[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Statyw sięgał mu na wysokość oczu.Zamontował na statywie wyciągniętą z futerału czarną lunetę.Przetarłszkła i przyło\ył oko do lunety.Chwilę obracał przyrządem, zanim okular wycelował w interesujące gookno.Apartament Wokulskiego składał się z dwóch pokoi.Po prawej znajdował się salon.Zbytkowne mebleoświetlał tylko ogień palący się na kominku.W tym pokoju nie było nikogo.Maruszewicz przesunął lunetę izobaczył sypialnię.Na środku pokoju ujrzał malowniczą grupę.Wokulski ściskał w ramionach kobietę.Pochwili kobieta wzdrygnęła się, jakby coś usłyszała.Pocałowała pana Stanisława w policzek i poszła w głąbpokoju.Maruszewicz nastawił ostrość i zobaczył, jak obserwowana pochyla się nad dziecięcym łó\eczkiem iwyciąga z niego płaczące niemowlę.Wokulski tymczasem podszedł do okna.Poło\ył ręce na szybie iwpatrywał się ciemność.- Wie o mnie? - przestraszył się Maruszewicz.- Niemo\liwe.Zmienił ostrość tak, te widział teraz dokładnie twarz i czerwone ręce Wokulskiego.- Obrączka! - syknął obserwator.- A więc o\enił się.No, no, stary jednak zmądrzał - zaśmiał się wduchu.Tymczasem Wokulski wrócił na środek pokoju, gdzie stała jego \ona z małym dzieckiem na ręku.Maruszewicz nie widział twarzy, ale poniewa\ kobieta uśmiechała się do niego, wywnioskował, \e iWokulski musiał uśmiechnąć się do niej. Urocza scena rodzinna, niech cię diabli! - przeklinał w duszy Maruszewicz.Wokulski pocałował \onę i dziecko.Poło\ył rękę na jej policzku i wyszedł do salonu.Maruszewiczobrócił lunetę.Pan Stanisław usiadł na fotelu, łagodny wyraz jego twarzy stę\ał nieco, jakby o czymś usilniemyślał.Po piętnastu minutach wyczekiwania Maruszewicz zaniepokoił się:- A mo\e on tego nie ma?Ale w tym samym momencie Wokulski wstał.Miał teraz wyraz twarzy tak dobrze znanyMaruszewiczowi.Wyraz zdecydowania i siły.Wokulski podszedł do kominka i kucnął.Przyglądał się101miejscu, w którym dywan łączył się z podestem kominka.Przeciągnął po nim ręką.Wstał i zdjął z kominkajakieś narzędzie.Zaczął nim operować przy dywanie.- Wyciąga gwozdziki - mruknął do siebie Maruszewicz.Wokulski odciągnął dywan i ukazała się drewniana podłoga.W środku odkrytej powierzchniMaruszewicz zobaczył prostokąt skrytki.- Do stu diabłów, ale\ to był proste! - zaklął cicho.Wokulski jakby usłyszał jego słowa i obrócił się nagle w stronę okna.Podszedł i zaczął wpatrywać sięw ciemność.Przyło\ył te\ ucho do szyby, ale nie usłyszał nic więcej nad krople deszczu bijące w okno.Maruszewicz zakrył okular lunety ręką.Deszcz zaczął mocniej smagać okna, a w dalekiej stronie odezwał siępomruk zbli\ającej się burzy.- Tylko nie zaciągaj zasłon - błagał szeptem Maruszewicz.Po dwóch minutach Wokulski uspokoił się i wrócił do przerwanego zajęcia.Opadł na kolana i sięgnąłdo dewizki od zegarka.Maruszewicz przyglądał się, jak Wokulski wyciągnął z kieszeni łańcuszek, naktórego końcu nie było zegarka, ale złoty kluczyk.Otworzył skrytkę i wyjął z niej jakieś papiery.Wtem zerwał się wiatr i wiosenny deszczyk przeszedł w nawałnicę.Uderzył piorun i rozświetlił placOpery.- Do diaska, zobaczy mnie - syknął Maruszewicz i rzucił się na podłogę pociągając za sobą statyw ilunetę.Kiedy delikatny przyrząd uderzył o podłogę, grube soczewki rozpadły się na tysiąc kawałków.Wokulski zerwał się z kolan i podbiegł do okna.Znów patrzył w ciemność.Ale nic chyba nie zobaczył,bo po chwili wrócił do skrytki.Maruszewicz był bliski płaczu.Podczołgał się do swojego palta i wyciągnął z niego lornetkę.W chwilępotem był przy oknie.Ostro\nie wychylił się ponad parapet i spojrzał.Musiał chwilę czekać, zanim ze szkiełzejdzie para.Kiedy w końcu znów zobaczył Wokulskiego, ten siedział odwrócony tyłem do okna i cośczytał.Maruszewicz widział tylko tył głowy pana Stanisława.Skierował szkła na skrytkę.Była pusta.Wokulski siedział tak, \e Maruszewicz zdołał przeczytać nagłówek pierwszej trzymanej przez niego strony: Lista zdrajców narodu, ku przestrodze a baczeniu przyszłych pokoleń.Błyskawica znów rozświetliłaparyskie niebo.Maruszewicz schował się za parapet.Kiedy wychylił się znowu, zobaczył to, na co czekałprzez cały czas.Wokulski wrzucał do kominka kartki gęsto zadrukowane kolumnami nazwisk.Kiedy Maruszewicz zobaczył, jak ostatnia kartka ginie w kominku, a Wokulski wstaje i pogrzebaczempoprawia palące się polana, odetchnął z ulgą:- Dzięki, stary.Widzę, \e się pan zmieniłeś.Opadł z ulgą na podłogę, oparł się plecami o ścianę pod oknem i wyciągnął fajkę.Nabił ją, zapalił ipyknął kilka razy.- A więc wszystko skończone, stary dureń, ja bym takiej okazji nie zmarnował.Rzucił jeszcze raz okiem na salonik państwa Wokulskich.Pan Stanisław siedział w fotelu.Z jegotwarzy znikło napięcie.Palił fajkę i wesoło puszczał kółka dymu w kierunku sufitu.Drzwi musiałyskrzypnąć, bo Wokulski obrócił się spokojnie od kominka w stronę ciemniejszej części pokoju.W kręguświatła bijącego od ognia ukazała się kobieta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]