[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak już powiedziałem, to moja praca.Tommy poczuł, że jego strach zmienia się w gniew.Złość na tego człowieka, który zabił czterech chłopców i fantazjuje na temat ich zaginięcia.– Nigdy się nie poddasz, Alanie?Stykes zamrugał powiekami.– Czy się poddam? Masz na myśli zaprzestanie poszukiwań?Tommy poczuł, że przytakuje ruchem głowy, ale nie odpowiedział, bo nie to miałna myśli.– Nie – powiedział Stykes.– Byłoby nieuczciwie z mojej strony, gdybym teraz zrezygnował z szukania, prawda? Mieszka tu za dużo rodzin cierpiących wielki ból, więc jeśli mogę im jakoś pomóc, muszę to robić.Nawet jeśli sprowadza się to do bezowocnych poszukiwań.– Spojrzał na znak stopu, obok którego przejechałTommy.– Myślę, że ci nie wystawię mandatu.Nie lubię, gdy się mnie podejrzewao kumoterstwo, ale jesteś tutaj sławną osobą.I chyba nie tylko tutaj, do diabła.Więc poprzestanę na upomnieniu.– Bardzo miło z twojej strony – odparł Tommy, patrząc w oczy mordercy.– Na przyszłość bardziej uważaj – powiedział Stykes.– Wtedy nie będziemy musieli więcej odbywać tych pogawędek.– Rozumiem, Alanie.Stykes się wyprostował i pistolet w kaburze znalazł się tuż przy twarzy Tommy’ego.Ten wyobraził sobie, że siedzi sam zamknięty w małej betonowej celi więziennej,czekając na Alana, który wprowadzi w czyn obowiązującą w Lind Falls własną wersję sprawiedliwości.Na myśl przyszedł mu jego własny grób, wprawdzie większy i głębszy, ale poza tym identyczny jak cztery inne w tutejszym lesie.Zaczął się zastanawiać, ile potrzeba czasu, by ktoś znalazł jego kości.Doszedł do wniosku, że prawdopodobnie długo by to potrwało.Może nawet trzydzieści lat.Alan Stykes odwrócił się i poszedł do samochodu policyjnego.Tommy nie chciałodjeżdżać pierwszy, więc siedział, czekając, aż zastępca szeryfa przejedzie obok.Stykes obrócił ku niemu głowę i pozdrowił go dłonią, jakby mówiąc: nie przejmuj się zanadto.Tommy odetchnął i na kilka sekund zamknął oczy.Potem wyjął z kieszeni komórkę.Wybrał numer Becky, która odebrała po trzecim sygnale.Po tonie, jakim wypowiedziała halo, natychmiast poznał, że coś jest nie w porządku.– Wracam do domu – oznajmił.Przeciągające się milczenie.A potem:– Nie spodziewaj się, że nas tu zastaniesz po powrocie.I Becky się rozłączyła.36Dom.Zatrzymując się na podjeździe, Tommy pospiesznie zlustrował wzrokiemotoczenie.Nie dostrzegł samochodu Becky, ale ona zazwyczaj parkowała w garażu.Rzucił okiem na okna.Żadnych świateł.Żadnego ruchu.To jednak także nie było dziwne.Dziwne było to, że Becky nie odpowiadała na jego telefony, a przecież po opuszczeniu Oregonu dzwonił do niej wielokrotnie.Ani razu nie odebrała.Nawet po to, by powiedzieć: odwal się.Zadzwonił do agencji ochrony, z której usług skorzystał, mając nadzieję, że uzyska stamtąd jakąś informację, ale powiedziano mu tylko tyle, że pani Devereaux niespodziewanie zerwała umowę i odesłała Stuarta.Zatelefonował do Sofii, ale oznajmiła mu, że telefonów od niej Becky także nie odbiera.Zadzwonił nawet do najlepszej przyjaciółki żony, która mieszkała w Denver.Nic.Wprowadził samochód do garażu i stracił ostatnią iskierkę nadziei.Auta Becky nie było.Przeszedł z garażu do kuchni.Na granitowym blacie nie było żadnego listu.– Becky?! – zawołał.Cisza.– Evie?! Chance?!Czekał na odgłos biegnących nóżek.Cisza.Ściśnięty żołądek Tommy’ego zacisnął się jeszcze bardziej i strach, który go zżerał, zaczął zamieniać się w gniew.Jak śmiesz zabierać moje dzieci.Myśl sobie o mnie, co chcesz, ale nie zabieraj mi dzieci.Nie pozwolę, abyś decydowała, czy mogą być przy mnie.Nie ma mowy – pomyślał.Wbiegł po schodach i zadyszany przeszukiwał pomieszczenie po pomieszczeniu.W pokojach dzieci zobaczył porozrzucane ubrania i zabawki.Nie musiało to o niczym świadczyć, ale z pewnością ktoś je przeglądał, pakując się w pośpiechu.Wszedł do sypialni małżeńskiej i tam wreszcie znalazł odpowiedź.Trzymali walizki w przepaścistej szafie, gdzie znajdowały się głównie rzeczy Becky.Trzy walizki zniknęły.Trzy.Można w nich było zmieścić wystarczająco dużo ubrań, by starczyły im trojgu naco najmniej dwa tygodnie.Rąbnął pięścią w drzwi szafy.– Niech to szlag!Przez trzydzieści lat się wysilał, by zachować swój największy sekret w tajemnicy i uleczyć swoją duszę.A teraz w ciągu niespełna tygodnia wszystko zostało zniszczone.– Nie, nie, nie – wymamrotał.Po raz kolejny wybrał numer Becky i czekał, zaciskając powieki.Miał nadzieję,że usłyszy jej głos, a nie automatyczną sekretarkę.Po raz kolejny spotkał go zawód.– Becky, jestem w domu.Jestem w domu, słyszysz? Jestem tu teraz i widzę, że odeszłaś.Zaufaj mi, dobrze? Wiem, że zważywszy na to, co zrobiłem w przeszłości, proszę o bardzo wiele, ale zapewniam cię, że nie mam romansu.Nawet jeśli mi nie wierzysz, nie możesz zabierać dzieci.Robisz im krzywdę.Nawet jeśli…Nawet jeśli, co, Tommy?Tak bardzo ściskał telefon, że rozbolały go palce.– Ja nigdy bym nie zrobił tobie czegoś takiego, choćbym cię podejrzewało najgorsze.Nigdy bym nie porwał dzieci i nie wywiózł gdzieś daleko od ciebie.Rozłączył się i usiadł na łóżku, szarpiąc włosy na głowie.Po pięciu minutach zadzwonił telefon.Tommy z nadzieją spojrzał na ekran komórki.To ona.– Becky – powiedział.– Masz rację – powiedziała posępnym tonem.– Nie mogę ci odebrać dzieci.Przepraszam.Odetchnął.– Ale musimy coś wymyślić, bo nie chcę cię widzieć.– O co chodzi, Becky? Po prostu mi powiedz.– Ty mi powiedz, Tommy.Powiedz mi, dlaczego powiedziałeś, że jesteśw Charlestonie, a naprawdę zatrzymałeś się w jakimś motelu w stanie Oregon.Powiedz mi, dlaczego dzwonię do ciebie i słyszę w tle śmiech jakiejś kobiety.A te wszystkie podejrzane telefony? Grożenie śmiercią? Jesteś gówno wart, Tommy.Ale muszę ci oddać jedno: jestem pod wrażeniem twojej inwencji i wysiłków, jakie wkładasz w ukrycie tego romansu.Przyjemnie jest być pisarzem, prawda?Wymyślać to wszystko całymi dniami musi być cholernie miło, no nie?Skąd, u diabła, ona wie o Oregonie?Odpowiedź była prosta.Posłużył się kartą kredytową, wynajmując samochód
[ Pobierz całość w formacie PDF ]