[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko dwa kamienie do rozcierania tuszu prezentowały się jak trzeba.Stół był długi i niski, ale nierówny, a nade wszystko wąski, uniemożliwiając pracę nadwiększymi fragmentami; tabliczki tuszu zleżałe i skruszałe, zamiast przyjemnego za-pachu wydzielając stęchłą woń; papier pożółkły i tylko w długich na niecały łokiećprostokątnych kawałkach; miseczki wyszczerbione; pędzle zaschnięte i zwichrowane.Jeśli dodać do tego kiepskie oświetlenie i niski poziom umiejętności malarza, niewspominając o wołających o pomstę do nieba warunkach bytowych atelier, trudno siędziwić, że Xiao nie zacierał rąk z myślą o czekającym go zadaniu.Mnisi dojść musieli do wniosku, że czcigodny gość wrócił już do zdrowia, bow dzbanku zamiast ziołowej nalewki znajdowała się tylko woda, wnosząc zaś po sma-ku, dawno już zapomniała, kiedy była deszczówką.Ta ostatnia stała w drewnianymwiadrze obok stołu.I miało jej nie być więcej, przynajmniej do kolejnych opadów.Co robić? myślał usilnie Xiao, przeskakując wzrokiem między ściennym ma-lowidłem a bezładnym zbiorowiskiem materiałów i przyborów malarskich, które wła-snym wysiłkiem musiał przeobrazić w dzieło dorównujące obrazowi nieznanego mi-strza.Od czego zacząć? Jak ocalić duch oryginału? Jak ocalić siebie?Ta ostatnia troska dręczyła go bardziej niż pozostałe.Czuł, że jeśli nie podołazadaniu, mnisi nie wypuszczą go ot, tak.Trudno było nie dostrzec, jak bardzo zależyim na malowidle.Jeszcze trudniej było wyobrazić sobie, że porażkę bakałarza przyjmąz obojętnością.A porażka zdawała się nieuchronna.Im dłużej Xiao łamał sobie głowę, tym sil-niej docierał doń ogrom trudności.Nachodziła go ochota, by pod byle pretekstemudać się na przystań, a potem znienacka dobytym mieczem zastraszyć mnichów, po-rwać tratwę i ujść wolno.Ale wiedział, że byle pretekst nie wystarczy.I że nie wystar-czy jednego miecza na kilkudziesięciu nawet bezrękich ludzi.Zwłaszcza że dotąd niezagrozili jego życiu, a on nie byłby w stanie zagrozić ich.Jeszcze nie.Pozostawało więcwykonać zadanie, zainkasować szczodrą zapłatę i odejść z uśmiechem na ustach.Lecz jak się do tego zadania zabrać?Gorączkowe myśli przeskakiwały od jednego strzępka wiedzy do drugiego.Nieda się tego po prostu namalować, desperował.Tu nie chodzi o proste skopiowanie, tuchodzi o przeniesienie ducha obrazu za pomocą innej techniki.Nie mogę być jak płytadrukarska, odciskająca bezmyślnie dany kształt, muszę być artystą, twórcą, mala-rzem.A prawdziwy malarz.W zakamarkach pamięci Xiao uchyliły się jakieś drzwiczki.Uchwycił się ich inie puścił, dopóki nie otwarły się na oścież.Książę Yuan wezwał raz malarzy, by stworzyli mu obraz.Stawili się wszyscy ijęli lizać pędzelki oraz rozrabiać tusz.Tylko jeden, wysłuchawszy polecenia, wrócił dosiebie.Książę kazał go śledzić.Gdy doniesiono mu, że malarz zdjął górną część szaty isiedzi półnagi ze skrzyżowanymi nogami, powiedział: Oto prawdziwy malarz.Myślę o wszystkim, tylko nie o samym duchu obrazu, zganił się Xiao.Kiedywgłębię się weń, droga jego uchwycenia ukaże mi się jasno i klarownie, a środki tech-niczne nią właśnie przyjdą do mnie.Sam obraz mnie poprowadzi.Papier, tusz, mi-seczki.Potem, potem!Zrzucił ubranie, usiadł na macie ze skrzyżowanymi nogami i wpatrzył się w pej-zaż.Oczy długo szukały widoków wokół, ale wreszcie zmusił je, by spoglądały tylko nawprost.W tok rozważań uparcie wdzierały się wszystkie inne problemy, ale wreszciezmusił je, by na razie odeszły.Patrzył i myślał, aż piękno obrazu i determinacja w koń-cu przemogły wszystko inne.Xiao zatopił się cały w wyczarowany pędzelkiem świat gór i mgły.Błądził po ścieżce, stąpał po graniach, nurzał się w chmurach, zaglądał do wnę-trza świątyni.Półmrok chaty rychło przestał mu przeszkadzać.Czuł, że przeniósł się zpoziomu, na którym malowidło poznaje się tylko okiem, na poziom, gdzie doznaje sięgo myślą.Wreszcie zamknął oczy i wędrował po dawno minionym, a może nigdy nie-istniejącym świecie już wyłącznie pod powiekami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]