[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Kiedy będziesz w domu? – wzdycha Elisabeth.– Nie jestem pewien.– Aha.Czekamy na ciebie do piątej, a potem zjemy sami.– Dobrze.Trzymaj się.Ja…Nie jest w stanie dokończyć zdania i się rozłącza.W tejsamej sekundzie żałuje.Powinien był ją ostrzec, prosić,żeby uważała, żeby cały czas oglądała się przez ramię.Alejeśli oni podsłuchują jego rozmowy? Albo telefony oby-dwojga? Musieli też być u nich w domu, skoro ten czło-wiek zauważył szpary w podłodze.Thorleifowi niedobrzesię robi na myśl o tym, co jeszcze mógł widzieć.Dzieci.Ich życie.Nie mogę z nikim o tym rozmawiać, myśli.Nie mogę.Boję się.Ale jak się wyrwać z tego koszmaru? Nie mogę poprostu zrobić tego, co mi każą, bo z całą pewnością i takmnie zabiją, kiedy już wykonam polecenie.Najpierw zabiję,a potem sam umrę.Nie, to niemożliwe, przekonuje siebiew duchu i uświadamia sobie, że samochód przyspiesza.Będzie musiał coś wymyślić.40Kolejka do sklepu monopolowego w centrum handlowymGrønland Basar nigdy nie jest długa.Henning płaci za dwiebutelki likieru świętego Hallvarda i wychodzi na powietrzeprzesycone mieszanką przypraw, których aromat zawszeunosi się w tej dzielnicy.W głowie cały czas ma ostatniąrozmowę z Pullim.Nie chce mi się już nic więcej robić, prze-drzeźnia się w duchu.Tam i wtedy naprawdę tak myślał,uważał, że szkoda marnować swój czas na człowieka przy-zwyczajonego do tego, że dostaje wszystko, czego chce,a w dodatku – według Irene Otnes – często kłamie.AleHenning zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma innej osoby,152do której mógłby się zwrócić.Może Pulli do następnego razu się zastanowi.Matkę jak zawsze zastaje w kuchni z papierosem.W po-pielniczce jeszcze dymi poprzedni niedopałek.– Cześć, mamo! – woła, próbując przekrzyczeć dźwiękiradiowej stacji P4.Losing My Religion, rejestruje Henning, Bóg wie który już raz.– Jak się miewasz?Spojrzenie matki pospiesznie odrywa się od rozłożonejgazety.Z twarzy bije irytacja.– Spójrz tutaj! – prycha.– Zobacz, co zrobili z mojągazetą!Henning podchodzi do kąta w kuchni i odstawia likier.Dzisiejsze wydanie „Aftenposten” jest wygniecione nasamym dole.– Rzeczywiście głupio – odkrzykuje, próbując wypro-stować gazetę.Matka pogardliwym ruchem odsuwa jego rękę.R.E.M.kończy śpiewać i kuchnię wypełnia namiętnyradiowy damski głos.Christine Juul patrzy na syna.– Kupiłeś likier?– Kupiłem.– Czy możesz…Ręką pokazuje na szafkę.Henning ją otwiera, wyj-muje kieliszek, wyciąga korek z jednej butelki i już chcewlać pierwsze kojące krople, ale zatrzymuje się w półruchu.– Ten kieliszek jest brudny, mamo.Spojrzenie Christine Juul strzela w bok, w jego stronę,ale matka nic nie mówi.Henning odkręca kran, czeka, ażwoda zrobi się ciepła, myje kieliszek i wyciera.Czuje jed-nak, że ścierka jest wilgotna.Wącha ją, ale prędko odsuwaod twarzy i patrzy na matkę.Powinna mieć kogoś do pomocy w domu.Kogoś, ktopomógłby jej w podstawowych czynnościach.Sama niedaje rady.Albo nic ją nie obchodzi.A najgorsze, że on nie ma w tej chwili siły o niej myśleć.Jego siostra Trine nigdy 153nie może poświęcić matce nawet dwóch minut ze swojego ministerialnego czasu.Henning stawia przed matką kieliszek, tuż przy kolo-rowym tygodniku „Se og Hør”, rozłożonym właśnie na ar-tykule o Trine i jej mężu.Bardzo chcielibyśmy mieć dziecko!– Kupiłeś papierosy? – pyta matka i chciwie wypija łyk.– Nic nie mówiłaś.– Nie kupiłeś?Henning aż się wzdryga, słysząc jej przenikliwy głos,a następnie atak kaszlu, od którego robią jej się w płucach dziury.Kładzie matce rękę na plecach, chce ją ostrożniepoklepać, ale ona się odsuwa, wskazuje na domowy respi-rator, który stoi na kuchennym stole pod ścianą, a samanie przestaje kasłać.Jest już bliska wymiotów.Henningprzysuwa urządzenie bliżej.Zakłada jej maskę na nosi usta, niebieski pasek podtrzymujący na głowę i włączamaszynę.Wkrótce matka oddycha już spokojniej.Po kasz-lu zostają jedynie resztki, a ona przez kilka minut tylkosiedzi i oddycha.Henning czeka, aż matka przestanie unosić barki, wtedypo cichu wychodzi i zamyka drzwi na klucz.Za sobą słyszyodgłos urządzenia, które na razie utrzymuje ją przy życiu.Przyłapuje się na rozważaniu, czy będzie mu bardzo przy-kro tego dnia, kiedy matka umrze.41Kołdra nagle wydaje się dusząco ciepła, chociaż zaledwieminutę wcześniej miał gęsią skórkę.Po salonie Pål biegarazem z Endrem, nowym kolegą z klasy.Thorleif po powrocie do domu od razu położył się dołóżka, wymawiając się kłopotami żołądkowymi.Wie, żenie mógłby spojrzeć w oczy nikomu z rodziny, nie mdle-jąc przy tym ze strachu.Co on, na miłość boską, ma zro-bić? Przecież ci ludzie wiedzą o nim wszystko! Mężczyzna154z kucykiem twierdził, że mają nawet kontakty w policji.Czy w ogóle ktokolwiek jest w stanie mu pomóc? Musiw jakiś sposób kogoś zaalarmować.To mu nasuwa pewne skojarzenia.Kiedy alarm przestałdziałać? W niedzielę? Dni nakładają się na siebie, ale wy-daje mu się, że to była niedziela.Czyżby ktoś wszedł do ich mieszkania w czasie, kiedy bawili się na Dworze Bogstad?Podrywa go uderzenie w ścianę.Słyszy wybuch śmie-chu z salonu.Chichot Påla zawsze wywoływał uśmiechna jego twarzy.Kroki się oddalają, rozlegają się nowe.Ot-wierają się drzwi do sypialni.Thorleif znów drga przestra-szony, ale widzi Julie, która zatrzymała się w progu.Jużsam widok naburmuszonej buzi wystarcza, by trudniejmu było oddychać.– Co się stało, kochanie?– Pål mówi, że nie umiem rysować.– Naprawdę? – pyta Thorleif łagodnym głosem.– Niesłuchaj go, córeczko.Pål tylko udaje twardziela przed En-drem.Ślicznie rysujesz.Słyszałem, że mama nauczyła cięrysować serduszka?Buzia Julie dosłownie eksploduje uśmiechem.– Chcesz zobaczyć?– Bardzo.Małe stópki drepczą po parkiecie.Pół minuty późniejJulie wraca do sypialni z kartką w ręku.– Zobacz, tatusiu.Z dumą pokazuje mu serce, narysowane grubym czer-wonym flamastrem.– Ho, ho – mówi zachwycony.– Rzeczywiście śliczneserce!– Narysować ci takie?– A mogłabyś?Znów szeroki uśmiech i odgłos biegnących stóp.Thor-leif lekko się unosi, patrzy na serce.Równie dobrze możnaby powiedzieć, że to pośladki, ale to jest serce.Najpięk-niejsze, jakie widział.155Wpada na pewien pomysł.– Julie? – woła.– Taak?– Nie mogłabyś przynieść kredek tutaj? Zobaczyłbym,jak rysujesz.– A chcesz, tatusiu?– Oczywiście.Może ja też mógłbym troszkę porysować?– No pewnie.Dziewczynka wkrótce przybiega.Thorleif słyszy jeszcze,że całe pudełko z kredkami wypada jej z rąk i wszystkiekredki się rozsypują.– Ojej!– Nic się nie stało, kochanie.Po prostu je pozbieraj.– Musisz mi pomóc.Thorleif wzdycha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]