[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. I kiedy się ma to stać? pytał z lękiem, że wnet się rozwieje wszystko. Może dzisiaj jeszcze.może jutro.Nie wiem, ale kiedy nadejdzie ta chwila, zjawię sięprzed tobą, i ty. A ja pójdę za tobą! O Daisy! O Daisy! ja śnię rzeczy nieopowiedziane. Będziemy śnili o sobie.prześnimy nasze dawne istnienia i awatary. Słowa twoje mnie budzą, zmartwychwstaję w tobie. Bom jest tobą, jak kwiatem jest jego aromat! Musiałem cię już dawniej kochać, dawniej i zawsze. Bo zawsze byłam przy tobie i zawsze byłam twoją duszą. Wiem.przed czasami.przed istnieniem.musiałem być słońcem i zgasłem, utonąłemw bezmiarach twojej zrenicy świętej. Pójdziesz ze mną? wsparła oczy swoje ma jego oczach nieruchomych. Choćby w śmierć! Kochasz mnie? zamierał z nadludzkich wzruszeń.Ale Daisy porwała się z miejsca, bo pantera podniosła się nagle i wsparłszy się łapami obasen fontanny, zaczęła ponuro wyć.a jemu się wydało, że spoza strug wody wychyla sięsmutna i grozna twarz Bafometa, rozbłysła krwawymi oczami. Idę w wieczny sen o tobie! majaczył padając na ławkę.687 A potem już chyba śmierć! myślał po długim milczeniu, podnosząc rozgorzałe oczy.Daisy już nie było, tylko Bagh, czołgając się po wrębie basenu, skomlała tęskliwie, a rozmo-tany pióropusz fontanny dzwonił trwożliwym, rozełkanym szmerem; chwiały się liście palm iz zielonych gąszczów przebłyskiwały jakieś kwiaty, podobne oczom zaczajonym tak niemo adrapieżnie, że zatrząsł się i śpiesznie wyszedł z oranżerii.Ale głos Daisy wciąż w nim śpiewał; wciąż słyszał jej słowa spadające mu na duszę rosąwonną i palącą; wciąż widział jej oczy, przenikały go niby ostrza dręczące bolesną rozkoszą.Przepalał go straszliwy żar ekstazy, miotał nim wicher szczęsnego szaleństwa, unosił w niebai rzucał w odmęty niepojętej zgrozy, na jakieś głuche, umarłe dna wyczerpania.A wśród tegochaosu i strzępów myśli wiło się przez niego tylko to jedno mocne i świadome uczucie, żemusi być posłuszny jej woli, musi, i że ta konieczność ofiary z siebie i zatracenia się ma nie-wypowiedzianą słodycz zamierania. A może ja śnię? A może wszystko jest tylko halucynacją? Zachwiał się w nagłymprzypływie wątpliwości.Za oknami słaniał się smutny, zadeszczony dzień, chaos miasta, za-topionego w strugach wody spływającej nieustannie i mgłach.Naraz obejrzał się na zwierciadło, połyskiwało martwą, sinawą taflą, odbijając w sobiecały pokój i jego twarz dziwnie pobladłą i zmienioną. Ale czy to ja jestem? Wydał się sobie tak niepojęcie inny, tak strasznie obcy i niezna-ny, że aż się cofnął w bezradnej trwodze. Przecież jestem! Widzę, czuję, stwierdzam! myślał dotykając różnych przedmiotów;czuł chłód brązów, miękkość jedwabnych obić, rozróżniał barwy i kształty, spostrzegał różni-ce i nieco tym uspokojony, usiadł do fortepianu, ale nie potrafił nad nim zapanować, gdyżspod palców rwały się jakieś bełkotliwe, splątane krzyki.Uderzył klawisze z mocą, władczo,aż fortepian zajęczał i popłynęła dzika melodia, podobna do jęków i chichotów szamocącychsię szaleńców. Radosny jestem i szczęśliwy, a coś we mnie płacze, coś się trwoży, ale co? Co? pytał zuporem i nie znalazłszy odpowiedzi rzucił się na otomanę i ukrywszy twarz w poduszkach,usiłował zapomnieć o wszystkim.Nim jednak pogrążył się w niepamięci, odezwał się jakbytuż nad nim głos Daisy.Zerwał się gwałtownie, głos brzmiał już w pewnej odległości, ścichał. Gdzie jesteś? Gdzie? wołał przeszukując całe mieszkanie, a musiała gdzieś być, poczułbowiem zapach jej perfum, słyszał jej kroki, szelest sukien roznosił się wyraznie. Daisy! O Daisy! wybuchnął naraz, wyciągając ręce do zwierciadła, w którym zamaja-czył jej zarys, niby utkany z perlistej mgły, błysnęły jej fiołkowe oczy, uśmiech rozkwitnąłwskroś bielm i nim dobiegł, wszystko się rozwiało i przepadło.Długo czekał zapatrzony w pustą taflę, jakby w zamarzłą toń, zazdrośnie kryjącą przedokiem śmiertelnych swoje cuda i dziwy niepojęte
[ Pobierz całość w formacie PDF ]