[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Kłamiesz wysyczałem, patrząc mu w oczy.To go tylkojeszcze bardziej ucieszyło. Jakżebym mógł, paniczu? Ostatnie słowo nie miało w sobieza grosz szacunku. Jeśli mi nie wierzysz, możesz sam Go zapytać. Nie omieszkam.Minąłem go, trącając przy okazji mocno barkiem o jego bark,i skierowałem się do gabinetu ojca.Kreon ku mojej irytacji poszedłniewzruszony w ślad za mną.Gdy dotarłem do drzwi, odwróciłem się do niego.Dalejkretyńsko i z wyższością się uśmiechał.Miałem ochotę zabić goi przysięgam, że zrobiłbym to z niemałą satysfakcją.Wiedziałemjednak, że nie byłoby to miłą niespodzianką dla mojego ojca.Niewiem, co on w nim widział, ale znosił jego towarzystwo i nawetcenił w jakiś pokręcony, niezrozumiały dla mnie sposób.Zapewnezaskarbił sobie to uznanie w oczach mego ojca swoimisadystycznymi skłonnościami i uciechą, którą czerpał z zadawaniacierpienia.Zapukałem i wszedłem do gabinetu, gdy tylko usłyszałemoziębły głos dochodzący zza drzwi: Wejść! Witaj, ojcze!%7ładnej odpowiedzi.Jak się spodziewałem, nawet na mnie niespojrzał. Czy to prawda, że przydzieliłeś Kreona na mojego opiekuna? Tak. Dlaczego?! Nie mogłem ukryć gniewu w moim głosie.Co onsobie myśli, że mam pięć lat? Albo lepiej że nie wiem, co knuje? Nie muszę ci się tłumaczyć. Spojrzał na mnieprzeszywającym i groznym wzrokiem.Przynajmniej mój wybuchzwrócił jego uwagę. Ale skoro musisz wiedzieć, to chcę, byś byłbezpieczny.Jesteś w końcu moim synem. Sam doskonale sobie radzę.Nie potrzebuję niańki! Zapewniam cię, że Kreon nie będzie cię niańczył. Tylko szpiegował. Nie wytrzymałem.Dość miałem tej jegoudawanej troski. Jak śmiesz?! Moja bezpośredniość wywołała jego oburzenie.Nie odwróciłem wzroku od jego czarnych niczym smoła oczuwpatrzonych we mnie i ciskających pioruny, choć miałem na toochotę.Po chwili, która wydawała się trwać w nieskończoność,ojciec uśmiechnął się chytrze.Zniknął gniew, a pojawił sięprzebiegły błysk w przerażających ślepiach. Wędrujesz sobiesamotnie po świecie śmiertelników.Musisz mieć kogoś, kto cięochroni. Doskonale wiesz, że żaden człowiek nie stanowi dla mniezagrożenia. Coraz bardziej mnie ta rozmowa denerwowała.To byłjakiś absurd, a nie obawa o moje bezpieczeństwo. Może zadaniem Kreona nie jest ochranianie cię przed ludzmi? Wykrzywił usta w grymasie uśmiechu.Nie muszę chyba dodawać,że był to wyraznie szyderczy grymas. Co insynuujesz, ojcze? odparłem przez zaciśnięte zęby.Ręcesame zacisnęły mi się w pięści, a krew wzburzyła w żyłach. Nic.Mówię tylko, że sam możesz stanowić dla siebiezagrożenie, jeśli będziesz& nierozważny. Odwołaj Kreona, nie zamierzam znosić jego obecności bliskosiebie.Prędzej go zabiję, niż pozwolę mu za sobą łazić syknąłemprzepełniony wściekłością. Podjąłem już decyzję i nie zmienię zdania. Powrócił doswojej pracy, machając ręką na znak, że skończył i mam odejść.Aha, i jeszcze jedno, nie waż się tknąć Kreona. Nie ręczę za to.Odwróciłem się i wyszedłem.Pod drzwiami czekała na mniemoja przyzwoitka , szczerząc się szeroko.Minąłem Kreona, niezaszczyciwszy ani słowem, i ruszyłem w stronę swojego pokoju.Jakcień podążył za mną. To co będziemy robić najpierw? zapytał, włażąc za mną i niepytając nawet o zgodę. Ty znikasz mi z oczu! krzyknąłem, obracając się ku niemu.Uderzyłem go w pierś tak mocno, że przeleciał przez otwartedrzwi i zatrzymał się na ścianie korytarza, zostawiając w niej sporewgłębienie.Upadł na ziemię, trzymając się kurczowo za klatkępiersiową.Zatrzasnąłem drzwi z hukiem.Ojciec zabronił mi gozabijać, ale mogłem przecież wyładować na nim swój gniew.I miećz tego choć odrobinę radochy.Padłem zrezygnowany na łóżko i wpatrywałem się w baldachimzawieszony nade mną.Jak miałem pójść teraz do Katherine?Powiedziałem jej, że niedługo wrócę, ale cwane posunięcie mojegoojca przydzielenie mi prywatnego opiekuna uniemożliwiało mito.Nie mogę się po prostu u niej zjawić, bo Kreon od razupodążyłby moim śladem.Gdy tylko zrozumiałby, co jest międzynami, wówczas z nieskrywaną satysfakcją by ją zabił.Zrobiłby to,byleby tylko zadać mi ból.Nie mogłem do tego dopuścić.Musiałemcoś wymyślić, by go przechytrzyć.Tyle tylko, że to nie był jakiśpodrzędny głupek, który nie zna się na śledzeniu i którego możnazmylić byle czym.Zastanawiałem się nad tym już dobrą godzinę, gdy w końcuprzyszedł mi do głowy dość prosty, acz ryzykowny plan.Iskierkanadziei pojawiła się jak tratwa ratunkowa na środku oceanu,wywołując na mej twarzy uśmiech.Nie wyszedłem drzwiami, bo Kreon z pewnością zwietrzyłbyjakiś podstęp i stałby się znacznie bardziej czujny i ostrożny,a wówczas mój plan by się nie powiódł.Musiałem postępowaćdokładnie tak, jak się spodziewał.Pomyślałem o miejscu, w którymchciałbym się teraz znalezć, i w mgnieniu oka stałem przeddrzwiami jakiegoś podrzędnego baru w ludzkim świecie.Jakprzypuszczałem, po kilku sekundach Kreon wyczuł przemieszczeniemojej energii i ruszył jej śladem, nim zanikła całkowicie.Wszedłem do baru z lodowatym i niewyrażającym niczegospojrzeniem, jakie miewałem niemal przez cały czas, dopóki niepoznałem Katherine.Mój cień oczywiście podążył za mną.Była jużdość pózna godzina i wewnątrz tłoczyło się sporo ludzi.Usiadłembezpośrednio przy barze, zamawiając kolejkę Johnniego Walkera.Spojrzałem na swoją opiekunkę , która usiadła tuż obok,i skinąłem pytająco na stojącą przy mnie szklankę whisky.Kreonzawahał się przez moment, jakby rozważał moje zamiary, po czymkiwnął głową na znak zgody.Zamówiłem więc kolejną szklankęi przesunąłem ją ku niemu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]