Reiner do pilota.- W górę!Ucieszył się, że zostawił Delphine w kajucie.W sercustatku była najbezpieczniejsza, a on mógł się skupić natym, co działo się dokoła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]