[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Albo kochankowie.– Tfu.Nie mów tak.– Dwa niedźwiadki.Nie lubisz gejów?– Dopóki trzymają się z daleka, nic do nich nie mam.– Powinni siedzieć gdzieś za murem?– Czego się czepiasz? Ja jestem normalny facet.Lubię wódkęi kobiety.Teatr i geje to nie mój temat.Idziemy po tegoSzakala?– Idziemy.46Na podjeździe przed domem stały dwa samochody.Terenowa toyota nieco skryta pod sosną oraz potężniejszevolvo.Marta poszarzała na twarzy.– Samochód Anki – wskazała volvo.– Rusek się nie mylił.– Ten drugi pewnie należy do Szarawarskiej.W garażu możebyć wóz Szakala.Jaki mamy plan? – zapytał Milik.– Ty zostajesz tutaj, my z Gregiem wchodzimy do środka.Gdyby coś nam się stało, uciekasz i dzwonisz po pomoc.Maszkomórkę Aloszy?– Tak.– Milik pokazał telefon.Ale i tak nie było tu zasięgu.– Trzymaj, to ci raczej nie pomoże, ale zawsze lepszy rydz niżnic.– Greg wręczył mu pojemnik z gazem paraliżującym.Chwycił Bartka za głowę i mocno przycisnął ją do swojej.–Marta ma rację, nie strugaj bohatera.Bardziej nam pomożesz,uciekając niż dając się złapać.Mówię tak na wszelki wypadek,bo nie wierzę, żeby ten gość sobie z nami poradził, prawda,pani major?Marta uśmiechnęła się szeroko.Milik patrzył, jak przeskakują przez płot i podbiegają do tylnejściany domu.Przykleili się do niej, wymienili krótkie rozkazy izniknęli za rogiem.Zadrżał.Poczuł się nagle jak dziecko zostawione bez opieki.Marta tymczasem nie pozwoliła Gregowi pierwszemu dopaśćdo drzwi.Większość okien była wciąż zabezpieczona na zimędrewnianymi okiennicami.Także drzwi tarasu zostały szczelniezakryte zewnętrznymi roletami.Za to od frontu mogli jużzajrzeć przez okna i lufciki.Niczego jednak nie udało im siędostrzec.Delikatnie nacisnęła klamkę.Drzwi nie były zamknięte naklucz.Uchyliła je i wślizgnęła się do środka.Czuła za plecamiśmierdzący wódką oddech Grega.Alkoholik nie jest zbytdobrym ubezpieczeniem.Wręcz przeciwnie.Przez chwilęprzemknęło jej przez myśl, żeby go na początku unieszkodliwić.Inaczej będzie przeszkadzał.Szybkie irimi i krótkie nikkyo-osaepowinny załatwić sprawę.W oczach Grega zobaczyła jednakczujność i pewność sprężonego do ataku drapieżcy.Alkohol nieograniczył możliwości policjanta.Mogła na niego liczyć.– Wchodzimy – szepnęła.Mocno ujęła rękojeść glocka i podtrzymując kopytkomagazynku drugą dłonią, weszła do przedsionka, a potem doholu przechodzącego w salon z kominkiem.Najpierw brońzakreślająca wystudiowane krótkie łuki.Potem ona.Lewo,prawo, poruszenie palcami, by nie zdrętwiały w najważniejszejchwili, gdy trzeba będzie nacisnąć spust.A wiedziała, że tegonie uniknie.Nie zamierzała wahać się ani chwili.Minęła schody, działała jak automat.Wszystko ucichło.Niemyślała już o Gregu, czekającym na zewnątrz Miliku, ozdradzieckim Sońce, przebiegłym Aloszy.W jakieś małej,zagubionej w ciemności niszy umysłu pojawiły się tylko dwietwarze dopingujące ją do działania.Witold i Zbyszek.Ludzie,których kochała i ceniła, a którzy zginęli za sprawąprzebywających w tym domu osób.Szakala i dwóch zepsutychkobiet.Może kogoś jeszcze.Nie była pewna, czy Szakal jest sam, czy z pomocnikami.Teraz nie znaczyło to zbyt wiele.Jeden strzał mniej, jedenwięcej.Pokona ich.Dla Zbyszka i Witolda.Pokona.Słyszała już głosy, a po chwili ich zobaczyła.Dwie kobiety,dwóch mężczyzn.Jeden, starszy, siedział na fotelu.Minister.Kobiety obok siebie.Po drugiej stronie stołu człowiek, któregotwarz dostrzegła podczas strzelaniny w Ujazdowskich.Odmieniona, ogolona głowa, ale nie na tyle, by ją zwieść.Nawet za ciemnymi okularami rozpoznałaby te oczy.Dobrze je zapamiętała.Bez wahania wycelowała i pociągnęła za spust.Ludziom takim jak Szakal nie daje się szansy.Nie zasługująani na litość, ani na honor uczciwego pojedynku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]