[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem rozpętało się piekło.Nithilam, jak mówiliserafini.Chaos.Przewyższali go liczebnie, ale Ziri odwrócił to na swoją korzyść.Poruszał się tak szybko, siekąc ostrzami w kształcie półksiężyców, żeserafini nie wiedzieli, gdzie jest.Kiedy ruszali za nim, obracał się.Wrezultacie atakowali siebie nawzajem.On miał łatwiej, dla niego każdybył wrogiem.Każdy był celem.Jego noże zdawały się mnożyć wpowietrzu; po to je wymyślono: nie do wycinania uśmiechów, ale dowalki z kilkoma przeciwnikami jednocześnie, do blokowania, cięcia,kłucia.Upadło dwóch następnych aniołów: rannych, z przeciętymiścięgnami.- Nie zabijajcie go! - ryknął Jael i Ziri wiedział, nawet w szale ciała istali, że to nie jest dobry znak.Rzucił się na nich, zaciskając dłonie na rękojeściach noży takmocno, żeby krew nie dostała się pod palce i nie osłabiła przyczep-ności.Wzleciał, zaatakował ich z powietrza, ciął i zabijał, ale ani przezchwilę nie łudził się, że ucieknie.To serafińscy żołnierze; on byłszybki, ale oni nie ustępowali mu prędkością, poza tym mieli przewagęliczebną.Nie pierwszy już raz pożałował, że nie ma na dłoniachtatuaży.Znaki mogłyby ich osłabić, dałyby mu szansę.Zanim goobezwładnili, odchudził ich oddział o połowę, a sam miał tylko kilkapłytkich ran, co w równym stopniu przypisywał swojej zręczności, jaki rozkazom, do których się dostosowali.Chcieli go żywego i był żywy.Klęczał przed nimi i teraz nikt już się nie śmiał.Podszedł Jael.Niebył już taki zadowolony, rysy miał napięte, a blizna odznaczała siębielą na tle czerwonej z wściekłości twarzy.Ziri przeczuł zbliżające siękopnięcie i skulił się, żeby zaasekurować cios, ale dostał w żołądek inie mógł złapać tchu.Stęknięcie przeszło w śmiech.- A to za co? - zapytał i wyprostował się.- Jeśli czymś cię uraziłem.Jael uderzył go ponownie.A potem znów.Ziri przestał się śmiać.Kiedy już krztusił się krwią, Jael podszedł na tyle blisko, żeby zdjąćmu z pleców kadzielnicę.W oczach miał lodowaty triumf i Ziri poczuł,że rodzi się w nim gniew.- Ja też mam pyszną historyjkę, tyle tylko, że moja jest prawdziwa.Nie tak dawno spotkałem Wielkiego Wojownika oraz Brimstone'a ispaliłem ich tak, jak twoich towarzyszy, stąd wiem, że nie żyją iodeszli.A to - uniósł kadzielnicę - oznacza, że jest ktoś jeszcze.Kto?Krew zadudniła Ziriemu w głowie.Zaczynał rozumieć, o cochodziło: serafini zastawili pułapkę na polanie i czekali na tego, ktoprzyjdzie przechwycić dusze.Tak jak mówił Wilk: buntownicy byliduchami.Teraz stali się prawdziwi.Sam wszedł im w ręce.- Wybaczcie.- Ziri udawał, że nie rozumie.- Ale co: kto? Jaelspojrzał w dół.Końcem miecza grzebał w prochach.- Powiesz mi, kto jest nowym wskrzesicielem - oznajmił.-Imszybciej, tym lepiej.To znaczy dla ciebie.Mnie, prawdę mówiąc, nieprzeszkadza, jeśli będzie to wymagało trochę.wysiłku.Cóż, to nie brzmiało ani trochę zabawnie.Ziri nie miał żadnejpraktyki w torturach, ale kiedy o tym myślał, stawała mu przed oczamijedna twarz.Akivy.Ziri nigdy nie zapomni tego dnia.Rynek, całe Loramendi zgro-madzone, żeby popatrzeć.Kochanek Madrigal też musiał patrzeć.Serafin klęczał, tak jak Ziri teraz, osłabiony biciem i presją tatuaży,zdruzgotany rozpaczą.Czy wyznał wszystko Wilkowi? Ziri nie sądził,żeby tak było, i w przedziwny sposób ta myśl dodała mu sił.Jeśli aniołwytrzymał tortury, on też da radę.%7łeby ochronić Karou, a razem z niąnadzieję chimer, wytrzyma wszystko.- Kto to jest? - zapytał ponownie kapitan.- Podejdz bliżej - poprosił Ziri z krwawym uśmiechem.-Wyszepczęci to do ucha.- Zwietnie.- W głosie Jaela słychać było zadowolenie.- Już siębałem, że zepsujesz zabawę.- Dał znak żołnierzom i dwoje z nichpodeszło do Ziriego, żeby złapać go za ramiona.- Trzymajcie go -rozkazał.Wbił sprzęt do zbierania dusz w ziemię i zaczął podwijaćrękawy.- Mam wenę.LuksusyPowiedziałam, że żadnemu człowiekowi nie może stać się krzywda.- Głos Karou, zdarty już od kłótni, zabrzmiał w jej uszach jak warkot.-To była pierwsza zasada.Ludzie są bezpieczni.Kropka.- Przemierzaładziedziniec.Chimery zebrały się na podwórzu i na balkonie.Niektóregrzały się w słońcu, inne kryły się w cieniu.Thiago, takim tonem, jakby przekazywał jej ważną życiową prawdę,oznajmił:- W czasie wojny, Karou, trzeba zrezygnować z pewnych luksusów.- Luksusów? Masz na myśli zabijanie niewinnych ludzi? - Nieodpowiedział.Właśnie to miał na myśli.%7łołądek Karou zwinął się wsupeł.- O Boże, nie.Absolutnie nie.Kimkolwiek oni są, nie mają nicwspólnego z twoją.- Zamilkła.Poprawiła się.- Z naszą wojną.- Ale jeśli zagrożą naszej pozycji tutaj, będą już mieli mnóstwowspólnego.Musiałaś mieć świadomość ryzyka, Karou.Miała ją? Bo oczywiście miał rację, wystarczył jeden podróżnik,żeby ściągnąć do kazby burzę medialną.A wtedy co? Nawet niechciała o tym myśleć.Na pewno pojawiłoby się wojsko.Kiedyśopowieści o potworach żyjących na pustyni zostałyby skwitowanekomentarzem, że turyści palą za dużo haszyszu, ale wszystko sięzmieniło.Zatem, co teraz?- Może pójdą dalej - zastanawiała się, ale było to tak nie-prawdopodobne, że oboje o tym wiedzieli.W zasięgu wzroku nie byłożadnej innej budowli.Poza tym, nawet z tej odległości było widać, żepiechurzy nie radzą sobie dobrze.Pięli się pod górę, ale co chwilę przystawali, padali na czworaki, piliwodę z bidonów, a potem.mniejszy piechur zgiął się wpół izwymiotował.Kazba była za daleko, żeby mogli usłyszeć towarzy-szący temu odgłos, ale turyści byli bliscy udaru słonecznego, jeśli jużgo nie mieli.Para przez dłuższy czas stała w miejscu, potem ponownieruszyła.Karou zaczęła znów przemierzać dziedziniec.Ci ludziepotrzebowali pomocy, ale to było bardzo niewłaściwe miejsce, żeby jąuzyskać.Gdyby tylko wiedzieli, ku czemu prą.Ale nawet, gdybywiedzieli, najwidoczniej nie mieliby siły zawrócić.Thiago byłspokojny, tak przerażająco spokojny - w każdym razie dopóki się niezdenerwował - bo turyści nie stanowili poważnego zagrożenia.Czekałna nich z zadowoleniem.A pózniej co? Dół?%7łołądek Karou znów się ścisnął.Dzisiaj czuła dół.Może dlatego, żedostał nową pożywkę - Bast w końcu poszła tam z Wilkiem.Karoustworzyła już dla niej nowe ciało, leżało na podłodze.A może zpowodu wiatru, łagodnego, ale uporczywego i wiejącego z właściwejstrony.Tak jakby dół powtarzał: Poczuj mnie, poczuj mnie.Karou zatrzymała się przed Wilkiem.Zciągnęła ramiona i starała sięnie trząść, bo chciała zabrzmieć jak ktoś, kogo się słucha.- Pójdę i pomogę im.Wprowadzę ich przez tylną bramę dospichlerza.- Było to chłodne i ustronne miejsce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]