[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozejrzała się, szukając kogoś.Przecież przed chwilą ktoś tu był.Panowałacisza, było ciemno, ulicą przejechał samochód, jednak nie zatrzymał się.Saszka zanurzyła dłonie w śniegu.Niedaleko, w przejściu podziemnym, był telefon.Na pogotowie możnazadzwonić bezpłatnie.Zero-trzy.* * *Rano, zbierając się do pracy, mama podśpiewywała i kroiła chleb.Saszkawyszła ze swojego pokoju i słowa wręcz podchodziły jej do gardła. Mamo - chciała powiedzieć - nie puszczaj mnie do Torpy.Nie pojadę tam.Cośtam ze mną robią, a ja nie wiem, co.Nie mogę tam jechać, boję się.- Dzień dobry, Saszeńko.- Mama uśmiechnęła się i zarzuciła za ucho kosmykwłosów, który opadł jej na oczy.- Zjesz jajecznicę? Z kiełbaską?Saszka zobaczyła jej twarz, delikatnie podświetloną porannym słońcem.Mamabyła żywa, zdrowa i szczęśliwa.Za ścianą szumiała woda, to Walentyn brał prysznic.- Mhm - mruknęła Saszka nie rozwierając warg.Wróciła do swego pokoju izamknęła drzwi.Opadła na czworaki.Zemdliło ją; niewypowiedziane słowa rozsypałysię po pokoju złotymi, uwalanymi w śluzie monetami.* * *- Proszę wstawać!- Co?Ciemność.Kołysanie wagonu.- Za piętnaście minut Torpa! Proszę wstawać, ma pani bilet do Torpy!Pod zakurzonymi kolejowymi kołdrami spali ludzie.Okna zapotniały igdzieniegdzie pokryły się szronem.Widać było siekący na zewnątrz śnieg i gdzieś nastoliku dzwoniła łyżeczka w pustej szklance.- Chcę, żeby to był sen - wymamrotała Saszka.Nic się jednak nie zmieniło. CZZ DRUGAPod koniec kwietnia wyjątkowo długa chłodna wiosna nagle przeszła w niemal ciepłelato.Pewnego ranka, o wpół do piątej, Saszka obudziła się z twardym postanowieniemumycia okna.Ptaki już się budziły, a chmury rozproszyły.Saszka usiadła na łóżku; odkądtrzeci rok zdał egzamin  przejściowy i przeniósł się do  innej bazy , w akademikuzrobiło się przestronniej.Liza znalazła w końcu kwaterę i mieszkała teraz w mieście, wzaułku znajdującym się pomiędzy ulicą Sacco i Vanzettiego i ulicą Pracy.Oksanaprzeniosła się do koleżanki z grupy  B i Saszka, co było niezwykłym luksusem, miałado swojej dyspozycji cały pokój numer dwadzieścia jeden.Namacała stopami kapcie. To są kapcie, nie jest w nich zimno , pomyślała.Podniosła się z łóżka.Stała przez chwilę, przymierzając się do zdradliwego wektoraciężkości, i podeszła do okna.Przez ostatnie tygodnie miała ochotę odtworzyć na szybie swoje odbicie.Malowała wieczorami, gdy na zewnątrz było ciemno, a w pokoju paliło się światło.Używała gwaszu.Codziennie wychodziło inaczej.Zwiatło poranka na próżnopróbowało przebić się przez jej obraz; gwasz był nieprzejrzysty i leżał na szkle grubąwarstwą. Trzeba nabrać wody - pomyślała Saszka.- Okna myje się wodą.Podeszła do drzwi.Framugi miały paskudny zwyczaj wyślizgiwać się, jakmarynowany grzyb spod widelca.Dlatego najpierw namacała drzwi rękami, oznaczyłaprzeszkodę z prawej i lewej strony, i dopiero wtedy wyszła. Matowo pobłyskiwało linoleum.Odległe okno odbijało się na pokrytej farbąolejną ścianie. Jakie to piękne - skonstatowała.I ruszyła korytarzem, na wszelki wypadek trzymając się ręką ściany.Blaszane wiadro stało tam gdzie zwykle, pod zlewem.Saszka nabrała wody dotrzylitrowego słoika i przelała ją do wiadra.Potem zrobiła to jeszcze dwa razy. Dziewięć litrów wody.Wzięła wiadro za cienką rączkę i zaniosła do pokoju.Podczas jej nieobecności drzwi zdążyły odsunąć się o pół metra.Saszkauderzyła czołem o framugę i rozchlapała trochę wody. To nic.Teraz przejdę.Zcierki - skrawki starych powłoczek - były schowane za kaloryferem.Ogrzewanie zostało wyłączone przed dwoma tygodniami.Dziewczyna zerwałapapierowe taśmy, wyciągnęła ze szczelin żółte piankowe uszczelki, zamoczyła ścierkę irozchlapując wodę przeciągnęła po gwaszowym obrazie z góry na dół i z lewa naprawo.Jej namalowane odbicie miało nie wiedzieć czemu błękitne oczy.Oczy.Trzeba widzieć.Ostatnio mogła myśleć wyłącznie o tym, co widaćoczami.Linijki w podręczniku także były widoczne; Saszka czytała, starając się nieporuszać ustami i pod jej wzrokiem kartki zmieniały kolor.Czerwień pełzła odgrzbietu książki i zalewała stronę jak sok z żurawiny, po czym kartka powoli blakła,robiła się żółta, a potem szmaragdowa.Podczas czytania dziewczyna w ogóle niemyślała.Gwasz zaczął się rozmazywać.Wodziła ręką z boku na bok, czasem opuszczałaścierkę do wiadra, nie wykręcała jej jednak; własne ciało wydawało jej się rozluznionei rozmyte jak ta farba.Jakby Saszka była kałużą gorącego wosku.Przestrzeń dookołaniej ściskała się i wydłużała, czas odłamywał wskazówki zegara i błądził we wnętrzuelektronicznego budzika.Czas nikomu nie służył i przed nikim się nie rozliczał.Dopiero co było wpół do piątej, a już jest ósma i trzeba zbierać się do instytutu.Wrzuciła ścierkę do wiadra.Przez wciąż jeszcze mętną szybę spojrzała naniebo.Otwarła okno; na zewnątrz było chłodno i pachniały bzy. Zbierać się do instytutu.Przeniosła spojrzenie na uchylone drzwi szafy. Szafa na ubrania.Włoży jakieśubranie.Dżinsy.Wziąć książki.Zeszyty.Pora iść na zajęcia.Pierwsza jest filozofia.Szła przez tłum studentów pierwszego roku, witając się, kiwając głową, a nawetsię uśmiechając. To są ludzie.Trzeba rozmawiać.Siadała na starym miejscu iotwierała zeszyt.Z nieruchomą twarzą słuchała ciągu niezrozumiałych słów i śmiała się, kiedy wszyscy zaczynali się śmiać.I notowała coś na kartce; zapisywała słowo zasłowem.Zawsze starała się wychodzić z sali ostatnia - żeby przytrzymać drzwi.Wszystkorobiła powoli.Stopniowo.Na drugich zajęciach jest okienko.Trzeba iść poczytaćpodręcznik.Przytrzymując się ręką ściany szła do biblioteki.Witała się z krzesłembibliotekarki, siadała przy oknie i otwierała moduł tekstowy w tym miejscu, gdziezamiast zakładki była włożona urodzinowa pocztówka od mamy.Widniała na niejowca z bukietem dzwonków.Nieprzypadkowo używała tej karty jako zakładki.Zdrowy rozsądekpodpowiedział jej, że urodziny córki są dla matki ważne; zadzwoniła do domu ipodczas rozmowy trzymała pocztówkę przed oczami.Ze wspomnienia mamy pozostałtylko głos; Saszka jej nie widziała ani nie potrafiła sobie wyobrazić, dlategorozmawiała z owcą.Owca się uśmiechała; Saszka zdawała sobie sprawę, że musi byćradosna, więc także się uśmiechała.Od tamtej pory pocztówka przypominała jej o tym, czego nie była sobie wstanie wyobrazić.To jest owca; ona się cieszy.Miałam urodziny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • windykator.keep.pl
  • Strona pocz±tkowa
  • Lewycka Marina Dwa domki na kółkach(2)
  • Fiorato Marina Tajemnica Boticcellego
  • Fiorato Marina Tajemnica Boticcellego (2)
  • Luigi Settembrini Ricordanze della mia vita
  • 0225. dolce vita ryan parys
  • Vita Sharon de MaÅ‚a swatka
  • Vittorio Alfieri Vita
  • Merkle Riley Judith Tajemnica Nostradamusa
  • Tajemnica Nostradamusa J Merkle Riley
  • Zwab piekna kobiete do lozka Mistrzowska intryga metoda Mystery zwab
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylwina.xlx.pl