[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Lepiej już teraz podaj jej jakąś truciznę.Przynajmniej będzie się krócejmęczyła!– Wstydziłabyś się takie rzeczy mówić! – zgromiła ją Amelia.– Nie wstydź się… – Stłumiony przez kilka warstw ręcznika głos Wiki był ledwosłyszalny.– Nie trzeba się wstydzić mówienia prawdy… Kto by pomyślał, że zabije mnie własnasiostra?– No widzisz? – Emilka popatrzyła na matkę z wyrzutem, a potem cofnęła się z progui ponownie usiadła na oparciu fotela.– Rodzeństwo to nam się obydwóm jakoś nie za zbytnioudało, co? – powiedziała i nieporadnie pogładziła Wiktorię po głowie.– Przestańcie się wymądrzać!Amelia poczuła ukłucie zazdrości.Nie pamiętała, kiedy ostatnio córka bezinteresownieprzytulała się do niej i ją głaskała.Może też powinna kiedyś rozwalić się bezradnie w fotelu,obłożyć lodem i jęczeć, że ma kaca? Najwidoczniej taki obrazek dużo bardziej wzruszał Emilkęniż widok matki, która, czy chce, czy nie, zaciska zęby i dźwiga cały dom na mocno jużzmęczonych plecach, a jeśli zaliczy smutno-bezsenną noc, to leczy się robieniem dżemówz malin, zamiast stękać z głową w zimnej szmacie.Serce ścisnęło się jej jeszcze boleśniej, kiedy Emilka – sama z siebie – zabrała ociekający wodą kompres i poszła z nim do kuchni, a po chwiliwróciła z nowym woreczkiem lodu zawiniętym w dokładnie wyżęty ręcznik.Położyła go na czole ciotki i wytarła chusteczką jej mokre policzki i szyję.Jakby tego było mało, usunęła też z podłogi każdą kropelkę wody, jaka spadła podczas biegania z okładami między salonemi kuchnią.Mela nie wiedziała, co jest dla niej większym zaskoczeniem: czy to, że córka umie posobie sprzątnąć, czy raczej to, że umie się przytulić bez proszenia o pieniądze.Na koniec Emilka znowu przycupnęła na fotelu i zaczęła rzucać kolejnymi absurdalnymi pomysłamina wyautowanie się z wizyty dziadków.Wiktoria była wyraźnie ubawiona i co chwila podnosiłado góry wyciągnięty kciuk.– Nie denerwujcie mnie, dobrze?! Znalazły się dwie mądre! Jedna przez pół dniaodsypiała imprezę, druga latała po sklepach, a ja w tym czasie musiałam wysłuchiwać przeztelefon gorzkich żalów, że gdyby umarli, to tylko sąsiedzi by się zorientowali, bo zaniepokoiłbyich smród rozkładających się zwłok.Co niby miałam zrobić?! Zaprosiłam ich! I zamiastmarudzić, to się cieszcie, że na wieczór, a nie na obiad! Macie przynajmniej czas, żeby sięogarnąć.Jakie ja miałam wyjście?! Żadnego!!! – Amelia rozłożyła bezradnie ręce.– Faktycznietrochę ich ostatnio zaniedbałam przez pracę, ale chyba nie jestem jedyną osobą w tej rodzinie,prawda?! I myślicie, że ja nie mam ochoty odpocząć?!– Błagam… Nie tak głośno… Krzycz sobie, ale ciszej… – Skupiona na swoim bólui swoich problemach Wiktoria nie zauważyła, że to zdanie przelało czarę goryczy.– No właśnie.Krzycz cicho! – Poparcie Emilki dolało oliwy do ognia.Tego Amelii byłojuż za wiele.– Dobrze! – Poderwała się z kanapy i niemal pobiegła do telefonu.Jednym guzikiemwybrała zakodowany numer.– Jak jesteście takie mądre, to proszę bardzo! Powiedzcie im, żebynie przychodzili, bo was to zabije! – I zanim zdążyły się zorientować w sytuacji, już mówiłasłodkim głosem: – Tatuś? No witam serdecznie.Dzwonię, bo twoja druga córka i wnuczka chcąwam coś powiedzieć.Przerażona Emilka w ułamku sekundy uciekła z pokoju, a Wika w tym samym ułamkuwytrzeźwiała.Zrzuciła kompres i wystraszona patrzyła na podetkniętą pod nos słuchawkę.Radanierada wzięła ją do ręki.– Cześć tato… Ja w sprawie waszej wizyty… – dukała, strzelając w siostręśmiercionośnym spojrzeniem, ale wszystko wskazywało na to, że Amelia jest kuloodporna:rozsiadła się po przeciwnej stronie stołu z triumfalnym uśmiechem.– Chodzi o to, że…– Poczekaj chwilę – przerwał jej Bernard.– Matka!!! – wrzasnął do telefonu, przez coskronie Wiktorii przeszyły miliony igieł.– Chodź tu!!! Dzieciaki coś chcą!!! A bo ja wiem?! Comnie to obchodzi?! No chodźże!!!Najwidoczniej Janina spełniła w końcu prośbę męża, bo przestał krzyczeć.Oddalił teżusta od słuchawki, ale nie pomyślał o zasłonięciu mikrofonu, więc Wika załapała sięna fragmenty szybkiej wymiany zdań między rodzicami: „A ja wiem? Pewnie zaraz ci każąwagon gołąbków narobić.Masz, co chciałaś! A skąd ja bym teraz miała im te gołąbki wziąć?Mogły powiedzieć, z przyjemnością bym zrobiła.Bo one o tym akurat myślą! Beniu, daj spokój.Pewnie chcą, żebyśmy wcześniej przyszli.To i lepiej by było.Pamiętaj, że o ósmej mam mecz.Musimy być w domu! Dobrze, dobrze.Pamiętam.A która dzwoni? Ta, co ją chcesz na siłęzeswatać.Tylko pamiętaj, że nie będziemy u nich za długo siedzieli!”.– Dzień dobry, córcia! – zaszczebiotała Janina wprost w ucho „tej, co ją chce na siłęzeswatać”.– Wy już całkiem litości nie macie.Pamiętacie jeszcze, jak wyglądamy? To nie pobożemu, żeby o rodziców się zupełnie nie troszczyć.Nie tak was wychowywałam.Ckni mi sięza wami i za wnukami.Ojciec też tęskni.Miejsca sobie nie może znaleźć, bo jaki sens ma to nasze życie bez was? Przecież wy to jedyne, co nam zostało na pociechę starych lat.Gadał mi tui gadał, to zadzwoniłam w końcu.Tak się cieszę, że was dzisiaj zobaczę w komplecie.Wprawdzie bez Sławusia, ale może akurat przez komputer będziemy mogli porozmawiać? Boza nim też nam się ckni.– Zrobiła wreszcie przerwę na głębszy oddech.– To z czym dzwonisz,córeczko? Bo jak chcecie, żebym coś ugotowała i wam przywiozła, to musicie mi zawszewcześniej powiedzieć.Teraz u mnie pusto w lodówce.I w zamrażalniku też
[ Pobierz całość w formacie PDF ]