[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brzmiały mi jeszcze w uszach niedorzeczne słowa Lindy wypowiedziane nad trupem plastykowegokierownika.Pamiętałem też nonsensowną odpowiedz prawdziwego przechodnia, którego zapytałem ozdanie na temat manekinów i który w mym pytaniu (zamiast chęci potwierdzenia faktycznego obrazurzeczywistości) odkrył tylko manifestację pogardy dla wszystkich ludzi.Czy po takich doświadczeniach mogłem łudzić się nadzieją, że na drodze z dachu Temalu podnóż gilotyny, więc w czasie fikcyjnego śledztwa i pozorowanego przewodu sądowego, znajdzie sięchoć jeden prawdziwy i nieślepy człowiek, który by chciał i potrafił rozproszyć przede mną widmorzeczywistej egzekucji? Już sobie tę gilotynę dobrze wyobrażałem nie widziałem jednak samego jejostrza: czy będzie gumowe, czy z hartowanej stali, a to tylko manekinom było obojętne.Bez żadnej decyzji zszedłem wolno na sześćdziesiąte drugie piętro.W pustym korytarzu stałakukła chłopca.W szybie windy przez oszklone drzwi dostrzegłem ruch lin i usłyszałem szmerwznoszącej się kabiny.Z pewnością wypełniały ją gotowe do ostrej interwencji umundurowanemanekiny.Począwszy od tej chwili zdarzenia następnych kilkunastu sekund potoczyły się w tempie równiezawrotnym, jak wszystkie towarzyszące im moje myśli.Wypadki te miały przebieg bardziejdramatyczny niż poprzednie i doprowadziły do tragicznego zaostrzenia się konfliktu.Nadal nic miałem pewności, czy w razie realnego ataku dysponuję użyteczną bronią.Aby toszybko sprawdzić, wypaliłem z rewolweru w najbliższą ścianę.Brak czasu na przegląd nabojówpozostałych w magazynku zmuszał do oddania próbnego strzału, zaś jego rezultat co uświadomiłemsobie nagle decydował o dalszym mym losie: odpowiadał nawet na istotne pytanie, z jakiegomateriału wykonane jest ostrze miejscowej gilotyny egzekucyjnej, bowiem gdyby Murzyn (karabinierprawdziwy) strzelał ostrymi kulami, znaczyłoby to jednocześnie, że ludzie żywi traktują całą tęmaskaradę serio i co za tym idzie że zabiją mnie wkrótce tak czy inaczej, skoro jeden z nichwcześniej próbował to zrobić.Zciana, na którą zwróciłem broń, celując z odległości ledwie dwudziestu centymetrów przedoddaniem fatalnego strzału, miała wygląd nie otynkowanej betonowej płyty i nosiła na sobie brudneślady różnorodnych zacieków i plam. Mur jest gładki i stary" to był lakoniczny opiskrótkotrwałego obrazu ściany, jaki pojawił się w mej świadomości w postaci szybko po sobienastępujących trzech informacji.Po informacji ,,mur" pojawiła się pewność bezpieczeństwa osóbprzebywających prawdopodobnie z drugiej jego strony, po informacji gładki" natychmiastwyobraziłem sobie mały krater i zamknąłem oczy, spodziewałem się bowiem gradu betonowychodłamków i ciosu odbitej kuli w przypadku, gdyby tkwiła ona w komorze nabojowej.Bywa czasem, że w przedmiocie wielokrotnie badanym dostrzegamy tylko najbardziej jaskrawejego strony i trzeba przypadku, skojarzeniowego bodzca, by dotąd ukryta, jakaś niezmiernie ważnacecha wcześniej i gdzie indziej oglądanej rzeczy w myśli szybkiej i jasnej jak błyskawica niespodziewanie ujawniła się nam.Tego rodzaju olśnienia doznałem w najmniej odpowiednim momencie: bezpośrednio przeduruchomieniem spustu.Kiedy zamknąłem oczy, skrystalizowała się w mym umyśle kolejnainformacja.Przynosiła błahą wiadomość, że mur jest stary".Dotarła jako ostatnia i spowodowałazatrzymanie ruchu palca, bowiem w tym właśnie ułamku sekundy zamiast rewolweru wypaliła w mejświadomości lekceważona dotąd myśl, że wszystkie dekoracje Kroywenu są równie stare, jak tenprawdziwy mur.W czasie wielogodzinnej wędrówki po mieście, przytłoczony liczbą fałszywych budowli orazfaktem, że ich tu wczoraj nie było, przegapiałem systematycznie wcale nieobojętną możliwość ocenyich wieku, gdyż zdominowały ją tamte, bardziej krzykliwe fakty.I nie dostrzegałem patyny lat:spłowiałych na słońcu kolorów, rdzy, pajęczyn rozwieszonych w zakamarkach, grubej warstwy kurzuna powierzchniach osłoniętych przed wiatrem, oszlifowanych butami lub dotykami setek rąkkrawędzi, próchna, wypaczeń wywołanych rzadkimi ulewami i całodzienną operacją słońca orazwszechobecnego brudu słowem widząc same dekoracje, nie dostrzegałem, że noszą one na sobieślady wieloletniego istnienia w Kroywenie, gdzie upływało całe moje życie.Dopiero po tej piorunującej myśli, która ujawniała obiektywny fakt stałej obecności dekoracjiw mieście i wywracała do góry nogami sens porannego odkrycia, wskazując równocześnie naniepojętą ślepotę mego dotychczasowego życia, z opóznieniem (czterosekundowym chyba)nacisnąłem spust i usłyszałem huk wystrzału.Otwierając oczy, zwróciłem je bezpośrednio na drzwi zatrzymanej windy.Stali już przed nimisztuczni karabinierzy.Było ich dwóch, bo w krótkim czasie, kiedy strzelałem z niepewnej broni imyślałem o wieku dekoracji, czterej inni nie zdążyli jeszcze opuścić kabiny.Ci dwaj, którzywyskoczyli już z windy, skamienieli pośrodku korytarza, wpatrując się we mnie wytrzeszczonymiszklanymi oczami.W porównaniu z innymi sztucznymi ludzmi robili takie wrażenie, jak sztywnefigury woskowe lub pozbawione możliwości ruchu manekiny ustawione na wystawie sklepu zmundurami wojskowymi.Zrozumiałem po chwili, że pozorowanym uczuciem, które ich zahamowałow biegu, chcieli wyrazić swe osłupienie spowodowane ohydą dostrzeżonego bestialstwa.A pojąłemto dopiero wtedy, gdy zwróciłem oczy na ścianę, by ocenić wynik strzelniczego eksperymentu.Pod ścianą naprzeciwko wylotu lufy tkwiła przeszyta na wylot rewolwerowym pociskiem głowaplastykowego chłopca.Na ten widok nogi ugięły się pode mną.Straciłem poczucie upływającego czasu.Stopy wrosłymi w podłogę, zaś bolesny kurcz mięśnia prawej ręki, utrzymującej wciąż na wysokości czołaimitowanej ofiary narzędzie symulowanego okolicznościami mordu, uniemożliwiał mi zmianęstrasznej, ostatecznie już beznadziejnej pozycji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]