[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na południe Franciszkańską, potem obok kamienicy z Hermesem na szczycie i wzdłużzachodniej pierzei Rynku, w prawo na Kotlarską.Kamienica przerobiona na hotel.Prostaliliowa fasada, którą w nocy oświetlały pewnie kinkiety z bulwiastymi żyrandolamiprzytwierdzone wzdłuż linii parteru.Okna obwiedzione białymi obwódkami.Wiedziałem, w którym pokoju mieszka poszukiwany przeze mnie człowiek, więcstałem przed hotelem kilka minut, czekając, aż recepcjonista opuści na chwilę swojestanowisko.Gdy wreszcie to uczynił, przemknąłem przez hol i wdrapałem się po schodach napierwsze piętro.Odnalazłem pokój oznaczony podanym mi przez Jachimowicza numerem.Wyciągnąłem z kieszeni telefon i wyłączyłem go.Nie chciałem, żeby ktoś mi przeszkadzał wrozmowie.A potem zapukałem.- Kommen Sie bitte herein!" - dobiegł mnie ze środka znajomy głos.Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.Erich Funke, mimo swych sześćdziesięciu kilku lat, ciągle miał w sobie coś z dandysa.Siedział w fotelu i sączył ze smakiem zielonkawy napój ze szklaneczki, w którejpływało kilka kostek lodu.Ubrany w jasny garnitur koloru piasku, z siwymi włosamizaczesanymi do tyłu i twarzą pokerzysty.Pozbawiony emocji wyraz oblicza pozostał mu jeszcze z dawnych czasów, gdy, naprzełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych prowadził wesołe życie, rozbijając się poRiwierze srebrnym Astonem Martinem DB5 i wydając astronomiczne pieniądze zarobione wfirmie ojca na ruletkę, black jacka i pokera.Hazardowa kariera potomka pracowitych frankfurckich mieszczan zakończyła się"pewnej pięknej sierpniowej nocy 1972 roku, gdy przy zielonym stoliku w kasynie MonteCarlo zostawił pół miliona dolarów.Wiadomość od wysłanych za rozbrykanym potomkiemprywatnych detektywów dotarła do uszu starszego pana Funkego niemal natychmiast inastępnego ranka zażywny biznesmen w meloniku na głowie, z marsem na twarzy i srebrnąlaską w dłoni wkroczył do pokoju nieszczęsnego bon vivanta.Rozmowa za zamkniętymi drzwiami trwała dwie godziny, ale nikt dokładnie nie wie,jaki miała przebieg.Faktem jest, że po tym czasie drzwi się otworzyły i z pokoju wyszedłstarszy pan Funke, a za nim, ze spuszczoną głową, dzierżąc w obu rękach walizki, wyśliznąłsię jego potomek.Erich wymeldował się z hotelu i natychmiast wyjechał do rodzinnejmetropolii.Na Riwierę wrócił dopiero pięć lat pózniej, ale, jak twierdzą wiarygodni świadkowie,wszystkie domy gry omijał już wówczas szerokim łukiem, zadowalając się szybką jazdąswym nowym cackiem, czerwonym porsche 911 RS 2.7, rautami urządzanymi na jachtachrównie bogatych jak on znajomych i podbijaniem serc pięknych mieszkanek LazurowegoWybrzeża.Starszy pan Funke nie miał nic przeciwko nowym niewinnym rozrywkom syna,tym bardziej że znajomości ze śmietanką towarzyską Riwiery przynosiły domowiaukcyjnemu Funke & Sohn niebagatelne korzyści.Młody, przystojny i elokwentny ambasador szacownej instytucji, która dotychczashandlowała głównie średniowiecznymi i renesansowymi inkunabułami oraz obrazami z tegomniej więcej okresu, stał się wkrótce biznesowym powiernikiem wielu ze swych możnychznajomych i w pachnących kurzem minionych epok salach frankfurckiej siedziby firmyzaroiło się od płócien impresjonistów, międzywojennej awangardy i współczesnych artystówz Picassem, Baconem i Pollockiem na czele.Nie znaczy to jednak, że dom aukcyjny Funke & Sohn porzucił swą dawnąspecjalizację.Chociaż było to mniej dochodowe niż interesy z Riwierą , ciągle skupowałcenne druki i organizował ich aukcje.O dziwo, działalności tej oddawał się z wielką pasją głównie Erich Funke.Jezdził pocałej Europie, osobiście skupując cenne starodruki, ryciny i rękopisy.Niewykluczone, żepożółkłe, zadrukowane równymi linijkami szwabachy i dziełami dawnych mistrzówdrzeworytu stronice były dla jego umysłu konieczną odskocznią od blichtru, pośród któregospędzał większą część roku.Stare książki były powodem naszego spotkania przed kilku laty"."Skradziono wówczas kilka bezcennych starodruków z Biblioteki Jagiellońskiej,pośród których były dzieła Galileusza, Kopernika i Ptolemeusza.Przez kilka miesięcy, mimousilnych starań policji i naszego departamentu, nie udało się natrafić na chociażbynajmniejszy ślad skradzionych starodruków.Przełom przyniosła dopiero pozornie zwyczajna przesyłka, którą otrzymał pewienznany polski antykwariusz.List, zawierający katalog licytacji mającej odbyć się za miesiąc,wysłano z domu aukcyjnego Funke & Sohn
[ Pobierz całość w formacie PDF ]