[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Choć dzięki Donatelli dość wcześnie spróbowała sambuca itiramisu (nie mówiąc o małych ośmiorniczkach, które, ku swemu zawstydzeniu,naprawdę polubiła), to Masi był autentycznie rozkochany w swej ojczystejkuchni, a gotowanie posiłków dla Lizzie sprawiało mu szczególną przyjemność.Dwa tygodnie po ich pierwszym spotkaniu, gdy Donatella znów wyjechała doswego chłopca do Mediolanu, Masi wprosił się do mieszkania Lizzie i zabrał siędo gotowania.Patrzyła, jak wrzucił kilka główek brokułów na wrzącą wodę, ana drugim palniku obsmażył na oliwie kawałeczki czosnku, które po zbrą-zowieniu usunął.- To tylko dla smaku - wyjaśnił.Przyglądała się, zafascynowana, jak wrzucił na skwierczącą oliwękoreczki anchois i rozcierał je, dopóki się nie rozpuściły, a następnie dodałtrochę ostrej papryki.Gdy brokuły były miękkie, odcedził je na durszlaku, a dowrzątku wsypał paczkę makaronu orchiette, który ugotował al dente.Wszystkieskładniki starannie wymieszał i podał w parującej misce, kiedy zaś Lizziezapytała, czy nie ma odrobiny parmezanu, zatrząsł się z oburzenia.- Li, nigdy, przenigdy, z tym rodzajem pasta!Po jedzeniu usiedli na starej kanapie z twardym oparciem, którą Donatellaznalazła na pobliskim pchlim targu.Masi przysunął się bliżej i objął ramionaLizzie, ona zaś wtuliła się w jego pierś.Po chwili dotknął wargami ustdziewczyny, która oddała pocałunek.Lizzie, nabierając tchu, powiedziała ześmiechem:- Masz usta jak poduszki.Masi ciężko oddychał.- Nic nie poradzę na swoje usta - oznajmił poważnie i Lizzie mimo woliznów się roześmiała.- Właściwie bardzo lubię poduszki - powiedziała, całując go ponownie.- 48 -SRNie panując już nad sobą, przenieśli się do małej sypialni Lizzie.CiałoMasiego było twarde, gładkie i doskonale wpasowało się w ciało Lizzie.Tuliłago, wpatrzona w jego twarz nad sobą, aż poczuła ciepło, potem gorąco, a pozdyszanym końcu znów chłodny powiew pazdziernikowej nocy.Przywarła doMasiego, który leżał nagi obok niej.Jego pierś wznosiła się i opadała.Po chwiliwstał i dumnie przeszedł przez pokój z ciałem lekko lśniącym od potu.WAmeryce Lizzie zapewne zdziwiłaby się nieco tym pokazem obnażonychmęskich kształtów, lecz w Rzymie, gdzie wszystkie piazzi i muzea pełne byłynagich posągów mężczyzn i kobiet, dawno przyzwyczaiła się do urody obu płci.Jeszcze pózniej oboje leżeli w miękkim półmroku sypialni.Masi sennieprzywarł do jej pleców.- Nie potrzebujemy już tłumacza, prawda? - zamruczał.- Prawda - odparła sennie Lizzie.Odwrócił ją nagle.- Li? - powiedział tym samym sennym głosem.- Tak?Jego angielszczyzna była ostrożna i niepewna.- Kocham was.Lizzie nie mogła powstrzymać chichotu.- Was? A gdzieś ty się nauczył tak mówić?- To niepoprawne? - Masi zdawał się obrażony.Wyjaśnił, że wprawiał sięw języku, czytając starą angielską wersję Biblii, którą przyjaciel wyszukał dlaniego w antykwariacie.- Nie - odparła Lizzie.- Wszystko w porządku.Zamilkła.- Ja też was kocham - powiedziała wreszcie.- Mam nadzieję, że kiedyśrazem będziemy chodzić do ogrodów Watykanu.Masi wziął ją w ramiona.- Na pewno.Zobaczysz, pobierzemy się i zostaniesz matką naszychpięknych dzieci.- Jak je nazwiemy? - zapytała, ciesząc się zabawą.- 49 -SR- Hm - zadumał się Masi, głaszcząc się po podbródku.- Jeżeli to będziechłopiec, nazwiemy go Flavio albo Ulysse.- Ulysse? - zdziwiła się Lizzie ze śmiechem.- To znaczy Ulisses?Masi także się roześmiał.- Tak.Wyrośnie na wielkiego podróżnika.- Masi, te imiona niespecjalnie mi się podobają.- A co, chciałabyś, żeby miał na imię Jeff, Bob albo Danny? - Jego płaski,amerykański akcent rozśmieszył Lizzie.- A jeśli chodzi o dziewczynkę - ciągnął Masi - zawsze uwielbiałem imięPatrizia.- Ja też lubię to imię - mruknęła Lizzie.- Sądzisz, że kiedykolwiekzobaczę, gdzie mieszkasz?- Tak, tak, oczywiście.- Nawet w ciemności wyczuła niechętny grymasMasiego.- Któregoś dnia - powiedział cicho, zniecierpliwiony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]