[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I każdego wieczoru była dla mnie wstrząsem.Może dlatego, że skupiałosię w niej tak wiele elementów tragicznych z życia samego Polańskiego.Polański nie należy do ludzi, którzy łatwo się komuś zwierzają: jest zamknięty, rzeczowy,pozbawiony sentymentalizmu, i musi ulec jakimś bardzo silnym wzruszeniem, aby zechciećcoś o sobie powiedzieć.Dzieje się to zazwyczaj w sposób najzupełniej zaskakujący.Opowia-dał mi mój przyjaciel, że raz jeden nagle, nie wiadomo dlaczego Polański zwierzył mu się,mówiąc, iż jego matka była piękną kobietą i być może dlatego on tak kocha piękne kobiety.Jego matka zginęła w Oświęcimiu.Więcej o sobie mojemu przyjacielowi nigdy, ani przed-tem, ani pózniej, nie powiedział.I między mną a Polańskim zdarzył się taki wypadek nieoczekiwanego zwierzenia.Które-goś czerwcowego popołudnia zaprosiłem go w imieniu moich studentów do szkoły teatralnej.Pokazywaliśmy tego dnia ćwiczenie przygotowane na semestr letni w ramach przedmiotu,który nosi nazwę Elementarne zadania aktorskie ćwiczenie pt.Próba, skonstruowane wo-kół wątków Balu u Senatora z III części Dziadów.Bardzo mi zależało, aby Polański zobaczyłtę moją pracę.Przyszedł.Obejrzeliśmy Próbę.Był przejęty tym teatrem na pustej podłodze pokazem procesu próbowania, stawania się, wreszcie zaistnienia Balu u Senatora w naszychwarunkach; wzruszył go też dobrze mu znany wątek literatury w wykonaniu słuchaczy I roku.Serdecznie podziękował młodzieży, po czym zeszliśmy do rektoratu, gdzie długo mnie wy-pytywał o różne szczegóły tego ćwiczenia, o czas przygotowań i pracy nad nim, o sposobydochodzenia do poszczególnych efektów.I nagle, zupełnie niespodziewanie, chyba właśniepod wpływem jakiegoś impulsu, powiedział: widzisz, tu, w tym pokoju zdawałem do tejszkoły i nie przyjęto mnie. I nie pozwolił mi przerwać, sam skomentował swoje słowa: Zresztą bardzo dobrze się stało.Byłbym może teraz aktorem w jakimś małym mieście. Mil-czeliśmy.Po chwili rzekłem: I tak dzięki temu stałeś się sławnym reżyserem. Znów mil-czeliśmy.Polański wstał, wyszedł do przedpokoju.Zamykałem drzwi rektoratu na klucz.Ikiedy mieliśmy już wyjść na korytarz, jak gdyby odpowiadając mi na to, że stał się sławnymreżyserem, powiedział, wydłużając każde słowo: Tadeusz, nie wyobrażasz sobie, ile ja za topłacę i jak ciężko za to płacę.Nic nie odpowiedziałem.Ale pomyślałem o anonimach, jakie otrzymywałem w związku zjego pracą w Teatrze na Woli, o broszurze pt.Sprawa Polańskiego, w której patrioci dowo-dzili, iż należy go z Polski ekstradować, a przy okazji mnie jako dyrektora teatru, który dałmu zatrudnienie przykładnie ukarać.Pomyślałem o smutnej prawidłowości naszego życia,polegającej na tym, iż życzymy twórcom, by odnieśli sukces w świecie, by mieli wpływ na to,co się na świecie dzieje, by stawali się dowodem naszych talentów, naszej kondycji a gdytylko uda się im to osiągnąć, natychmiast oskarżamy ich o kosmopolityzm i zdradę.Pomy-ślałem o polskim piekle , którego niebywałe rozmiary wyznaczamy sami swą zawiścią inietolerancją.O czym mógł myśleć Polański? Może o tym samym.O anonimach, donosach, intrygach.Może o okolicznościach, w jakich zmuszono go, by opuścił Hollywood i Amerykę, która oka-zała się w istocie jego prawdziwym, potężnym Salierim.Może o tragedii w Bel Air.Raz je-den opowiedział mi kiedyś, jak usiłował dopomóc policji w odszukaniu i ujęciu mordercy,póki nie pojął, że choćby nawet udało się go schwytać, to i tak n i c z e g o n i e z m i e n i.Nie szukał odwetu.Nie szukał nawet sprawiedliwości, która nie może odwrócić tego, co sięjuż stało.Może myślał o czymś innym.W każdym razie nie dodał już ani słowa.Uznał, że powie-dział wszystko, co było da powiedzenia.Wróciliśmy do teatru na wieczorną próbę.W prze-rwie, gdy jedliśmy coś w bufecie, zwrócił się nagle do mnie: Czy nie chciałbyś otworzyć ze130mną szkoły w Paryżu? I co jeszcze? spytałem ze śmiechem. I wyreżyseruj Ryszarda III ze mną w roli Ryszarda!Zawołano nas na scenę.Rozpoczynała się próba generalna.Widownia była przepełnionareporterami, dziennikarzami, kamerami TV.Przy każdej kwestii Polańskiego trzaskały fleszeaparatów i szumiały włączane kamery.Telewizja brytyjska sfilmowała całość próby.Doku-mentowano w y d a r z e n i e.Trwało to 12 godzin do szóstej rano.Następnego dnia mieliśmy pierwszą generalną z publicznością.Była to przeważnie wi-downia z wolskich Zakładów im.Kasprzaka oraz przyjaciele teatru.Byliśmy wszyscy wy-kończeni, ale to nam tylko pomagało.I tak doszliśmy do premiery.Kostiumy, peruki, cudowne światła i muzyka Mozarta.Skupienie, święto, wydarzenie.Powtórzyło się to, co przeżywaliśmy na próbie generalnej,tylko w znacznie większej skali.To już była premiera.Polska prapremiera z udziałem Roma-na Polańskiego w Teatrze na Woli.Graliśmy Amadeusza z Romanem Polańskim jeszcze kilkadziesiąt razy przy niezmiennieprzepełnionej widowni.Przyjechał po wakacjach, aby zagrać ostatnich kilkanaście przedsta-wień i pożegnać się, gdyż rozpoczynał już próby w Paryżu, w teatrze Marigny.Jego praca wTeatrze na Woli dobiegała końca.Rozstaliśmy się.Wychodząc z Teatru na Woli po ostatnim przedstawieniu powtarzałem sobie w myślachpoznany dawno, w młodości, wiersz:Dość widziałem.Wizja nadarzała się w każdym powietrzu.Dość miałem.Rozgwar miast, wieczorem i w słońcu, i zawsze,Dość poznałem.Stacje życia. Rozgwary i Wizje!Odjazd w nowe uczucie i hałas.131***Znając siebie, jakkolwiek by było, od dość dawna, nieraz zauważam w sobie pragnienieprzeredagowania mojej pamięci i zwrócenia własnej uwagi na wspomnienia i intencje, któremną kiedyś kierowały, w ten sposób, by uzyskać potwierdzenie tego, o co mi chodzi w danejchwili.Tak wygląda prawda o samym sobie.Zdaję sobie sprawę, iż jest to sąd surowy, celowo wyjaskrawiony, ale przypuszczam, żegdyby moi przyjaciele i znajomi lub w ogóle znani i nie znani mi ludzie chcieli szczerze coś osobie powiedzieć, nie raz byłoby to wyznanie podobne do mojego.Gdybyśmy zaś owe wy-znania połączyli w jakieś grupy czy szeregi, otrzymalibyśmy całą gamę odcieni różnych ten-dencji, opowiadających historię czy to jakiejś rodziny, czy grupy społecznej, czy wreszciecałego narodu.Tendencji, które w swojej historii istnienia akcentują właśnie t o, a nie t a m to, chcąc przedstawić dowód takiej prawdy, jaką dyktuje terazniejsza potrzeba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]