[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zciślerzecz biorąc, czekam na ten moment, kiedy wyrwie pan wreszcie zza pazuchy swą krasnoar-miejską manierkę, co ją pan tam od samego początku grzeje, łyknie pan zdrowo, mnie, a mo-że i Jerzyka poczęstuje i następnie wszyscy odprężeni udamy się, na przykład, do mitycznejknajpy Kameralna , aby pobiesiadować trochę przed powrotną drogą. Nie chce mi się ruszać głową, więc pozwoli pan, że kolejny raz ograniczę się do mach-nięcia ręką pan Trąba uniósł ramię i wykonał samą dłonią wykwintny gest przeczący. Niema odwrotu, panie Naczelniku powiedział przerazliwym, bo absolutnie wiarygodnym wswojej bezradności głosem. Nie ma odwrotu, a jak pan wie, kara za dezercję jest jedna.Mam nadzieję, że nie po to pani Naczelnikowa odpiłowywała gałkę od wieczka pamiątkowejcukiernicy i nie po to ludzie Arcymajstra Swaczyny utaczali z niej śmiercionośny grot, bymteraz musiał ten kawałek srebra zanurzać w pańskim sceptycznym mózgu.Ojciec bez słowa przyglądał się panu Trąbie, przez chwilę być może jeszcze myślał, czyaby istnieje jakiś desperacki sposób obrócenia wszystkiego w żart.Zaczynałem się bać,strach, prawdziwy strach przystępował do mnie, ziemisty półksiężyc powoli wschodził w pu-stej perspektywie Nowego Zwiatu.Jak zwykle w takich sytuacjach, szukałem ulgi w zgady-waniu tego, co ma zostać powiedziane, skupiłem się i natężyłem i wyszło mi niezbicie, żeojciec będzie na razie milczał, a pan Trąba niedługo powie: rurka z kremem i tyle.Deszcz padał coraz większy i wydawało się, że nie tylko przechodnie, ale i architekturapierzcha przed nami, z obu stron biegły jakieś domy, prawie nic jednak nie było widać, zu-pełnie jakbyśmy szli ledwo zaznaczoną drogą przez deszczowe równiny. A jeśli już o szanownej pani Naczelnikowej mowa, to przypominam, że obiecaliśmy wy-ekspediować widokówkę.Mój serdeczny druh z czasów studenckich, najprzewielebniejszyksiądz Biskup przysyła jej wprawdzie pocztówki z całego świata, ale do kolekcji najwyrazniej71brakuje Warszawy. Pan Trąba mrużył oczy i daremnie w absolutnej pustce wypatrywał sa-dyb ludzkich, wciągał powietrze, łowił w nozdrza zapach dymu idącego z jakiegokolwiekkomina.*Istotnie, kartki od Biskupa przychodziły z całego świata, przeważnie pisał z mitycznychkrajów, w których żyli sami ewangelicy, z widoków Sztokholmu, Kopenhagi czy Helsinekukładałem całkowite obrazy tych miast, najtajniejsze i nieznane nawet rdzennym Szwajcaromzaułki Genewy znałem na pamięć, w razie czego mogłem zawsze sprawdzić czas na słynnymkwietnym zegarze (l horloge fleurie), fantastyczna fontanna u brzegów Jeziora Genewskiegonudziła mnie już śmiertelnie raz na zawsze wykutym w wodzie kształtem, podobnie zresztąjak szwajcarskie znaczki ze swoim monumentalnym Helvetia, Helvetia, Helvetia.Matka nie pozwalała ich odklejać, prawdę powiedziawszy w ogóle nie lubiła, gdy ruszałosię kartki od Biskupa, odnosiłem nieodparte wrażenie, że niechętnie dzieli się nawet ogląda-niem światowych widoków.Wyglądało to nieraz tak, jakby same nasze spojrzenia miały wsobie jakieś jadowite, kancerujące moce.Chryste Panie, a co się działo, kiedy nie oparłem sięjednak pokusie i odkleiłem trzy olśniewające jak karnacja pani Pastorowej znaczki z wido-kówki przysłanej przez Biskupa z Tanzanii! Nie mogłem się oprzeć, musiałem ulec, niebiosana każdym z tych znaczków miały inny kolor, na pierwszym murzyńscy pasterze paśli bydłona trawiastych dolinach i niebo nad nimi było pomarańczowe, na drugim murzyńscy rybacywyciągali z morza sieci pełne ryb i niebo nad nimi było zielone, na trzecim murzyńscy drwalepracowali w dżungli i tuż nad ich kędzierzawymi głowami płynęły granatowe obłoki.Odkle-iłem te znaczki nad parą, pismo Biskupa, który pisał zawsze wiecznym piórem, rozmazało się,pozostało jedynie zdanie: Wczoraj miałem kazanie do czarnych jak węgiel słuchaczy , mat-ka płakała.Potem gdzieś skryła okaleczoną przeze mnie kartkę.(Znaczki trojga niebios z po-wrotem przykleiła klejem roślinnym).Zakradałem się pod jej nieobecność, otwierałem szafę, spod jej sukien pachnących olej-kiem różanym wyciągałem pudełko po szwajcarskich czekoladkach Toblerone, w którymprzechowywała widokówki, przeglądałem państwo po państwie, miasto po mieście, Edyn-burg, Nairobi, Berlin, Ateny, Amsterdam, Helsinki, Ameryka, Anglia, Bułgaria, Szwecja,Dania; Tanzanii nie było nigdzie, przeszukiwałem wszystkie zakamarki szafy, jak gąbka na-siąkałem olejkiem różanym, świętokradczo sięgałem nawet do kieszeni niedzielnego żakietu,otwierałem świąteczną torebkę, przeglądałem strona po stronie Homiletykę Ewangelicką,Okruchy ze stołu Pańskiego i inne pisma Biskupa kartka z trzema niebotycznymi znaczkamizniknęła na wieki.*Spoza strug deszczu wyłonił się wypełniony wszelkim dobrem kiosk Ruchu , kioskarz onadzwyczaj nieprzychylnym wyrazie twarzy był pierwszym człowiekiem w tym mieście, któ-ry wreszcie jął przyglądać mi się z uwagą, prawdę powiedziawszy, nie spuszczał ze mnie oka,gapił się na mnie nienawistnie, ojciec kupił Trybunę Ludu i Tygodnik Powszechny , panTrąba zastanawiał się, który widok Pałacu Kultury wybrać, kioskarz wysunął głowę przezokienko i krzyczał w ataku niepoczytalnej wściekłości: Kolędnicy! Mikołaje! Turonie! Ludzie, święta za miesiąc, a tu już po kolędzie chodzą!Mikołaje! Diabłowie kopytni! Aniołowie skrzydlaci!Byłem pewien, że pan Trąba uciszy go jakąś światową ripostą, że zgasi dziada jedną celnąfrazą, ale panu Trąbie nagle zaczęły trząść się ręce, ledwo był w stanie zapłacić, ledwo był w72stanie utrzymać widokówkę w dłoniach.Odeszliśmy parę kroków, wciąż słychać było sensa-cyjny krzyk kioskarza, deszcz zacinał ze zdwojoną siłą. Ma pan absolutną rację, panie Naczelniku pan Trąba blady był jak ściana, dyszał cięż-ko, trzymał się otwartą dłonią za serce, a może dotykał charakterystycznej wypukłości, jaka wjego jesiennym palcie czyniła się akurat na wysokości serca, w każdym razie tak czy tak pod-trzymywał samego siebie. Ma pan absolutną rację, przychodzą kryzysy, rosną wątpliwości,im bliżej godziny egzekucji, tym rozpaczliwszy jest mój głód alkoholu.Ma pan absolutnąrację i dobrze pan to wszystko przewidział.Rzecz wszakże w tym, że i ja to przewidziałem.Picie, prawdziwie przedśmiertne picie jest intensywnym kursem samoświadomości i dopraw-dy byłbym ciężkim frajerem, gdybym nie brał pod uwagę okoliczności, iż mój zdruzgotanysystem nerwowy na kilka godzin przedtem pójdzie w całkowitą rozsypkę i pocznie się doma-gać elementarnych ukojeń.Otóż powtarzam, ta nieprzewidziana, choć skądinąd absolutnieprzewidywalna okoliczność została w moich planach starannie rozważona.Panowie, nie pa-trzcie na mnie w tak paniczny sposób, mówienie mnie uspokaja, nie zwariowałem do szczętuw ostatniej chwili, mówienie mnie uspokaja, i co więcej, ponieważ odczuwam nieprzepartąochotę napicia się, ochotę tę zamierzam koić w ten sposób, iż będę cały czas rozprawiał opiciu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]