[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadchodziłeś.Opasał ją ramieniem.Biedne dziecko, w co ja ją wciągnąłem! Mogli jej zrobić krzywdę,okaleczyć.Bezlitośni.Drapieżniki, tym grozniejsze, że myślące.Obliczają teraz na zimno,skąd uderzyć.- Czy ty, jakbym cię obwiózł po mieście, potrafiłabyś rozpoznać ten dom?- Nie.Może to nawet lepiej - nagle jakby ją pewna myśl olśniła, powiedziała gwałtownie: -Ale tę kobietę poznałam.Tyś też ją widział.Szła w czasie pogrzebu i gałązką oganiałamuchy z twarzy zmarłego.Nie, na pewno się nie mylę, z taką złością popatrzyła na ciebiegołego, że się schowałeś w krzaki.Pamiętasz? Wracaliśmy z plaży.Stężał, przypomniał sobie tłum czarno ubranych kobiet, szły szybkim krokiem wzbijając kurz,czerwony pod słońce, raczej gadały, niż modliły się składnie.Ta jedna, z omotaną głową, obiałej twarzy, biegła uczepiona wozu, na którym trzęsła się otwarta trumna.Czyżby onimieszkali u zamordowanego? Był ich wspólnikiem.To nawet by się zgadzało, chytrzepomyślane, ale i duże, aż za duże ryzyko.Trzeba jednak sprawdzić, po prostu pójść tam irozmówić się.Albo, albo.Pieniążki na stół i towar jest wasz.Tego drugiego - albo, niewolno brać w rachubę.Samemu wywiezć i komu wtedy sprzedać? Zliska sprawa.Możnawpaść i wyrok odsiedzieć.Gładził ją leciutko i umacniał się w przekonaniu, że chyba trafił na właściwą nić.Teraz tylkopociągnąć, z osaczonego samemu stać się łowcą.Wykurzyć ich z nory.Jednak nie wolno anisłowem napomknąć o tym Christine, pora wyłączyć ją, już swoje przeszła, dosyć oberwała.Gotowa jeszcze wymknąć się do Tarabanowa.Jakie ci Niemcy mają zaufanie do milicjantów!U nas każdy się na niego boczy, pokpiwa, chyba że musi wezwać na pomoc.I wtedy gozwykle nie ma pod ręką.Pierwsze: nazwisko zamordowanego.Najłatwiejsze.To powie stary Kalczo, bo go znał.Oni się tu wszyscy znają.A jak nie on, to paroch.Wdowa przychodzi do niego po słowapocieszenia.Jak będę miał nazwisko, każdy mi wskaże adres.Tylko co im powiem, bo jeśliwyjdzie, że to mnie się spieszy, zaczną gnieść cenę, obniżą wykup.Trzeba, żeby im sięzaczęło robić gorąco.Do jutra daleko.Może rozwiązanie mi się samo nasunie.Mam czas.Dziewczyna zdawała się drzemać.Kiedy ją próbował okryć prześcieradłem, uchwyciła gokurczowo za rękę, bała się, że odchodzi.- Jestem, Krysta - szeptał uspokajająco.- Spij spokojnie.Nie oddam cię nikomu.Wydrę im,co mi się należy, i pojedziemy na Sycylię.Albo do Hiszpanii, gdzie nas oczy poniosą.Nie odpowiedziała, chyba już nie słyszała pogrążona we śnie narkotycznym.Dygotała jak wgorączce.* * *Słońce wstało w dymnych różowościach.Nie ciepło przetryskujące przez uchyloną płachtęnamiotu ich obudziło, tylko żałosne krzyki mew, trochę płacz niemowlęcia i miauczenieprzydeptanego kota.- Co to? - zerwała się na wpół przytomna.- Och, jaki miałam okropny sen.- Co ci się śniło?- Bombardowanie.Leżeliśmy nadzy i głazy leciały na nas.Mam jeszcze w uszach krzykludzi, których na plaży zmiażdżyło, przysypało.- To tylko mewy wyruszały na łów.Daleko motorek kutra stukał monotonnie, echo powtarzało dudnienie pod szczytem namiotu.- Co dziś robimy? Ja nie chcę się z tobą ani na chwilę rozstawać, słyszysz, Paul - łasiła się jakkotka.- Umarłabym ze strachu.Ja się teraz nieufnie będę oglądać za każdym mijającym nasautem.- Zapomniałaś, kochanie, że dziś muszę być w Burgas na mszy za ojca i jego poległychkolegów.Oczywiście jedziemy razem, jeśli tylko dobrze się czujesz.Bo możesz zostać wnamiocie, nie będziesz sama, masz nasze psisko.W czasie nocy kilka razy wsuwałmorduchnę, żeby zobaczyć, co z tobą.Przyjaciel świata.- A nie lubi naszego strażnika.- On mu się tylko odwzajemnia.Widziałaś, jak Niczyj bawił się z dziećmi, nawet nie warknął,choć go ciągnęły za ogon, tarmosiły za kudły.Po prysznicu zabrali się do śniadania, Christine nie miała apetytu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]