[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.D'Artagnan, chłopiec bardzo ostrożny jak na swoje dwadzieścia lat, przypomniał sobie opodejrzeniach, jakie żywił wobec Milady.Wygłosił tedy wielką pochwałę Jego Eminencji;powiedział, że na pewno wstąpiłby do jego gwardii zamiast do gwardii królewskiej, gdyby znał naprzykład pana de Cavois, a nie pana de Treville.Milady zmieniła temat rozmowy w najbardziej naturalny sposób i zapytała d'Artagnana tonemniedbałym, czy był kiedy w Anglii.D'Artagnan odparł, że pan de Treville wysłał go po zakup koni; przywiózł nawet cztery konie napróbę.W czasie rozmowy Milady kilka razy zagryzała wargi: miała do czynienia z bardzo ostrożnymGaskończykiem.D'Artagnan wyszedł o tej samej godzinie co poprzedniego dnia.Na korytarzu znów spotkał ładnąKetty: tak nazywała się pokojówka.Patrzyła na niego z przychylnością, co do której nie można byłosię mylić, ale d'Artagnan tak był zajęty jej panią, że nie zwrócił na dziewczynę żadnej uwagi.Zjawił się u Milady nazajutrz i dnia następnego; dama przyjmowała go coraz bardziej życzliwie.Każdego wieczora w przedpokoju, w korytarzu czy na schodach spotykał ładną pokojówkę,Ale jak już powiedzieliśmy, d'Artagnan nie zwracał uwagi na stałość biednej Ketty.II.OBIAD U PROKURATORAPortos nie zapomniał o obiedzie u swojej prokuratorowej, jakkolwiek bardzo był przejętypojedynkiem, w którym odegrał tak świetną rolę.Nazajutrz około pierwszej kazał Mouscruetonowi,by po raz ostatni poprawił mu fryzurę, i krokiem człowieka, któremu sprzyjała fortuna, skierował sięna ulicę aux Ours.Serce mu biło, ale nie jak d'Artagnanowi z młodej i niecierpliwej miłości.Za zgoła inną i wielceprzyziemną przyczyną krew burzyła mu się w żyłach: wreszcie przekroczy tajemniczy próg i wejdziena nieznane schody, którymi jeden po drugim stąpały talary imć pana Coquenard.Miał ujrzeć ową skrzynię, której obraz dwadzieścia razy widział we snach, skrzynię o kształciepodłużnym, głęboką, zamczystą, okutą, przytwierdzoną do podłogi; skrzynię, o której tak częstosłyszał.Ręce prokuratorowej, nieco wyschnięte co prawda, ale wciąż jeszcze niebrzydkie, miały jąukazać zachwyconym oczom muszkietera.Co więcej, on, człowiek bezdomny, bez majątku, bez rodziny, żołnierz przywykły do oberż, szynków,zajazdów, żarłok skazany najczęściej na przypadek, miał zasiąść do familijnego stołu, rozkoszowaćsię domowymi wygodami, zaznać tych drobnych przyjemności, które, jak mówią starzy żołnierze,tym bardziej przypadają do smaku, im bardziej twardy wiedzie się żywot.Zasiadać co dzień do suto zastawionego stołu jak członek rodziny, spędzać chmury z żółtego ipomarszczonego czoła starego prokuratora, skubnąć niekiedy młodych pisarczyków wprowadzającich w arkana basety, gry w trzy kostki, lancknechta, i w nagrodę za udzieloną lekcję w godzinępozbawić ich oszczędności miesięcznych - wszystko to niezmiernie uśmiechało się Portosowi.Muszkieter pamiętał dobrze, zasłyszane tu i owdzie, niezbyt zresztą pochlebne opinie o prokuratorach,które przetrwały po dzień dzisiejszy: powiadano, że są skąpi, że jadają odgrzewane potrawy iprzestrzegają dni postu; ponieważ jednak mógł stwierdzić, że prócz przystępów oszczędności, któreuważał zawsze za niewczesne, prokuratorowa jest osobą dość szczodrą (jak na prokuratorową,oczywiście), miał nadzieję, że wejdzie do domu postawionego na godnej stopie.Ale już przy drzwiach muszkieter zaznał niejakich wątpliwości.Wejście nie było zachęcające:cuchnący i ciemny korytarz, zle oświetlone schody, gdzie światło przenikało z sąsiedniego podwórza,na pierwszym piętrze drzwi niskie i nabijane olbrzymimi gwozdziami niczym główna brama doGrand-Chatelet*.Portos lekko zapukał.Wysoki i blady pisarczyk z wiechą włosów, które nie zaznały grzebienia,otworzył i powitał muszkietera z miną człowieka, który musi.uszanować w drugim postawęzdradzającą siłę, mundur wojskowy i rumianą twarz świadczącą o przyzwyczajeniu do dobrego życia.Za pierwszym pisarczykiem stał drugi, mniejszy, za nim trzeci, większy, i całkiem z tyłudwunastoletni wyrostek.Słowem, trzech i pół pisarczyka, co w owych czasach wskazywało, że kancelaria cieszy się dużąwziętością.Chociaż muszkieter miał przybyć o pierwszej, prokuratorowa wyglądała go od dwunastej, licząc, żeserce, a może i żołądek kochanka każą mu się pośpieszyć.Pani Coquenard ukazała się tedy w drzwiach prowadzących do mieszkania w tej samej chwili, kiedygość wchodził drzwiami wiodącymi ze schodów; pojawienie się godnej damy wybawiło go zwielkiego kłopotu.Pisarczyki patrzyły nań ciekawym okiem, a.on, nie wiedząc, co powiedzieć tejrosnącej i malejącej gamie, stał w milczeniu.- To mój krewniak! - zawołała prokuratorowa.- Wejdzże, wejdz, panie Portosie.Nazwisko wywarło odpowiedni efekt na pisarczykach, którzy zaczęli się śmiać; ale Portos spojrzał nanich i znów zapanowała powaga.Do gabinetu prokuratora wchodziło się przez przedpokój, gdzie znajdowały się właśnie pisarczyki, ikancelarię, gdzie powinni się byli znajdować: była to mroczna sala pełna papierów.Wychodząc z niejminęli kuchnię po prawej stronie i weszli do bawialni.Wszystkie te pokoje nie usposabiałyprzychylnie.*Grand-Chatelet - więzienie dla przestępców kryminalnych okręgu Paryża, które mieściio się w starej fortecy.Zostało zburzone w 1802 r
[ Pobierz całość w formacie PDF ]