[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wystarczyło, żeby braciszek szepnął słówko.- Ciekawe, co to było za słówko? - myślałem na głos.- Pewnie nie ma o tym nigdziewzmianki? - zwróciłem się do doktor Wieczorek.Kobieta uniosła w górę ramiona i rozłożyła ręce, jakby chciała powiedzieć: Sam panwie, jak to jest , a potem dodała:- Może znajdzie pan coś w listach.Powinny być w teczce, którą panu dałam.Bez słowa położyłem teczkę na kolanach i otworzyłem zielone okładki.Ale zamiastkilkudziesięciu luznych kartek różnych formatów moim oczom ukazała się równo ułożonaryza papieru, gęsto zapisana wąskim pismem.Szybko przerzuciłem kilka kartek.Tekstprzerywany był rysunkami przedstawiającymi przekroje wałów obronnych, schematyfortyfikacji i szkice armat.Z rosnącym zdziwieniem spojrzałem znów na pierwszą stronę iodczytałem wypisany większymi literami tytuł: Traktat o tym, jak się twierdz dobywa i bronioraz o fortyfikacjach: jak je budować, w porządku utrzymywać i najzdatniejszym przeciwwroga szturmom uczynić według słów księcia generalissimusa Albrechta von Wallensteinadokładnie spisany podczas jego na Zląsku bytności przez pana Gerharda Libnitza.Przekartkowałem dzieło do końca.Oprócz niego nie było w teczce żadnych innychdokumentów.Spojrzałem na kobiety, które już zauważyły moje zmieszanie.Hanna Wieczorekpodniosła się z krzesła i przechylając się przez biurko, zaglądała do leżącej na moichkolanach teczki.- Chyba coś się nie zgadza.- rzekłem niepewnie i ostrożnie podałem kobiecie teczkę.Doktor Wieczorek położyła papiery przed sobą, tak by mogła spojrzeć na nie także jejtowarzyszka.- Znów ci cholerni magazynierzy - fuknęła doktor Stawska.- Musieli tu włożyć tentraktat przez pomyłkę w czasie jakiejś inwentaryzacji.- A może to nie pomyłka? - rzekłem tknięty nagłym przeczuciem.Kobiety spojrzały na mnie z zainteresowaniem.- Sugeruje pan, że ktoś specjalnie zamienił dokumenty w tej teczce? - zapytała doktorWieczorek.- Nie widzę nawet cienia powodu, który mógłby skłonić kogokolwiek do takiegodziałania.Opowiedziałem im o kradzieży Biblii Lutra z Kościoła Pokoju w Zwidnicy, jejcudownym odnalezieniu i wnioskach, jakie wysnułem.Badaczki słuchały mnie uważnie, apotem zdecydowały, że należy sprawdzić, kto wypożyczał paczkę z prywatnym archiwumCzepki po wojnie.Zostawiły mnie w gabinecie, a same udały się do czytelni, by przejrzećksięgi, do których wpisują się czytelnicy.Wróciły po trzech kwadransach z informacjami.- Archiwum Daniela Czepki na pewno nie należy do hitów czytelniczych - rzekła zprzekąsem Barbara Stawska.- W ciągu pół wieku zostało wypożyczone zaledwie trzy razy: w1954, 1962 i 1974 roku.Za każdym razem wypożyczali je naukowcy zajmujący się śląskimbarokiem.To znane nazwiska.Za każdym razem zbiór dokumentów wracał w komplecie,takie rzeczy zawsze sprawdza się w naszej bibliotece bardzo dokładnie.Aha i ustaliłyśmy,że żadna z osób, która wypożyczała papiery po Czepce nie korzystała jednocześnie z traktatuWallensteina, więc nie mogła zamienić zawartości teczek.- Oznacza to niestety - dodała smutnym głosem Hanna Wieczorek, że zamianydokonać musiał któryś z pracowników.Obawiam się jednak, że bardzo trudno będzie ustalić,kto i kiedy tego dokonał.Przez pięćdziesiąt lat przewinęło się przez naszą instytucję sporoludzi.Niektórzy z nich wyjechali z Wrocławia, inni umarli.Dotarcie do wszystkich zajęłobypanu masę czasu.- Można by spróbować pogadać ze starym Tarkowskim.- zaproponowała niepewnieStawska, a widząc mój pytający wzrok, dodała: - Profesor Jędrzej Tarkowski pracował wnaszym wydziale od czasu jego powstania, czyli od 1947 roku.Odszedł na emeryturę dopieropięć lat temu.Co ważne, ma rewelacyjną pamięć.Do dzisiaj zdarza nam się do niego dzwonićw różnych sprawach związanych z naszymi zbiorami.Jeśli w sprawie rękopisów Czepkiwydarzyło się coś podejrzanego, a on się choćby otarł o tę sprawę, będzie pamiętał.Zobaczymy, czy uda nam się pana z nim umówić jeszcze dzisiaj.- powiedziała kobieta isięgnęła po telefon.Wykręciła numer, przywitała się i przedstawiła pokrótce sprawę, a potemprzez chwilę słuchała.- Ma pan pecha - rzekła odkładając słuchawkę.- Profesor wyjechał wczoraj doBerlina.Nie powiadomił swojej gosposi, gdzie będzie nocował, a ponieważ nienawidzikomórek, nie ma z nim żadnego kontaktu.Według zapowiedzi, wraca za trzy dni.Wtedyspróbujemy znowu.-.a na razie poszukamy zaginionych papierów Daniela Czepki - dopowiedziaładoktor Stawska.- Ile czasu to zajmie? - zapytałem z niepokojem.- Początkujący bibliotekarz potrzebowałby pół roku - doktor Wieczorek uśmiechnęłasię mrużąc oczy, zadowolona z wyrazu, który musiał pojawić się na mojej twarzy, gdywypowiedziała słowa pół roku - nam wystarczyłoby kilka tygodni.- poczułem chłódprzebiegający mi po spoconych plecach - ale jest na szczęście Dersu. Dersu , niepozorny niski człowieczek o pokrytej szczeciną twarzy, tłustych prostychwłosach, przypominających kolorem i fakturą pióra kruka, noszący na wielkim nosie okularytak mocne, że zza szkieł ledwie widać było maleńkie jak porzeczki, osadzone w zupełnieszarych oczodołach gałki, wysłuchał uważnie prośby, którą w moim imieniu przekazały mubadaczki rękopisów.Drapał się przy tym po nieogolonym podbródku, powodując donośnychrzęst.Na koniec z dużą przyjemnością pocałował obie kobiety w rękę, a mnie skinął głowąi zniknął za drzwiami.- Czy pseudonim Dersu pochodzi od tego sławnego myśliwego? - zapytałem, gdyczłowiek o kruczych włosach się oddalił.- Tak - odpowiedziała Hanna Wieczorek.- Nasz kolega zna bibliotekę tak, jak DersuUzała znał tajgę.- I jest równie dobrym tropicielem - uzupełniła Barbara Stawska.- Zapewniam pana,że nie spocznie, dopóki papiery Czepki, oczywiście jeśli są w tym budynku - zrobiłanieokreślony gest mający objąć całą bibliotekę - nie znajdą się na naszym biurku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]