[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.5W trakcie spaceru pogrążonymi w tajemniczym półmroku ulicami Mary uświadamiasobie, że nie ma pojęcia, która właściwie jest godzina, że nie ma zegarka i że choć dużoczytała o ustalaniu czasu na podstawie położenia księżyca na niebie, to tu, w Paryżu, wysokiebudynki i drzewa zasłaniają księżyc, uniemożliwiając wykorzystanie tych umiejętności.Widzi jedynie rozmazane, ślizgające się po falach odbicie w wodzie.Jej towarzysz idzie wmilczeniu tuż obok, sprawiając wrażenie całkowicie usatysfakcjonowanego roztaczającymisię dookoła widokami.Przez kilka minut stoją na kamiennym nabrzeżu.Za ich plecami, natrawniku, niski żylasty mężczyzna staje na rękach i próbuje maszerować w ten sposób;przewraca się co chwila, mamrocze gniewnie pod nosem po francusku.Na ławkach siedziwielu wiekowych luludzi, jakiś człowiek w stroju przypominającym sutannę leży na wznak zrękami złożonymi na piersi i recytuje coś po łacinie w niebo.- %7łałuje pani, że tu przyszła? - pyta Philippe.- Wcale nie.- Zawsze jest pani taka milcząca?- Nie - odpowiada Mary z uśmiechem.Idą dalej.Drzewa ustępują miejsca trawie, dalej prowadzi droga, którą właśnieprzejeżdża powóz zaprzężony w czwórkę koni.Przy ogrodzonym nabrzeżu tłoczy się sporagrupa gapiów.Na wodzie kołysze się łódz z kołem łopatkowym na rufie i stolikamiustawionymi na pokładzie.- Ma pani ochotę na przejażdżkę po rzece?- Jest tak pózno.Ujmuje ją za łokieć i prowadzi w dół, a potem po wąskim drewnianym trapie.Razemz nimi na łódz wsiada jeszcze kilka osób: kobieta o tak jasnej, niemal białej cerze, że wświetle księżyca zdaje się rozsiewać własny blask; stary mężczyzna w towarzystwie dwóchmłodych kobiet, trajkoczących niemal bez przerwy po francusku.Na ławeczce naprzeciwkosiedzi kilka roześmianych, flirtujących par.Jeden z mężczyzn, mocno podchmielony, napieraciałem na partnerkę, obejmuje ją, całuje w szyję, szeroko otwartymi ustami szuka jej ust.Mary odwraca wzrok, patrzy na pokrytą srebrzystymi zmarszczkami wodę.Philippe płacisternikowi, siada obok niej i obejmuje ją ramieniem.- Nie.- W porządku, nie chcę się narzucać.Mimo to nie cofa ręki, tylko przenosi ją na okrężnicę.Mary obserwuje brzeg, któryprzesuwa się obok niej jak w niewyraznym śnie.Widzi okna wypełnione przyćmionymblaskiem, cienie na nabrzeżu i ulicach, ciężkie sylwety katedr na tle nieba usianegofosforyzującymi punkcikami gwiazd.Zerwał się lekki wiatr, słychać czyjś śpiew.Po chwiliprzyłączają się kolejne głosy, a zaledwie dwa kroki od niej tamten mężczyzna wciąż wpija sięustami w usta dziewczyny.Nad rzeką powoli wstaje mgła.- Są zakochani - mówi Philippe.Mary odsuwa się delikatnie od jego ręki, wciąż wpatrzona w migoczącą powierzchnięwody.Wdycha woń wina i rzeki, trącącą brudem, a także paryskiego powietrza, które prawiewcale nie różni się od tego w Londynie.Samo miasto prezentuje się natomiast w tę wiosennąnoc zupełnie inaczej, zjawiskowo i pięknie.Aódz zawraca, księżyc świeci teraz z drugiejstrony, wydobywa z mroku ulice i budynki.Mary wpatruje się zachłannie, śpiew trwa dalej,dołączają się kolejne głosy.- O czym oni śpiewają?- O miłości.O zakochanych, którzy nocą płyną łodzią.Philippe przyłącza się do śpiewu.Okropnie fałszuje, wskutek czego słychać go lepiejniż innych.Kiedy łódz przybija do brzegu, zrywa się z miejsca i podaje rękę towarzyszce.Razem wchodzą na nabrzeże.- Dziękuję panu.To była bardzo miła przejażdżka.- A może byśmy.- Muszę już wracać.Opiera się, kiedy ponownie ujmuje ją za rękę.- Możemy popłynąć jeszcze raz.- Dziękuję, wolałabym nie.- W takim razie czego pani potrzebuje? Proszę mi powiedzieć, a ja zapłacę.- Zapłaci pan?Z trudem dostrzega w mroku jego oczy.Nagle z głębin podświadomości wypływawspomnienie o wuju Charlesie, który przyznał kiedyś przy obiedzie, iż razem z narzeczonąoglądał rysunki przedstawiające ich akt płciowy, tak jak on go sobie wyobrażał, i Maryuświadamia sobie, do czego zmierza jej rozmowa z tym młodym człowiekiem, i do jakiegomoże doprowadzić finału.Na myśl o tym krew burzy się jej w żyłach.Cofa się raptownie,zgorszona i przepełniona niesmakiem.- Proszę mnie zle nie zrozumieć.- mamrocze Philippe.- Rozumiem pana doskonale.Chce pan negocjować.- Wcale nie.Proszę mi wybaczyć.Podoba mi się pani.Chciałbym znowu się z paniąspotkać.Jutro.Chcę zadośćuczynić za to, co powiedziałem, a w ogóle to nazywam sięTristram.- Tristram?- Tamtego imienia używam tylko dla żartu.Niespodziewanie spływa na nią jasne i oczywiste zrozumienie, do czego to wszystkoprowadzi, czym są miłość i zdrada, aranżowane, opłacane, aprobowane lub potępiane przezspołeczeństwo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]