[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Modlił się zuporem, chciał zatopić duszę w uniesieniu odrywającym od świata, ale nie mógł.Ciekawośćciągnęła jego oczy i uszy ku wszystkiemu, co go otaczało. Bo\e, bądz miłościw mniegrzesznemu" powtarzał bijąc się w piersi.Weszli do kościoła o świcie.Padłszy krzy\em parami, jak szli, długo modlili się chaotycznym, przerazliwym szeptem.Nahasło marszałków" uklękli.Ka\da para rozsuwała kapy na plecach poprzedzającej.Na gołeciała spadły ze świstem harapy.Polała się krew, zabrzmiały przerazliwe jęki i wrzaski.Biczeszarpały ziemską powłokę" pokutników do \ywego mięsa.Ktoś padł zemdlony w kału\ęposoki na posadzce.Jednocześnie przy ołtarzu odprawiano nabo\eństwo dla biczowników igapiów.Po kwadransie na rozkaz marszałków"przerwano biczowanie i uło\ono się znowu krzy\em do kornej modlitwy.Towarzyszyły jejkrzyki bólu i jęki, płacz i narzekania. Kapnicy" wreszcie opuścili kościół słaniając się i brocząc krwią.Nie wszyscy o własnychsiłach.Niektórych wlekli towarzysze.Z ubieralni Jakimowski wyszedł na zwiotczałych nogach.Stru\ki krwi spływały po obolałymciele do butów.Huczało mu w głowie, serce rozpierała trwoga.Nie było w nim ulgi aniwzniosłości, jeno zgroza. Bo\e, bądz miłościw mnie grzesznemu!" powtarzał w kółko.Czuł straszliwą dziwność przebytej praktyki, lecz nie pojmował jej niedorzeczności.Bezsilny,osunął się na wy-gniłą trawę przed kościołem rozbrzmiewającym dzwiękiem sygnaturki igłosami ludzkimi.Zamglonymi oczyma patrzył na coraz nowe gromady kapników"wyglądających niby widma nie z tego świata.Przele\ał w jakiejś chałupie trzy dni i przez ten czas ozdrowiał.Pozbył się tak\ebluznierczych myśli, oczyszczony pokutą.Do Krakowa wrócił wynajętym wozem.Rano stanął w zajezdzie. Odbyliście spowiedz i pokutę? zapytał na wstępie. Czekali my na waszą miłość odparł Luba, gruby, wąsaty i brodaty szlachetka." A gotowiście do drogi? Nie, bośmy.Luba nie dokończył, bo szabla pana wraz z pochwą spadła płazem na jego plecy, po czymprzeskoczyła na plecy pachołków. A wy bladzisyny! To Najświętsza Panienka i słodki Zbawiciel będą czekać na wasząskruchę? To miast oczyścić duszę, mo-sterdzieju, bąki zbijaliście? A wiecie wy, \e doJołtuszkowa stąd daleko i roztopy, i bezdro\a, i zbójców kupy po drodze? Zamiastprzygotować wszystko, na mnie się oglądacie? śadnej wyrę-ki, mosterdzieju!śadnego serca dla \ywiciela, co jeść daje a odziewa!Unikali ciosów, jak mogli, biegając po izbie. Za kwadrans odjazd do Jakimowic! " " skomenderował. Musimy zdą\yć naZmartwychwstanie Pańskie!Wymiotło ich przed zajazd.Jechali przez Miechów, Sędziszów, Małogoszcz, Aopuśznę.Jakimowski gnał bezopamiętania, nie słuchając przestróg, \e konie i wozy nie wytrzymają tak spiesznego pochoduprzez bezdro\a.Wiosna wprawdzie pięknie zabłysła, ale ciepło, roztopy, przelotne deszcze zamieniły ziemięw topiel kryjącą drogi, w której grzęzły konie po brzuchy i wozy powy\ej kół.Wylały rzeki astrugi i trzeba je było forsować w największym mozole lub obje\d\ać daleko.Pan Mikołaj miał zrazu rozsiekać Stołczynę.W drodze zmienił zamiar.Nie mógł przecie\przy krewnych prać niejako brudów domowych.A nagana i wywód szlachectwa spotykająnawet znamienite osoby.Rzecz w tym, aby się wywieść.Takie rozumowanie chłodziłogniew, ale nie zapobiegało mimowolnej abominacji do Jana.Wściekłość pana Mikołaja osiągnęła szczyt, gdy utknęli w lasach.Wozy zapadły w błotopowy\ej piast, i\ konie, choć sieczone bez miłosierdzia, nie mogły ruszyć z miejsca.Byławłaśnie noc przed Wielką Sobotą nigdzie \ywego ducha, daleko do jakiejkolwiek sadybyludzkiej.Jakimowskiego omal nie zadusiła apopleksja.Ryczał, bił ludzi i konie batem,kijem, szablą, szarpał wozy, jakby je sam chciał wyciągnąć z błota.Wysłani na zwiady pachołkowie nie docierali do sadyb.Jeden z nich nawet zbłądził czyuciekł nie wrócił więcej.A gdy wreszcie po południu Wielkiej Soboty Luba sprowadziłpomoc, okazało się, \e pojazdy trzeba gruntownie naprawiać, czego z powodu święta nikt niechce robić.Trzeba było zatrzymać się w najbli\szej karczmie, kupić nowe pojazdy, daćwytchnąć koniom i ludziom.Dopiero po świętach, w czwartek, zajechali do Jakimowic.śeglarze na wieść o amnestii zerwali się jechać do Warszawy.Pan Mikołaj przy wszystkich nie mówił Stołczynie o wywodzie.Dopiero gdy go w sadziezbybał samego, rzekł opanowując wzburzenie: Z tego wszystkiego zapomniałem powiedzieć, mosterdzieju, \e masz się acan wywieść zeszlachectwa w asesorii.Stołczyna stanąłby w pąsach, gdyby nie fakt, \e słowa pana Mikołaja nie były dlańzaskoczeniem. Tak? Uczynię wszystko, co trzeba " rzekł niedbale. A mo\na wiedzieć, mosterdzieju, kędy acana włości?w- Owszem: koło Tulczyna, Jakimowski miał wypytywać dalej, ale poniewa\ zobaczył, \eStołczyna odchodzi, wściekłość go znowu ogarnęła i zawołał: Hola, mosterdzieju! Jeśli się dowiem, \em gościł osobę niegodną mego domu i dokonfidencji ją przypuścił, a ona z niej czelnie korzystała, to, mosterdzieju. Nie zawracaj mi, wasze, głowy! zawołał Jan z gniewem, odwrócił się na pięcie izostawił starego z rozdziawioną gębą. Takiej fantazji u chama nie masz mruknął pan Mikołaj.Niebawem bosmani opuściliJakimowice.Stołczyna jechał ponury za druhami.- Nie cieszysz się amnestią? zagadnął go Satanowski. Lepiej nie zasługiwać na karę i nie doświadczać amnestii warknął opryskliwie Jan.Ciągnęli do Warszawy na Stąporków, Szydłowiec, Radom.W Radomiu zatrzymali się na postój w gospodzie nie opodal trybunału.Po podwieczorku iwykurzeniu fajek poszli spać, choć jeszcze wcześnie, bardzo bowiem byli utrudzeni.Marek iStefan natychmiast zasnęli.Janowi nie pozwoliły na to myśli. Tu się rozstaniem postanowił z przeszywającym bólem. Wcześniej czy pózniej musiwylezć szydło z worka".Ju\ na początku -drogi zdecydował się opuścić druhów.W asesoriizostałby uwięziony.Nie był bowiem szlachcicem! Dla niego samego stwierdzenie to byłodziwne i przykre: tak przywykł do przybranej skóry.Chłop spod Bodzentyna, zostawiłniegdyś we wsi Podgórze rodzinę i przypadającą na niego po rodzicach część dziedzicznejgospodarki.Po cichu wstał, ubrał się, wziął swoje sakwy.Ze ściśniętym sercem i łzami u powiek patrzyłchwilę na niewyrazne w mroku twarze śpiących kamiennie druhów.Potem spiesznie opuściłalkierz.Wyprowadziwszy ze stajni swoje dwa konie, zawahał się jeszcze.A\ skoczył na siodło ipognał ku \ółciejącym w ciemnościach okienkom niedalekiej wsi Rajec.Przemieszkał tu parę dni u jakiegoś chłopa, któremu sprzedał jednego konia.Upewniwszy się,\e druhowie pociągnęli traktem ku V/arszawie, wrócił do Radomia.Miał tu pewną sprawę.Tymczasem Jakimowski i Satanowski po przebudzeniu zdziwili się niemało, nie widząc wpokoju Stołczyny.Zdziwienie ich wzrosło, gdy odkryli brak jego rzeczy i koni.Zapytany oJana gospodarz odpowiedział, tak\e zdziwiony: Mniemałem, \e ów pan odje\d\a z wiedzą waszych miłoś-ciów. W którą stronę pojechał? Mo\e kozienicką drogą, a mo\e odrzywolską.Po śniadaniu, zamiast jechać dalej, wrócili zwarzeni do alkierza, daremnie głowiąc się nadpostępkiem Jana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]