[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kolejnefantazje,a przy wybuchowym, nieobliczalnym charakterze Baxteramożliwość, że komuś stanie się krzywda, poważnie wzrasta.Wszystkie te kochane, podatne na zranienie ciała.Samo-unieważniające się myśli Perowne'a odpływają i wracają,nie sposób nad nimi zapanować.Powinien uderzyć mocnoBaxtera zaciśniętą pięścią i liczyć na to, że Theo zajmie sięNigelem.Ale kiedy wyobraża sobie siebie w działaniu,widzi swoje wojownicze widmowe wcielenie, które wy-skakuje z jego ciała i rzuca się na Baxtera, serce zaczynamu bić z zawrotną szybkością i czuje, że nie sprostazadaniu.Nigdy w życiu nie uderzył nikogo w twarz, nawet jakodziecko.Przykłada nóż do znieczulonej skóry wyłączniew kontrolowanym i sterylnym środowisku.Nie potrafi poprostu zaryzykować. No dalej, gospodarzu.Skwapliwie, ponieważ to jego jedyny strzęp strategii,Perowne bierze butelkę dżinu, napełnia ponowniewysuniętyw jego stronę kieliszek Baxtera i dolewa Nigelowi.Robiącto, uświadamia sobie, że Baxter wpatruje się w stojącą zanim Daisy.Uporczywość tego spojrzenia i powściągliwyuśmieszek na jego ustach sprawiają, że Henry'emu prze-chodzą po karku lodowate ciarki.Podnosząc kieliszek doust, Baxter znowu rozlewa trochę dżinu.Nie odwraca odniej wzroku, nawet kiedy stawia drinka na stole.Upiłniestety tylko jeden łyk.Od ataku na Grammaticusa niePowiedział zbyt wiele i niewykluczone, że on także nie maPlanu; całe najście jest jedną wielką improwizacją.Jegochoroba zapewnia ponury rodzaj wolności, lecz on nie wiechyba, jak daleko gotów jest się posunąć.Wszyscy czekają i Baxter w końcu się odzywa.245 No więc jak masz na imię? Mój Boże mówi szybko Rosalind. Jeśli do niejpodejdziesz, będziesz musiał najpierw mnie zabić.Baxter wkłada prawą rękę do kieszeni. Dobra, nie ma sprawy odpowiada płaczliwie.Najpierw cię zabiję. Wbija ponownie wzrok w Daisyi powtarza dokładnie tym samym tonem co wcześniej: No więc jak masz na imię?Daisy odsuwa się od matki i mówi mu.Theo rozkładaliręce.Nigel porusza się i podchodzi do niego trochę bliżej.Daisy patrzy na Baxtera, ale ma przerażone oczy i zdyszanygłos.Jej piersi unoszą się i opadają w szybkim oddechu. Daisy? W ustach Baxtera to imię brzmi niepraw-dopodobnie; wydaje się głupawe, bezbronne, dziecinne.Od czego to zdrobnienie? Od niczego. Mała Panna Od Niczego.Baxter obchodzi od tyłu sofę, na której leży Grammaticusi przy której stoi Rosalind. Jeśli teraz wyjdziecie i nigdy nie wrócicie mówiDaisy daję wam słowo, że nie zadzwonimy na policję.Możecie wziąć wszystko, co chcecie.Idzcie stąd, bardzowas proszę.Baxter i Nigel wybuchają śmiechem, jeszcze zanim skoń-czyła mówić.To wesoły, pozbawiony ironii śmiech.Wciążsię śmiejąc, Baxter łapie Rosalind za przedramię i zmuszają, żeby siadła na sofie, przy nogach Grammaticusa.Obaj,Perowne i Theo, ruszają w jego stronę.Na widok nożaw prawej ręce Baxtera Daisy wydaje krótki stłumionyokrzyk.Ręka spoczywa na ramieniu jej matki.Rosalindwpatruje się sztywno przed siebie. Wracajcie tam, gdzie staliście mówi Baxter doPerowne'a i Thea. No już.Z powrotem.Już.Przypilnujich, Nige.246Odległość między ręką Baxtera i prawą tętnicą szyjnąRosalind wynosi mniej niż cztery cale.Nigel próbuje zapę-dzić Perowne'a i Thea do kąta przy drzwiach, ale udaje imsię zająć pozycje w dwóch leżących po przekątnej rogachpokoju.Każdy stoi teraz mniej więcej dziesięć stóp odBaxtera, Theo przy kominku, jego ojciec przy jednymz trzech wysokich okien.Henry stara się, by w jego głosie nie było słychać panikii błagalnego tonu.Chce sprawiać wrażenie rozsądnego.Udaje mu się to tylko częściowo.Przyspieszony puls po-woduje, że jego głos jest cienki i nierówny, wargi i językjak napompowane. Posłuchaj, Baxter, masz porachunki tylko ze mną.Daisy ma rację.Możesz wziąć, co chcesz.Nie będziemytego zgłaszać.Alternatywą jest dla ciebie zamknięty oddziałpsychiatryczny.A zostało ci znacznie więcej czasu, niżmyślisz. Pierdol się mówi Baxter, nie odwracając głowy.Ale Perowne mówi dalej: Po naszej porannej rozmowie skontaktowałem się zeswoim kolegą.W Stanach jest pewna nowa procedura,połączona z nowym lekiem, którego nie ma jeszcze w sprze-daży, ale który przysłano nam do przetestowania.Pierwszerezultaty z Chicago są zdumiewające.Ponad osiemdziesiątprocent przypadków remisji.W przyszłym miesiącu zacznągo podawać dwudziestu pięciu pacjentom.Mogę cię wciąg-nąć na listę. O czym on gada? pyta Nigel.Baxter nie odpowiada, ale wyczuwalne napięcie, nagłeznieruchomienie linii ramion sugeruje, że się zastanawia. Kłamiesz mówi w końcu, lecz bez przekonania1to zachęca Perowne'a do rozwijania tematu.Wykorzystują interferencję RNA, o której mówiliśmydziś rano.Postępy są szybsze, niż ktokolwiek sięspodziewał.247Facet połknął haczyk, Henry jest pewien, że połknąłhaczyk. To niemożliwe mruczy Baxter. Wiem, że tonie jest możliwe. Mówiąc to, chce, żeby przekonano goiż jest inaczej. Ja też tak myślałem odpowiada cicho Henry.____Ale wygląda na to, że jest.Badania próbne zaczynają siędwudziestego trzeciego marca.Rozmawiałem z kolegą dziśpo południu.Baxter przerywa mu w nagłym przypływie złości. Kłamiesz mówi ponownie, a potem powtarza togłośniej jeszcze raz, prawie krzycząc, broniąc się przedrąbkiem nadziei. Kłamiesz i lepiej się przymknij albopatrz na moją rękę.Dłoń, w której trzyma nóż, zbliża się do szyi Rosalind.Perowne jednak nie przestaje mówić. Przysięgam, że nie kłamię.Wszystkie dane są w moimgabinecie.Wydrukowałem je dziś po południu.Możeszwejść ze mną na górę i. Przestań, tato przerywa mu gwałtownie Theo. 1Przestań mówić.Zamknij się, kurwa, albo on to zrobi.I ma rację.Baxter przycisnął na płask ostrze do szyi jegomatki.Rosalind siedzi wyprostowana na sofie, zaciskającręce na kolanach, z twarzą pozbawioną wyrazu i wzrokiemskierowanym prosto przed siebie.Tylko drżenie ramionświadczy o jej przerażeniu.W pokoju panuje cisza.Gram-maticus na drugim końcu sofy odsuwa wreszcie dłonie odtwarzy.Zaschnięta nad górną wargą krew potęguje malującesię na jego obliczu grozę i niedowierzanie.Daisy staje przyporęczy, o którą oparta jest głowa dziadka.Coś w niejwzbiera krzyk albo szloch i jej cera ciemnieje z wysił-ku, gdy próbuje to stłumić.Mimo ostrzegawczych okrzykówTheo przysunął się nieco bliżej.Ręce zwisają mu bezuży-tecznie po bokach.Podobnie jak jego ojciec nie może248oderwać wzroku od ręki napastnika.Perowne próbuje sobiewmówić, że milczenie Baxtera to znak, iż walczy on z po-kusą spróbowania nowego leku, nowej procedury.Z zewnątrz dobiega warkot policyjnego helikoptera, którymonitoruje chyba zakończenie demonstracji.Słychać takżewesoły gwar i kroki na chodniku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]