[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale uwierz, niebyło wyboru.Moja matka. Nie musisz udawać, Janek.Wiem, o co chodzi, bo zrozumiałam kruka.Miciński omal nie udławił się śliną. Co? Znam dziwoludy.Widuję je zachichotała. Między innymi dlatego tak mniewciągnęło w fantastykę. Uff.Dzięki Bogu, teraz mnie zrozumiesz.Wiesz, jakie te cholerstwa potrafiąbyć denerwujące? Chciałem mieć jeden całkiem zwyczajny wieczór, a i tak nie dały miżyć.Przepraszam cię, że tak się wszystko potoczyło.To przez nie.Poczuł, jak ponownie wzbiera w nim złość. Nienawidzę ich czasem wyznał, zastanawiając się, co pomyślałby o ichrozmowie psychiatra. %7łeby te wszystkie magiczne kruki, bazyliszki, anteny i innedziadostwo po prostu wzięła cholera! %7łeby mnie w końcu zostawiły w spokoju teprzeklęte potworki.Ostatnio mam serdecznie i całkowicie dość dziwoludów.Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.Chwilę potem Janek usłyszał, żedziewczyna pochlipuje. Proszę, Aniu.Ja naprawdę nie chciałem psuć tego wieczoru.Ale zrozum,przyjaciel. Nie ooo to choooodzi! A o co? Bo.Bo ja je.estem pół.rusaaałką.Poo ma.aamusi wybeczała. Ale wpadka przeraził się Miciński. Gorzej niż z Kachą Stelkowską. Jesteś.dziwoludem? Słuchaj, ja tylko tak.Ja nie miałem tego na myśli.Wkurzony byłem i tyle! Nie mam nic do dziwoludów.Anka? Anka!W odpowiedzi usłyszał tylko kolejny wybuch szlochu i trzask odkładanejsłuchawki.* * *Ciuma, Kolec i Karku zamierzali z początku zaszyć się gdzieś na kilka dni iprzeczekać aferę.Zdali sobie jednak sprawę, że człowiek, który stworzył urządzeniedo przechodzenia przez ściany i potrafił rozpływać się w powietrzu jak kamfora,pewnie zdoła ich wytropić.Dobrze chociaż, że nad ranem znalezli samochódporzucony z boku katedry.Zebrali więc w sobie tyle odwagi, by następnego wieczoruprzyjść pod wskazany adres i porozmawiać ze zleceniodawcą.Mężczyzna czekał już na nich, siedząc na złoconym krześle, które było jedynymmeblem w ogromnej betonowej hali.Zwiatło latarni skrzyło się na odłamkach szkła,które zaścielały podłogę. Podejdzcie, panowie rzekł, kręcąc w lewej dłoni laską. Gdzie mojeeksponaty? My. My zgubiliśmy. Zamknij ryj, Ciuma! Ja będę mówił warknął Karku. Panie szefie, to byłanaprawdę ciężka robota.W tym cholernym muzeum, tym od ikony, grasował jakiśupiór.Próbowałżem go nawet załatwić tą dziwuśną kosą, ale on, wyobraz se szefie,był już wcześniej martwy!Pozostali dwaj przytaknęli gorliwie. A gdzie reszta przedmiotów? No, jak ten sztywniak nas zaczął gonić, tośmy dali nogę.Wtedy jakieś sukinsynyzwędziły nam brykie.Jak żeśmy ją znalezli, to bagażnik był całkiem wyczyszczony. Czyli zgubiliście drogi sprzęt i wszystkie zdobycze? Słuchaj, szefie, nie denerwuj się.Bywa.Niebezpieczny zawód. Milczeć! ryknął mężczyzna.Powietrze wokół niego aż zafalowało.Oczy rozjarzyły mu się dziwnym blaskiem.Po chwili jednak odetchnął głębiej, uspokoił się i rzekł: Trudno, panowie.Rozsądny człowiek nie będzie płakał nad rozlanym mlekiem.Lepszy wróbel w garści et cetera, et cetera. Co.co to znaczy? spytał ze strachem Ciuma, dla którego łacina brzmiała jakobcojęzyczne przekleństwo albo gorzej: grozne zaklęcie. Och, zaraz wytłumaczę! Ale proszę, żeby przesunęli się panowie trzy kroki wlewo, o tam, w stronę światła.Chciałbym dokładnie widzieć panów twarze.Trójka zakapiorów posłusznie potruchtała w bok. Ooo! A co to za płótno? spytał Kolec, wskazując wielką sztalugę dokładnie zaswoimi plecami.Mężczyzna nic nie odpowiedział, no chyba że za odpowiedz miał wystarczyć jegozłowieszczy uśmiech.Gdy wstał, złodziejom zdawało się, że jest teraz dwa razywyższy.Co gorsza, znów zaczął mamrotać jakieś obco brzmiące wyrazy.W powietrzurozległy się dziwne trzaski. Chodu! pisnął Ciuma.Lecz nim zdążyli się ruszyć, wszystko eksplodowało czerwonym światłem.* * *Kalcyfer co prawda zapowiedział, że przyjdzie z towarzyską wizytą, ale Porfirionnie dał się nabrać.Wiedział, że prawda wygląda inaczej.Wysocy rangą urzędnicy piekielnej administracji mieli wspólne zainteresowania.Takie, które w Siódmym Kręgu uchodziły za rozrywkę elit operę, wino orazziemskie dzieła sztuki.Do Kalcyfera musiały dotrzeć plotki o krótkim wypadziePorfiriona, więc pewnie przylazł sprawdzić, czy Honorowy Chorąży DiabelskichZastępów nie nabył czegoś, co przyćmiłoby jego własną kolekcję. Słyszałem, że ostatnio wpadłeś do Strefy rzucił, rozglądając się po wielkimgabinecie. Takie małe wakacje.Dawno nie brałem urlopu, więc dział przepustek nieprotestował, gdy poprosiłem o dzień na powierzchni. Jak polowanie? Udało się?Porfirion zmarszczył czoło. Nieszczególnie.Wybrałem chyba nieodpowiednie miejsce.Ale nie mogęnarzekać.Przywiozłem jeden ciekawy eksponat.O tam, nad kominkiem.Kalcyfer dopiero teraz spostrzegł pokaznych rozmiarów płótno w złoconej ramie.Zbliżył się i zlustrował je uważnie. Co to za obraz? spytał. Nie przypominam sobie z żadnego katalogu, awygląda.bardzo naturalistycznie.Jest taki przepełniony emocją.Zdaje się aż drżeć oduchwyconego napięcia! Jak się nazywa? Trzech przerażonych durniów.Horror na 13.PiętrzeDzień był tak gorący, że masa bitumiczna na dachu bloku nabrała konsystencjikisielu.Jeśli kogoś nie wypędziło stąd słońce ani lepka czarna papka, w którejzapadały się nogi, musiały to zrobić cuchnące opary asfaltu.Tylko prawdziwy wariatchciałby spędzić tu więcej niż pięć minut.Znalazła się jednak osoba, której te warunki były obojętne gruby jegomość wrybackiej kamizelce i korkowym kapeluszu.Kucnął na samej krawędzi dachu,opierając łokcie o niziutki murek (stworzony zapewne z myślą o zdrowiu psychicznymkominiarzy i monterów telewizji satelitarnej).Wielka lornetka, którą mężczyzna lustrował osiedle, oraz przewieszona przezramię strzelba na słonie sprawiały, że wyglądał, jakby przed chwilą przeniósł się tu zafrykańskiego buszu.Tyle że zamiast lustrować osiedlowe krzaki w poszukiwaniu lwa,obserwował uważnie ściany pobliskich bloków upstrzone białymi plamami antensatelitarnych.Mężczyzna otarł pot z czerwonego czoła.Potem wrócił do bazgrania czegoś wswoim notatniku. yle, bardzo zle! wymamrotał.Znów podniósł lornetkę do oczu i patrzył długo, bardzo długo jakby chciał sięupewnić, czy nie popełnił błędu.Niestety, notatki nie kłamały.%7łycie mieszkańcówmiasta było w wielkim niebezpieczeństwie. To mój dzień, tatku powiedział grubas, chwytając za strzelbę. Nie zawiodęcię.* * *Do Winpolu niełatwo było dotrzeć.Zaraz za zjazdem z głównej drogi zaczynał sięlabirynt małych i mniejszych firm
[ Pobierz całość w formacie PDF ]