[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest rozżalona na cały świat.Musi ochłonąć, uspokoić się.Dopierowtedy spróbuje z nią pogadać.Gdy po długiej służbie wracał do domu, marzył o wytchnieniu i spokoju.To był czas na przejrzenie poczty i rachunków, pogranie z Aurorą w kosza.Jednak ostatnio nigdy nie wiedział, co zastanie w domu.Aurora weszła wokres dojrzewania i ze słodkiego dziecka zmieniła się w nieprzewidywalną,zbuntowaną nastolatkę.Zorientowała się, że wspominając matkę, dotykajego czułej struny.Czy sama wciąż przeżywa jej odejście, czy może w tensposób chce mu dopiec? Tego nie wiedział.Ze znużeniem podniósł się z miejsca i odstawił swoje talerze do zlewu.Aurora musi sama po sobie posprzątać, taką mieli zasadę.Nie zamierza jejwyręczać.Miał mętlik w głowie.Kapitan Will Bonner, funkcjonariusz publiczny,nie potrafi zrozumieć swego dziecka, nie wie, jak znalezć do niego dojście.Ipanicznie się boi, by niechcący nie wyrządzić mu krzywdy.Może jest dlaAurory zbyt surowy, a może zbyt pobłażliwy? Może powinien poszukać dlaniej terapeuty? Albo matki?Miewał czasami takie pomysły, zwłaszcza gdy Aurora podnosiła tentemat.Do tej pory bezproblemowo zaspokajał jej potrzeby.Teraz, gdy wAurorze zaczynała się budzić kobieta, był w kropce.Strona 95 z 422LRT2012-08-30 19:36:05Pełen tych niespokojnych myśli wrócił do stołu i sprzątnął talerze córki.Chciałby dla Aurory jak najlepiej, lecz mimo jego starań córka oddala sięod niego, a on nie ma pojęcia, jak to zmienić. Dostawa ekspresowa! rozległo się wołanie od strony ogrodu.Will podszedł otworzyć tylne drzwi.Siostry prawie nie było widać zzamasy białych peonii.Birdie weszła do kuchni i postawiła wiadro z kwia-tami na blacie. Zostały po przyjęciu weselnym w Sausalito wyjaśniła.Kwiatowafarma ich rodziców cieszyła się wielką popularnością. Pomyślałam, żeAurorze się spodobają. Dzięki, ale jej ostatnio nic się nie podoba. Czyżbyśmy byli w marnym nastroju? spytała domyślnie. Fatalnym potwierdził. Temu dzieciakowi naprawdę niewieletrzeba.Dziś znowu zaczęła gadkę o matce i wściekła się o. Nawet niepamiętał, o co naprawdę poszło. O nic specjalnego.Birdie wyjęła z szafki dwa kamienne dzbany, rozłożyła na stole gazetę iwyjęła nożyce.Will obserwował ją z zainteresowaniem.Dla faceta tekwiaty były ładne same w sobie.Zostawiłby je w tym kuble.Nigdy by niepomyślał, by je popodcinać i ułożyć w wazonie.Im bardziej Aurora za-chowywała się jak kobieta, tym mniej ją rozumiał. Jak wiesz, braciszku rzekła przez ramię Birdie _ nie jestem eks-pertem w tych sprawach, ale wydaje mi się, że to typowe zachowanie na-stolatków. Co w tym normalnego, że czuje się zdołowana? Zaraz jej to przejdzie, przekonasz się.Za kilka minut znów będziesobą. Na jak długo? Wystarczy, że na nią spojrzę nie tak, a znów będziemnie nienawidzić.Strona 96 z 422LRT2012-08-30 19:36:05 Według mnie to zdrowy objaw. Ze mnie nienawidzi? Will, postaw się na jej miejscu.Przy wszystkich musi się kontrolować,być grzeczną dziewczynką.W szkole, przy mnie i Ellisonie, przy naszychrodzicach.A przecież jest człowiekiem, ma prawo wyrażać niezadowolenieczy dezaprobatę. Przycięła łodygi kwiatów. Przy mnie może sobie na to pozwolić. Ja tak to widzę.Intuicyjnie wie, że bez względu na to, co zrobi, jak zlesię zachowa, zawsze może na ciebie liczyć.Ty nigdy jej nie zostawisz.Uważnym spojrzeniem obrzuciła bukiet, poprawiła kilka kwiatów.Will milczał.Może w tym stwierdzeniu siostry coś jest.Może Aurora taksię na nim wyżywa, bo jest go absolutnie pewna.Nigdy jej nie zostawi, a onadobrze o tym wie. Pogadam z nią. W razie czego daj znać rzekła Birdie.Popatrzyła na rozłożonągazetę. Czytasz czasem te historyjki obrazkowe? Jasne.Każdy je chętnie ogląda. Tak myślałam. Czemu pytasz? Moja najnowsza klientka rysuje takie komiksy.Pamiętasz z liceumSarah Moon? O rodzinie słyszałem, oczywiście. Skupił się, próbując przypo-mnieć sobie kogoś o takim imieniu. Głupku, chodziłeś z nią do szkoły.To ona produkowała te zabawnekomiksy, o które wszyscy się zabijali.Kpiła w nich praktycznie ze wszyst-kich.Strona 97 z 422LRT2012-08-30 19:36:06Will palnął się dłonią w czoło. Pamiętam ją. Przed oczami stanęła mu szczupła blondynka ztwarzą o ostrych rysach, przemykająca się po kątach i obserwująca wszystkoczujnie.Jego też nie oszczędziła.Przedstawiła go jako napakowanego ste-rydami nadętego palanta. Była straszna.To co z nią? Wróciła do Glenmuir. Tak? Ma jakieś problemy? Nawet gdyby, to ode mnie nic nie usłyszysz.Nieważne, pomyślał.Dyskrecja to piękna rzecz, alenie w takim miasteczku jak to.Wszystkiego i tak się dowie, i to raczejprędzej niż pózniej.Strona 98 z 422LRT2012-08-30 19:36:07CZZ TRZECIAStrona 99 z 422LRT2012-08-30 19:36:08ROZDZIAA DZIESITYObudziła się w swej dawnej sypialni.Serce biło jej nieprzytomnie.Odprzyjazdu do Glenmuir wciąż nawiedzały ją senne koszmary, niejasne,trudne do nazwania lęki, od których brakło jej tchu i budziła się przerażona izlana potem.Próbowała opanować rozdygotane nerwy, otrząsnąć się z tychzłych wspomnień, skupić uwagę na znajomych szczegółach pokoju.Przez kilka długich chwil wciąż była oszołomiona.Nabrała powietrza ioddychała miarowo, jak nauczyła się na zajęciach jogi.Wreszcie powoli spłynął na nią spokój, serce wróciło do normalnegorytmu.Kiedyś starała się przywołać sny, odnalezć ukryty w nich sens.Terazchciała je jak najszybciej zapomnieć.Uciec jak najdalej.Wiedziała, coznaczyły.Była jak rozbitek na falach, który nie ma się czego uchwycić, dlaktórego nie ma ratunku.Jej dawne życie bezpowrotnie umknęło, nie ma doniego powrotu.I nie ma pojęcia, co dalej.Jest zdruzgotana rozpaczą,śmiertelnie przerażona, fizycznie chora, pogrążona w depresji.Jednak wciąż miała w sobie siłę.Większą niż zwykle.Chyba powinna zmusić się, by pójść do lekarza, zacząć brać jakieś leki.Gdy Jack był chory, chciała dzielić jego cierpienie.Wzdragała się przedlekami poprawiającymi samopoczucie, takie rozwiązanie uważała za tchó-rzostwo.Zatraciła się w rysowaniu, w sztuce szukając ukojenia i ucieczki.Swe uczucia przelewała na papier.Strona 100 z 422LRT2012-08-30 19:36:08Już nie musi cierpieć dla Jacka.W ogóle nie musi cierpieć.Powinna iśćdo lekarza, wspomóc się lekami.Jednak na razie była zbyt przygnębiona, byzwlec się z łóżka.Nie przypuszczała, że może tak dużo spać.W Chicago z radością zrywałasię skoro świt, szykowała Jackowi kawę.Przy śniadaniu słuchali porannegoprogramu w radiu, jednocześnie przeglądając gazetę.Jack sport i strony fi-nansowe, ona resztę, zwłaszcza cykliczne komiksy.Nie tak wyglądały początki ich małżeństwa.Wtedy nie obchodziły ichnajnowsze wydarzenia.Przy zmysłowej muzyce baraszkowali w łóżku, pókiJack nie zrywał się, by biegiem lecieć do pracy.Sarah, śmiejąc się z tegopośpiechu, przyglądała się, jak wyskakuje spod prysznica, naciąga ubranie iz bułką w zębach biegnie do samochodu, uśmiechnięty od ucha do ucha.To się skończyło wraz z nadejściem jego choroby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]