[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opierając się na jego ocenie, Rachel udała się do administracji i zaczęłaprzymilać się do właściciela swojej dawnej sympatii by zgodził się na zastawhipoteczny, podlegający zwyczajowym warunkom reasekuracji.Nie bardzowiedziała, co ma przez to rozumieć.Nadal była przekonana że gdyby wyniknęłyjakieś problemy, jej stary przyjaciel znajdzie rozwiązanie.Ale pozostawał jeszcze Tom.Jak obejść ten mały problem? Wiedziała, żemusi sprawiać wrażenie miłej i delikatnej.Postanowiła, że urządzi przyjęcie dlakilku przyjaciół oraz Toma.I wtedy mimochodem przemyci to do rozmowy przykawie, a w obecności innych osób Tom nie będzie mógł się kłócić.Proszębardzo.Problem rozwiązany.Czasem brak wrażliwości i nieczułość potrafią zapewnić człowiekowifałszywe poczucie bezpieczeństwa.*** Chyba oszalałeś, że chcesz tam iść. Też tak sądzę. To obrzydliwa stara krowa i nie mogę zrozumieć, dlaczego cię zaprosiła. Dzięki. mruknął Tom, poprawiając krawat przed lustrem nakorytarzu. Wiesz, co mam na myśli. Tak, wiem.Ale przez ostatni tydzień byli dla mnie bardzo dobrzy i samidawali sobie radę w Pelicanie. To nie ona sobie radziła, tylko Peter.Wspomnienie spotkania w herbaciarni w Axbury było jeszcze świeże wpamięci Tally.Pamiętała dokładnie, co czuła, gdy Rachel szydziła z ichzakupów.Z zakupów jej matki. W każdym razie i tak nigdy nie będziesz do nich pasował.Wiesz, żetylko się zawiedziesz.Tom odwrócił się od lustra i uśmiechnął do córki.Zobaczyła zmęczenie najego twarzy. Ale przynajmniej wyrwę się z domu.Tally strzepnęła odrobinę kurzu z rękawa jego marynarki. Nie możesz być aż taki zdesperowany. Sama w to nie wierzysz. Dziękuję ci bardzo.Tom pogłaskał ją po głowie. Wiesz, co mam na myśli. Nie jestem pewna. Po prostu wydaje mi się, że powinienem przynajmniej pójść ipodziękować.Tak samo nie znoszę Rachel jak i ty, ale jeśli pójdę do nich dzisiaj,nie będę musiał chodzić tam przez jakiś czas.Mam nadzieję, że długi. Cóż.bądz ostrożny.Ona zjada facetów na śniadanie. Tom zmrużyłoczy. Mnie nie zje. No to przekonaj się, czy to prawda.I nie wracaj pózno odparła Tally. Dzięki. Za co? Za nic.Po prostu ci dziękuję.Kiedy jechał drogą, pod ciężką zasłoną smutku zaświtała iskierka dumy.***Pół godziny po wyjezdzie Toma ktoś zadzwonił do drzwi.Tally zeszła nadół i przez szklane kasetony zobaczyła cień czyjejś postaci.Otworzyła drzwi.Blip Butterly uśmiechnął się nerwowo i podał jej wiązankę ogrodowychkwiatów. Zerwałem je koło mojego domu.Chciałem tylko powiedzieć.no wiesz.Tally wzięła od niego bukiet ostróżek i nagietków. Dziękuję. Wahała się przez chwilę, a potem pocałowała go w policzek iotworzyła szerzej drzwi, zapraszając chłopaka do środka.Blip przestąpił z nogi na nogę i wcisnął ręce głęboko do kieszeni dżinsów.Miał na sobie świeżą białą koszulę.Najwyrazniej dołożył wszelkich starań, bydobrze wyglądać.Poszedł za nią do kuchni i usiadł przy stole, a Tally włożyła kwiaty dowody. Napijesz się piwa? Tak, dzięki.Wyjęła z lodówki dwa budweisery, otworzyła je i pchnęła jedną butelkę wstronę Blipa, po czym usiadła naprzeciw niego. Zdrowie. Zdrowie.Przez chwilę siedzieli w niezręcznym milczeniu, a potem chłopakpowiedział: Słuchaj, jeśli będziesz czegoś potrzebowała, no wiesz, porozmawiać albocoś. Dziękuję. Po prostu.nie jestem zbyt dobry w takich sprawach. W porządku.Nikt nie jest.Ja też nie. Chcesz o tym porozmawiać? Wydaje mi się, że nie robię nic innego. I pomaga? Nie bardzo. Tally pociągnęła łyk piwa ze swojej butelki.Blip poszedł w jej ślady, a potem wytarł palcem kroplę piwa, która spadłana stół. Słuchaj, mam wrażenie, że nie chcesz zawracać sobie tym głowy. Czym? zapytała i spojrzała na Blipa. Tym.no wiesz, związkiem. Tally wyglądała na zaskoczoną. Jak możesz tak mówić? Ponieważ mnie unikasz. Mam teraz inne sprawy na głowie przypomniała mu. Wiem.Ale tak było już przedtem, prawda? Tally wstała od stołu. Jak możesz poruszać teraz taki temat? Nie chciałem.Próbowałem tego nie robić, ale po prostu chcę wiedzieć,czy nie tracę niepotrzebnie czasu. A jak myślisz? Cóż, w tej chwili.nie chcę.Tally rozzłościła się. Nie, sam zacząłeś o tym mówić i odpowiedz brzmi tak.Sądzę, żetracisz czas.Blip spojrzał na nią.Nie chciał, żeby tak wyszło, lecz Tally zmusiła go dotego i teraz była zdenerwowana.Bardziej zdenerwowana niż kiedykolwiekprzedtem.Nigdy jej takiej nie widział. Chyba już pójdą. Właśnie.Idz.I niczym się nie przejmuj. Blip wyglądał naprzygnębionego. Ja nie. Tak.Ty nie i inni też nie. Tally odwróciła się i wyjrzała przez okno, ztrudem powstrzymując łzy.Blip stanął za nią i położył ręce na jej ramionach.Spojrzała mu w twarz,a potem oparła się bezwładnie o niego i wybuchnęła płaczem. Przepraszam.To po prostu.Nie mogę.Głaskał ją po głowie, rozpaczliwie próbując znalezć odpowiednie słowa,bezskutecznie jednak.W końcu łzy przestały płynąć i Tally pociągnęła nosem. Nie chciałeś tego powiedzieć, prawda? Blip uśmiechnął się. To bez znaczenia. Przepraszam.Za długo to w sobie tłumiłam.Opiekowałam się tatą ipróbowałam dojść do ładu ze sobą. Pewnie bardzo za nią tęsknisz. Tally otarła łzy wierzchem dłoni. Najbardziej brakuje mi tych wszystkich głupich drobiazgów.Zakupów,herbaty na stole, zamieszania w domu i tego, że rzeczy nie znikają z tych miejsc,w których je położę. Wiem.Tally spojrzała na Blipa. Och, przepraszam.Zapomniałam.Chłopak uśmiechnął się ze zrozumieniem. Brudny strój do piłki nożnej, brak mleka, nieposłane łóżko. Ile to już czasu? Trzy lata. I jest lepiej? Odrobinę.Uczysz się, jak.żyć dalej. Tak mi przykro.Nie chciałam. Wiem, w porządku.Nie jesteś w stanie zastanawiać się nad czymś,dopóki to się nie zdarzy. Nie.Ale dziękuję, że mnie wysłuchałeś.I za to, że wpadłeś. OK.Słuchaj, gdybyś zmieniła zdanie albo potrzebowała.no wiesz.przyjaciela, albo po prostu pogadać, daj mi znać. Na pewno.Blip spojrzał na butelkę piwa stojącą na stole, a potem znowu na Tally. Pójdę już powiedział i ruszył w stronę drzwi. Będzie lepiej, zobaczysz.Jestem tego żywym dowodem.Wzruszyła ją ta próba żartu.To był ten sam Blip, który zawsze wydawałsię taki poważny i zasadniczy.Chłopak cicho zamknął za sobą drzwi.Tally obserwowała, jak idzie ścieżką, skręca za rogiem, a potem znika.Przepełniła ją mieszanina poczucia winy i ulgi; winy bo zapomniała, że matkaBlipa nie żyje, a ulgi ponieważ wydawało jej się, że wybuch gniewu zdjąłodrobinę ciężaru z jej ramion.Musiała żyć dalej i jakoś sobie radzić.Wzięłabutelki ze stołu, wylała ich zawartość do zlewu i wyrzuciła je do kosza.Potemposzła na górę i położyła się do łóżka.**Gdy Rachel otworzyła drzwi, Tom zesztywniał. Tom.kochanie.Jakcudownie cię widzieć. Ucałowała powietrze na wysokości jego policzków, poczym objęła go ramionami i uściskała.Tom wolałby znalezć się raczej wsplotach boa dusiciela.Rachel zaprowadziła go do salonu eleganckiej miejskiejrezydencji: wszędzie były dębowe podłogi, lniane zasłony, poduszki poukładanena sofach z wielką precyzją i ściany pomalowane farbą w kolorze owsianki.Reszta towarzystwa sześć osób przyszła wcześniej, zgodnie zinstrukcjami Rachel, jak się domyślał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]