[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I o te wlaśnietereny szły nieustanne boje.A w tym czasie, gdy zakon Krzyżaków osiągał szczyt swej potęgi, potemplariuszach pozostały tylko zburzone zamki i niesława, szkalujące ichdokumenty, pełne wymuszonych, fałszywych zeznań, których nikt nie mógłodwołać, bo ci, co je składali na torturach - już dawno nie żyli, spalono ich nastosie.Aby posiąść skarby templariuszy, zarzucono zakonnikom, że zamiast wChrystusa - wierzą w diabła, plwają na krzyż, oddają cześć bożkowi z drewna iskóry, ze srebra i złota, o ludzkiej głowie i ogromnej brodzie.Imię tego bożkabrzmiało właśnie Bahomet.Nigdy nie udało się zresztą Filipowi Pięknemu odnalezć żadnego wizerunkuczy posągu tego bóstwa.Wymyślono owego Bahometa na użytek chwili,faktycznie nigdy on nie istniał i nawet wielu ówczestnych władców nie dało wiarybredniom zarzucanym templariuszom. Czy brodaty był również Bahomet podpisany na liście do mnie? -rozmyślałem.A tymczasem cela więzienna pogrążyła się w nocnym mroku, który zdawałsię pogłębiać ciszę, w jakiej się znajdowałem.Straciłem nadzieję, że zostanęuwolniony tej nocy.Skuliwszy się w kącie celi, próbowałem zasnąć.Nie wiem, jak długo spałem.Może kilka minut, a może godzinę? Zbudziłmnie jakiś szelest, a potem cichy pisk. Szczury? - pomyślałem ze wstrętem.Szelest powtórzył się.I znowu usłyszałem cichy pisk.Obydwa te dzwiękidolatywały od strony drzwi.Nagle brzęknęła zasuwa, jęknęły odmykane ciężkieodrzwia celi więziennej.Struga elektrycznego światła buchnęła w głąb celi i poczęła wędrować pokamiennej posadzce.Wreszcie trafiła na mnie i oślepiła mnie.- Kto to? - zawołałem gniewnie.- Pan Samochodzik! Pan Samochodzik! - usłyszałem radosny szept harcerzy.Zwiatło przygasło i zmieniło kierunek.Zerwałem się z posadzki ipodbiegłem do chłopców.Nie byli sami.Spostrzegłem również dziewczynkę, lat około dwunastu.Dziewczynka miała rude wlosy upięte w koński ogon.To ona trzymała w dłonilatarkę elektryczną,- Oto pan Samochodzik - przedstawili mnie chłopcy.- A to jest Ewa.Mieszkana Zamku Zrednim.Jej mama pracuje w archiwum muzealnym.- Kto pana tutaj zamknął? - spytała.- Nie wiem.Zapewne ten ktoś - rzekłem i pokazałem jej list, który wręczonomi przy wejściu do zamku.Okazało się, że już przy wyjściu z zamku chłopcy stwierdzili mojąnieobecność.Tak jak przypuszczałem, sądzili jednak, że pozostałem z własnejwoli.Więc przewodniczce wmówili, że wyszedłem trochę wcześniej od innych,gdyż śpieszyło mi się do autobusu.Minęła godzina, a ja wciąż nie opuszczałem zamku.Chłopcy czekali na mniew pobliżu bramy, ale nie wiedząc, co mają dalej robić.Wreszcie po długlchdyskusjach doszli do wniosku, że gdybym został z własnej woli, to przecieżuprzedziłbym ich o tym.Przypomnieli sobie o liście z pogróżkami i ogarnął ichstrach o mnie.Czekając u bramy zamkowej, spostrzegli dziewczynkę kilkakrotnieswobodnie przechodzącą mimo strażników.Domyślili się, że mieszka ona naterenie zamku.I gdy jeszcze raz wyszła przez bramę i udała się do sklepu pojakieś zakupy, chłopcy wdali się z nią w rozmowę.Opowiedzieli jej o sobie i omnie, wtajemniczyli ją w cel naszego przyjazdu.Dziewczyna - na imię miała Ewa- czytała kiedyś w młodzieżowej gazecie o naszym odkryciu zbiorów dziedzicaDunina.To oczywiścłe ułatwiło porozumienie.Zaniosła do mieszkania na zamku zrobione w sklepie zakupy.Potemjeszcze raz wyszła do chłopców i poprowadziła ich aż nad brzeg Nogatu.Dośćdługo szli wzdłuż wysokich zamkowych murów, potem przedzierali się przezjakieś zarośla, aż wreszcie znalezli się na suchym dnie głębokiej fosy.Dziewczyna doprowadziła ich do małej, drewnianej bramy, którą otworzyłaciężkim kluczem.Weszli na teren dawnego ogrodu, gdzie kiedyś wypoczywalirycerze zakonni.Potem pięli się po drewnianych schodkach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]