[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zresztą nie lubięuzależniać się od przypadku.Kuzyn może nagle umrzeć albo zrujnować się, a wówczasTopsy znajdzie się na targu niewolników.Niech kuzyn pisze. Jesteś wyjątkowo przezorną osobą.Trudno, nie ma rady.Zasiadł do stołu i napisał formalny akt darowizny. Teraz jesteś zadowolona? zapytał, kładąc zamaszysty podpis.79 Niezupełnie odpowiedziała z uśmiechem o ile mi wiadomo potrzebny jest podpisświadka. A do licha.To prawda! Zupełnie zapomniałem.Saint Clare podniósł się i udał do żony. Mery rzekł, podając jej dokument nasza miła kuzynka pragnie mieć nasze autografy.Napisz tu swoje imię i nazwisko. Cóż to jest? zapytała pani Saint Clare i przeczytała uważnie papier.Roześmiała się irzekła uszczypliwie: Jak można się w życiu omylić! Nigdy bym się nie spodziewała, że tak nabożna osobapragnie mieć niewolnicę.Co rzekłszy, niedbale podpisała dokument. Teraz jest już wszystko w porządku rzekł Saint Clare, wracając do bawialni i wręczającmiss Ofelii papier.Miss Ofelia usiadła przy oknie.Przez kilka chwil zalegało milczenie.Wreszcie stara pannazakaszlała i odezwała się: Augustynie, powiedz mi, czy zrobiłeś coś dla swych niewolników na wypadek swejśmierci? Nie odparł lakonicznie Augustyn, nie odrywając się od gazety. To znaczy, że po twej śmierci mogą wpaść w ręce jakiegoś łotra. Postaram się któregoś dnia, aby do tego nie doszło. Znowu któregoś dnia.Ale kiedy? Wkrótce. A jeżeli dziś lub jutro umrzesz? Cóż to za proroctwo, kuzynko? Zmierć jest bliska życiu, Augustynie.Rozmowa przyjęła zbyt ponury obrót.Augustyn podniósł się i wyszedł z pokoju. Zmierć! Zmierć! powtarzał odruchowo, opierając się o balustradę i patrząc jakby przezmgłę na fontannę, na drzewa, kwiaty i całą rozkosz tego wspaniałego zakątka.Dzień zbliżał się ku końcowi.Zachodzące słońce okrywało dom złotym blaskiem.SaintClare zauważył, na drugim końcu galerii Toma, który siedział na stopniach z Ewangelią wręku.Przysiadł się do swego niewolnika, odczytał rozdział Ewangelii, po czym trawionynieokreślonym niepokojem zaczął się przechadzać wzdłuż galerii.Zadzwoniono na wieczorną herbatę.Po herbacie Saint Clare usiadł przy fortepianie i jąłgrać jedną z owych starych smutnych melodii, które dawniej śpiewano przyakompaniamencie harfy.Naraz wyjął pożółkły kajecik z nutami i odezwał się do miss Ofelii: Patrz kuzynko, ten kajet należał do mojej matki.To kopia znakomitego RequiemMozarta, którą własnoręcznie przepisała.I zaśpiewał przepiękne wiersze Sądnego Dnia.Tom stanął w otwartych drzwiach bawialni i, złożywszy ręce pobożnie, zastygł w niemymzachwycie.Saint Clare grał i śpiewał z niezwykłą głębią uczuć.Po skończeniu boskiegohymnu siedział nieruchomo, ukrywszy twarz w dłoniach. Jaki wzruszający jest ten hymn o Sądzie Ostatecznym rzekł wreszcie jakby do siebie.Jest w tym myśl o Okupieniu Grzechów całej ludzkości, rozstrzygnięcie przez wyższąmądrość wszystkich zagadnień moralnych. Ale w tej myśli jest wiele przerażającego zauważyła miss Ofelia. Słusznie.Zwłaszcza dla mnie.Co czeka takiego człowieka, który swoją sytuacją,wykształceniem i umysłem był powołany do czynów szlachetnych, a jednak przez lenistwocałe życie był obojętnym świadkiem niedoli i cierpień swych bliznich? Otrzyma przebaczenie, jeśli opamięta się w porę i przystąpi do działania. Zdaje się, że zaczyna się moje opamiętanie.80 Daj Boże! Dawno już czas. Tak, już czas się zmienić.Mam już pewien plan na początek. Można wiedzieć jak? Postanowiłem z początku zmienić sytuację swoich własnych niewolników, a następniezwalczać w miarę możności niewolnictwo w całym kraju. A jak pan myśli, czy ojczyzna nasza zgodzi się kiedyś znieść niewolnictwo? Nie zrobi tego dobrowolnie.Wszakże duch czasu zmienia się na lepsze. Ach, nie bardzo w to wierzę westchnęła miss Ofelia. Nie chodzi jedynie o wyzwolenie niewolników.Przypuścimy, że już jutro wszyscy będąwyzwoleni.Któż będzie uczył tę wielomilionową masę.Jesteśmy zbyt leniwi i lekkomyślniaby świecić im wzorem męstwa i dzielności.Przypuśćmy nawet, że wyzwoleni niewolnicywywędrują na Północ, gdzie szanuje się ich pracę.Ale powiedz szczerze, czy jest tam dosyćludzi chętnych i humanitarnych, którzy by się podjęli od nowa wychować czarnychprzybyszów.Wy, ludzie z Północy, wydajecie dużo pieniędzy na misję, ale czy zgodzicie sięprzyjąć do swego grona tych samych pogan, którym z dala dajecie szczodrobliwą jałmużnę?Myślę, że nie. Nie mogę zaprzeczyć, Augustynie odpowiedziała z właściwą sobie szczerością missOfelia. Nie wiem, co mi się stało, Ofelio, ale stale dziś myślę o mej nieboszczce matce.Mamwrażenie, że znajduje się tu, w tym pokoju.I tak samo Ewa.To skutek rozstrojonychnerwów.Pójdę do miasta, przejdę się trochę i dowiem się nowin.Wziął kapelusz i laskę i wyszedł na ulicę. Czy każe pan sobie towarzyszyć? zapytał go Tom. Nie, nie trzeba, mój drogi.Wrócę za godzinę lub półtora, nie pózniej odparł SaintClare.Noc była piękna, rozjaśniona księżycem.Tom usiadł na schodkach w galerii i myślamiprzeniósł się do swej chatki, do dalekiego Kentucky.Wkrótce będzie wolny i wróci doswoich.Z wdzięcznością pomyślał o Saint Clare, o nieboszczce Ewie, którą widział wwyobrazni w postaci świetlistego aniołka.Pomału wpadł w drzemkę, uśpiony jednostajnymszmerem fontanny.Przyśniła mu się Ewa z wiankiem jaśminów na rozwianych złocistychkędziorkach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]