[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ROZDZIAA 4PAATNERZCałe miasto schodziło panu Nettle z drogi.Tłum rozstępował się na pchlim targuApplecross, wrzeszczący kupcy ściszali głosy, handlarze uliczni, służący, żonglerzy igłupcy uskakiwali na bok, nawet żebracy przestawali zawodzić i pobrzękiwaćmonetami w kubkach.Może chodziło o samą jego posturę, o posiniaczoną izakrwawioną twarz albo o sposób, w jaki kroczył przed siebie, z zaciśniętymiszczękami i pięściami, jakby chciał kogoś zdzielić.I mógłby to zrobić, gdyby w poręprzed nim nie umykali.Miał zamiar wrócić prosto do Ligi, do domu, i poszukać zapomnienia w butelce,ale nogi zaprowadziły go na wschód od Merrygate, do dzielnicy płatnerzy.Ze względu na liczbę kuzni i ciężkiego kamienia było tu więcej łańcuchów niżgdzie indziej w Kolonii, ale nie czuło się ich ani nie widziało całej konstrukcji.Pracowali przy nich sami kowale, dodawali kolejne, wzmacniali stare żelazo nowym,więc pan Nettle musiał teraz niezle kluczyć, żeby znalezć drogę.Aańcuchy byłypołączone ogromnymi klamrami grubości przedramienia albo przyśrubowane doogniw w miejscach, gdzie pękły spawy.W bruk albo w ściany wbito wielkie sworznie,tak że gdzieniegdzie pod nogami miało się tylko żelastwo.Powstała w rezultacie tychnapraw i ulepszeń plątanina metalu przy najmniejszym tchnieniu wiatru zaczynaładrgać i śpiewać pieśń, która niosła się na mile w głębokiej ciemności pod ulicamimiasta.Zaułek Czarnych Płuc miał trafną nazwę.Cegły pokrywał brzydki nalot z sadzy.Przy każdym oddechu wyraznie czuło się w ustach węgiel, a kiedy się spluwało, ślinabyła czarna.Po obu stronach uliczki ciągnęły się kuznie.Przez rury w ich ścianachwydobywał się dym i zawisał jak baldachim nad budynkami.Umieszczone naddrzwiami szyldy z kutego żelaza kołysały się i skrzypiały, choć nie było wiatru.Słońceledwo przeświecało przez poranne mgły, ale cała okolica już tętniła życiem.Zaułkiempłynął strumień tragarzy, którzy dzwigali węgiel, drewno, ciężkie skrzynie z surowymalbo przerobionym żelazem.Cała ulica trzęsła się od ich kroków.Przed Nocą Bliznmieszkańcy wstali wcześnie, żeby jak najlepiej wykorzystać dzień, wykonać pracę, nimzajdzie słońce.Dzwonił metal.Brzęczała stal.Huczały ognie.Zgrzytały łopaty, ludzie się pocili.Młoty uderzały o kowadła: brzdęk, brzdęk, brzdęk.Pan Nettle przepchnął się międzytragarzami, pokonał łańcuchy i schylając się, wszedł w niskie drzwi po drugiej stroniealejki.W środku dwaj mężczyzni o zarumienionych twarzach dokładali do pieca.Trzecipochylał się nad kowadłem i walił młotem w rozżarzony do czerwoności miecz.- Czego? - burknął, nie podnosząc wzroku na intruza.- Chcę pohandlować - zagaił pan Nettle.Kowal zerknął na niego, nie przerywając pracy.- Co za co?Pan Nettle odpowiedział.Mężczyzna prychnął i rzucił krótko:- Następne drzwi.Na pożegnanie pan Nettle usłyszał śmiech.Potem chodził od drzwi do drzwi, od jednej kuzni do drugiej, i w każdej napotykałponure miny.Rechot kowali rozprzestrzeniał się po ulicy jak plaga, reakcja wszędziebyła taka sama: obok , następne drzwi.Nigdzie w Zaułku Czarnych Płuc nieproponowano za tasak więcej jak cztery pensy i nigdzie nie chciano dać mu w zamiantego, czego potrzebował.Zanim dotarł do końca alejki, w głowie dzwięczały muśmiechy, okrzyki i brzęk metalu.Zaułek kończył się gwałtownym spadkiem w miejscu, gdzie zsunął się złańcuchów.Mógł ześliznąć się w przepaść za tydzień albo za rok.Z drugiej strony, takie ulice potrafiły trwać w stanie zagrożenia, zdawałoby się wnieskończoność, a mieszkańcy jakoś sobie radzili.Zmieci zmywane przez deszczezebrały się na dole w gnijące hałdy.Ostatnia kuznia wisiała w nieprawdopodobnejkołysce z łańcuchów i dzwigarów jak w sieci utkanej z kabli i sznurów.Drzwi byłyprzekrzywione i zatarasowane przez skrzynie.Pan Nettle miał kłopoty z wejściem dośrodka.Pod kowadło właściciel warsztatu wsunął kamienny blok, żeby stało prosto, ipotężnym młotem bił w szpikulec z gorącego żelaza tak mocno, że każde uderzeniegroziło runięciem całej ulicy w otchłań.Był stary jak na kowala, chudy i żylasty, twarzmiał brudną i pooraną zmarszczkami.W blasku pieca jego skóra wyglądała jakupieczona.Kiedy padł na niego cień przybysza, mężczyzna podniósł nań wzrok ipowiedział:- Trudna sprawa, co? Tutaj nie przychodzi nikt, kto mógłby dobić targu gdzieindziej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]