[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A ponieważ był pogodny wieczór, wstąpi-łam potem do katedry.Blacka zauważyłam, wracając.- Poznał panią?- Nie, przecież zna mnie jako Lou Smitha, a ja nie zdradziłam się z tym, że wiem,kim jest.Ale pana, Joego i Betty na pewno pozna.- To prawda - powiedział i delikatnie obrócił ją ku sobie.RLT- Co zrobimy?Uśmiechnął się, słysząc liczbę mnogą.- My nie zrobimy nic.Proponuję, żeby wróciła pani do pokoju i zostawiła wszyst-ko mnie.- Ujął ją za rękę i zaprowadził do drzwi.- Zobaczymy się rano.Musimy po-ważnie porozmawiać, ale to może poczekać do jutra.- Wyjrzał na korytarz.- Drogawolna - powiedział i przytknął palec do warg.- Proszę już iść i niczym się nie martwić.Nie pozwolę mu pani skrzywdzić.- Nie o siebie się martwiłam - odparła.- Stanowczo nie o siebie.- Wielkie nieba.Schlebia mi to, że pani o mnie myśli! - Roześmiał się, żeby ukryćzakłopotanie.- Na pewno nic mi się nie stanie, proszę jednak już iść, bo ktoś gotów naszobaczyć i wyciągnąć całkiem opaczne wnioski.Szybko pokonała kilka metrów korytarza i weszła do pokoju.Wewnątrz rozebrałasię i położyła na łóżku.Była tak poruszona, że nawet nie zainteresowała się, dlaczegojeszcze nie ma Betty.Rozmyślała o tym, że ilekroć usiłuje zerwać kontakt z JonathanemLintonem, czy raczej z wicehrabią Leinster, jakaś siła nie pozwala im się rozstać.Gdyby tylko on nie miał tytułu.Setny już chyba raz w ciągu ostatnich dwóch ty-godni zadała sobie pytanie, kim jest.Dawna Louise mogłaby marzyć o uwiedzeniu wi-cehrabiego, ale Louise podróżniczka musiała wybić sobie z głowy takie niedorzeczności.Nazajutrz uda się do Moresdale, żeby poznać prawdę.Znowu nawiedziły ją rozmaitewątpliwości.Co zrobi, jeśli okaże się, że w Moresdale nikt nie słyszał o Catherine Fel-lowes albo jeśli już umarła i zabrała swoją tajemnicę do grobu? Louise wiedziała, że wtakiej sytuacji będzie musiała spędzić resztę życia w niepewności.I kto ją wtedy zechcepoślubić?Jonathan szybko się ubrał, wsunął pistolety do kieszeni, zapiął pas ze szpadą i ru-szył na poszukiwanie Joego.Znalazł go w kącie salonu razem z Betty, która chichotała zczegoś, co powiedział.- Proszę iść do swojej pani, ona może czegoś potrzebować - zwrócił się do niej Jo-nathan.RLT- Nie jest moją panią - odparła Betty.- Nawet jeśli tego nie widać po tym, jak mnietraktuje.Przyjechałam tu z nią wyłącznie po to, by dotrzymać jej towarzystwa i przeżyćprzygodę.- Proszę więc teraz dotrzymać jej towarzystwa - powiedział stanowczym głosem.-Od tej chwili zatrudniam panią do opieki nad Louise.- Wydaje mi się, milordzie, że sprawy mają się odwrotnie - wtrącił Joe.- To pannaVail opiekuje się Betty.- Tak czy inaczej żadna nie wywiązuje się ze swoich obowiązków.- Zrobił wy-mowną pauzę.- Jed Black znowu uciekł i jest w Yorku.- Niemożliwe!- Ale prawdziwe.Pamiętasz ten napad, o którym rozmawiano przy kolacji? To jegosprawka.Nosi teraz brązowy jedwabny szustokor i zapuścił brodę, ale palców nowychprzyprawić nie mógł.- Będziemy go ścigać, milordzie?- Tak.Groził nam zemstą, więc nie można zostawić go na wolności.- Zwrócił siędo Betty.- Proszę iść do swojego pokoju i nie wystawiać stamtąd nosa, póki nie damznać, że już jest bezpiecznie.Rozumie pani?Przestraszona szybko się oddaliła, a Joe wyszedł z Jonathanem na ulicę.Zapadł jużzmrok, a choć przy drzwiach niektórych domów paliły się pochodnie, większa część uli-cy była pogrążona w ciemności.- Wiadomo, gdzie go szukać? - spytał Joe.- Nie, ale obserwował nasz zajazd, więc nie sądzę, żeby odszedł daleko.Pewnie niezdaje sobie sprawy z tego, że o nim wiemy, więc możemy po prostu odbyć małą prze-chadzkę.- Skąd milord to wszystko wie?- Louise wyszła na ulicę i wtedy go zauważyła - powiedział Jonathan.- Może go sobie wyobraziła.Kobiety często widzą zagrożenie tam, gdzie wcale gonie ma.- Nie ta kobieta - odparł ze śmiechem.- Ona raczej nie dostrzeże zagrożenia, któreistnieje.W każdym razie Louise zachowała przytomność umysłu i nie zdradziła się zRLTtym, że go poznała, a ponieważ była w kobiecym stroju, zapewne nie zwróciła jego uwa-gi.Pójdziemy zatem do sędziego i spytamy, czy nie oddałby nam do pomocy kilku god-nych zaufania konstabli.- A potem co? Sami zawieziemy tego łotra do Newgate i dopilnujemy, żeby go tamzamknięto?- Nie.W Yorku powinno być odpowiednio strzeżone miejsce, w którym Black po-czeka na zaufaną eskortę.Napiszę do lorda Portmana, żeby po niego przyjechał.To byłaprzecież jego sprawa, ja mam co innego na głowie.- Pannę Louise Vail - stwierdził Joe.- Tak.- Co w niej jest takiego wyjątkowego?- Dobre pytanie - powiedział Jonathan zadumanym tonem.- Ma tyle wyjątkowychcech, że aż trudno wszystkie wymienić.Przede wszystkim jest ładna, poza tym dzielna,pomysłowa, bystra i nieprzewidywalna.No i zachowuje zimną krew zarówno w obliczuniebezpieczeństw, jak i grozby konsekwencji.- Jest też córką duchownego.- A co to ma do rzeczy?Joe powstrzymał się przed przypomnieniem, że panna Vail nie jest damą, w każ-dym razie nie w sensie przyjętym w towarzystwie, zatem nie może być uważana za wła-ściwą kandydatkę na wicehrabinę.Nie była też kobietą, z którą można nawiązać przelot-ny romans ani która była chętna zostać jego kochanką.Jego lordowska mość sam dosko-nale to wie.- Chciałbym wiedzieć, co ona knuje - powiedział Joe.Jonathan westchnął.- Ja też, Joe, możesz mi wierzyć.- Państwo Vail nie powiedzieli tego milordowi?- Nie.W ich pojęciu miałem ją znalezć i przywiezć do domu, nie przejmując sięresztą.Joe parsknął śmiechem.- A milord oczywiście nie mógł, jak to on.RLT- Otóż to.Czy Betty coś ci powiedziała?- Betty wie nie więcej niż my, mogę przysiąc.Zdołałem wyciągnąć od niej tylkotyle, że panna Vail bardzo chce odnalezć dawno niewidzianą krewną, a kiedy jej się touda, wróci do domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]