[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby poszła do wyjścia, zpewnością natknęłaby się co najmniej na służących.Natomiast w głębi domu mogło sięzdarzyć wszystko - włącznie z odkryciem łatwej drogi ucieczki.Jeszcze raz spojrzała wkierunku frontowych drzwi, nie zauważyła nikogo, po czym ruszyła w przeciwną stronę, idącszybko i trzymając się blisko ściany.Napotkała troje kolejnych drzwi po tej samej stronie korytarza i jedne po drugiej -wszystkie zamknięte.Szła dalej.Jej buty zdawały się niemiłosiernie głośno stukać o płytyposadzki.Przed sobą widziała już koniec korytarza i jeszcze tylko dwoje drzwi.Jeśli i teokażą się zamknięte, będzie musiała zawrócić.Zbliżając się do następnych drzwi po drugiejstronie korytarza, zerknęła przez ramię i nie widząc nikogo, podbiegła do nich.Nie ustąpiły.Kolejny rzut oka za siebie - wciąż pusto - i potruchtała na drugą stronę, do ostatnich drzwi.Zanimi korytarz kończył się ogromnym lustrem, złożonym z kilku tafli i szprosów,wyglądającym jak jedno z wielkich okien znajdujących się we wszystkich pokojach budynku,tylko że tutaj widoczność była ostentacyjnie i znacząco skierowana do wewnątrz, jakbydyskretnie (w istocie, za zamkniętymi drzwiami) chciano dać do zrozumienia, że wewnątrzdzieją się znacznie ważniejsze rzeczy niż na zewnątrz.Dla panny Temple był to przykrywidok, gdyż ujrzała swoje odbicie: białą postać przemykającą pod ścianami, przytłoczonąprzepychem.Zadowolenie, jakie czuła wcześniej, widząc się tak zamaskowaną, jeszcze niecałkiem jej przeszło, lecz nieco zmalało, gdyż teraz lepiej zdawała sobie sprawę z ryzykazdającego się syjamskim bratem tego uczucia.*Przy ostatnich drzwiach dopisało jej szczęście.Podchodząc do nich, usłyszałastłumiony głos i odgłos kroków.Chwyciła klamkę.Były zamknięte.Nie miała innegowyjścia.Panna Temple wyprostowała ramiona i nabrała tchu.Zapukała.Głos zamilkł.Przygotowała się, lecz niczego nie było słychać: żadnych kroków aniszczęknięcia zamka.Zapukała ponownie, głośniej, aż zabolała ją ręka.Cofnęła się, poruszającpalcami, czekając.Teraz usłyszała szybkie kroki, zgrzyt odsuwanej zasuwy i drzwi ztrzaskiem uchyliły się na centymetr.Spojrzało na nią czujne zielone oko.- Co jest? - spytał męski głos, wyraznie zirytowany.- Witam - powiedziała panna Temple z uśmiechem.- Czego chcesz, do diabła?- Chciałabym wejść.- Kim jesteś, do diabła?- Isobel.Zdenerwowana panna Temple instynktownie wybrała imię świętej, ale co będzie, jeślito ją zdradzi, jeśli jest tu jakaś inna Isobel, którą on zna, zupełnie niepodobna do niej, jakaśgruba i zawsze spocona dziewczyna o niezdrowej cerze? Spojrzała w zielone oko - drzwi nieotworzyły się szerzej - rozpaczliwie usiłując odgadnąć reakcję mężczyzny.Oko tylkozamrugało, a potem szybko zmierzyło ją od stóp do głów.Zmrużyło się podejrzliwie.- To mi nic nie mówi.- Zostałam tu skierowana.- Przez kogo? Przez kogo?!- A jak pan myśli?- W jakim celu?Chociaż panna Temple nie miała nic przeciwko kontynuowaniu tej rozmowy, czaspłynął i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zbyt długo stoi na korytarzu.Nachyliłasię, spojrzała w oko i szepnęła:- %7łebym się przebrała.- Oko nie poruszyło się.Spojrzała przez ramię i znów namężczyznę, ponownie szepcząc: - Przecież nie mogę tego zrobić na dworze.Mężczyzna otworzył drzwi i cofnął się, wpuszczając ją.Postarała się przemknąć jaknajdalej od niego, pozostając poza zasięgiem jego rąk, lecz on tylko zamknął drzwi i cofnąłsię jeszcze dalej.Był dziwnym osobnikiem - założyła, że służącym, chociaż nie nosił czarnejliberii.Stwierdziła natomiast, że jego buty, choć kiedyś eleganckie, teraz były zniszczone ibrudne.Nosił biały fartuch, narzucony na zwykłe i równie znoszone brązowe spodnie ikoszulę.Włosy miał tłuste, odgarnięte za uszy.Skórę bladą, oczy przenikliwe i bystre, adłonie czarne, jakby pobrudzone tuszem.Czyżby był drukarzem? Uśmiechnęła się do niego ipodziękowała.W odpowiedzi głośno przełknął ślinę, szarpiąc palcami postrzępiony brzegfartucha, przyglądając się jej i dysząc przez otwarte usta, jak ryba.W pomieszczeniu było pełno drewnianych skrzyń, nie tak długich i głębokich jaktrumny, ale wyłożonych miękkim filcem.Skrzynie były otwarte, a wieka niedbale oparte ościanę, lecz nigdzie nie było widać ich zawartości.Prawdę mówiąc, wszystkie wyglądały napuste.Panna Temple ośmieliła się zerknąć do jednej z nich, gdy mężczyzna warknął na nią,pryskając śliną ze wzburzenia:- Przestań!Odwróciła się i zobaczyła, że wskazuje skrzynie, a potem, wróciwszy myślami doniej, na nią, na jej maskę i strój.- Po co cię tu przysłał? Wszyscy powinni być w innych pokojach! Mam robotę! Niemogę.nie będę obiektem jego żartów! Czy on już nie ma dość? Albo jego piesek Lorentz?Zrób to, Crooner! Zrób tamto, Crooner! Wykonywałem wszystkie polecenia! Jestem poprostu równie odpowiedzialny za.za moje projekty, a to jedno chwilowe, pożałowaniagodne niedopatrzenie.przecież zgodziłem się na wszystko.całkowicie siępodporządkowałem, a mimo to.- Bezradnie machnął ręką, pryskając śliną na pannę Temple.- Co za udręka!Czekała, aż skończy mówić, a gdy to zrobił, aż przestanie się ciskać jak niedożywionyterier.Na końcu pomieszczenia były następne drzwi.Poważnie skinąwszy głową, pannaTemple dygnęła z szacunkiem, wskazała drzwi i szepnęła:- Nie będę pana dłużej niepokoiła.Jeśli wie-pan-kto przypadkiem mnie zapyta,wyjaśnię, że jest pan całkowicie pochłonięty swoim zadaniem.Ponownie skinęła głową i podeszła do drzwi, mając szczerą nadzieję, że nie prowadządo szafy.Otworzyła je i weszła w wąski korytarz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]