[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był podstępny, fałszywy, triumfujący.Musiało mi się przywidzieć, pomyślała zaraz.Może on w taki sposób wyraża radość?Gdyby jednak któreś z nich wierzyło, że po tym wszystkim będzie im z chłopcem łatwiej, tomusiałoby doznać rozczarowania.Był i pozostał małym trollem, całkowicie świadomymswojej władzy i tego, jak należy się nią posługiwać.I, podobnie jak to kiedyś Silje odkryła u Sol, przekonali się, że kara była czymś najgorszym,co można było wobec niego stosować, wtedy bowiem nienawiść i żądza zemsty czyniłyKolgrima śmiertelnie niebezpiecznym.Z czasem udało im się uzyskać pewien rodzajrównowagi pomiędzy miłością i surowością wobec niego, lecz utrzymanie tej równowagiszarpało ich nerwy i wymagało siły.Nie, w żadnym razie nie jest to nowy Tengel dobry, już raczej Tengel zły, myślała częsta Livbezbożnie.119Ale należał do nich, był małym dzieckiem, które się nie prosiło na świat i które ichpotrzebowało.W głębi serc żywili dla niego czułość i smutek z powodu gorzkiego losu, jakimu przypadł w udziale.120ROZDZIAA IXI znowu w Grastensholm przygotowywano wesele.Liv nie bardzo wiedziała jak to wszystko urządzić.- Czy mogłabym zaproponować skromną uroczystość, Irjo? Miewaliśmy tu już wspaniałewesela, na przykład moje pierwsze z Laurentsem Bereniusem.A bardziej nieszczęśliwegomałżeństwa niż nasze nigdy chyba nie widziano! Potem był mój drugi ślub, z Dagiem,wesele dużo skromniejsze i spokojniejsze, a przecież sama wiesz, jacy jesteśmy ze sobąszczęśliwi.Wesele Taralda i Sunnivy też było szumne, ale małżeństwa nie ułożyło sięnajlepiej.Więc może teraz zrobilibyśmy skromne, ciche przyjęcie, dobrze?Irja uśmiechnęła się.- Oczywiście, tak, tak będzie najbezpieczniej.Ale bardzo bym chciała zaprosić mojegoojca.- Och, kochanie, oczywiście wszyscy twoi bliscy przyjdą! I nasi z Lipowej Alei.Ale z zewnątrznie chciałabym nikogo, tym razem.Mimo to wpadła w panikę, kiedy obie z Irją sporządziły listę gości, umieszczając na niejwszystkich z Eikeby i rodzeństwa panny młodej mieszkające w okolicy.Bracia, siostry,wujowie, ciotki, kuzynowie i rodzina z Lipowej Alei, razem osiemdziesiąt pięć osób.Niemało,jak na skromną uroczystość.Gdy po weselu udało im się nareszcie wyprawić ostatnią falę gości z Eikeby, wyczerpani byliwszyscy, gospodarze i służba.Jeszcze przy sprzątaniu znalezli pod stołem jednego zkuzynów Irji, ale poza tym było pusto.Tak więc Irja i Tarald zostali małżeństwem.Pastor ich pobłogosławił i wygłosił krótką, alepiękną mowę o tym, jak to wspaniale, że dwoje jego przyjaciół odnalazło się nawzajem.Młoda, lalkowata pastorowa siedziała sztywno przy stole, sprawdzała palcami jakośćtkanych ręcznie mat rozłożonych na ławach i kilimów na ścianach, nie przestając sięuśmiechać łagodnie, lecz zarazem cierpko.Nieoczekiwanie Tarald i Irja doznali olśnienia.Zaczęli się teraz domyślać dlaczego pan Martinius jest taki zgorzkniały.Pózniej, wieczorem,stało się to zresztą jeszcze bardziej oczywiste.%7łona pastora, Julia, rozmawiając z Liv,traktowała ją wyniośle! %7łeby się nikomu nie wydawało że stoi w parafii choćby o zdzbłowyżej, niż żona pastora.Liv popatrzyła na nią z szelmowskim błyskiem w oczach iwyciągnęła kieliszek w stronę Irji.- Na zdrowie! I witaj w rodzinie, kochana baronowo!Od strony pastorowej dało się słyszeć stłumione prychnięcie.121Wesele dobiegło końca.Kiedy nareszcie wszyscy sobie poszli, Tarald zatrzymał się przydrzwiach Irji.- Dziękuję ci za dzisiejszy dzień, droga przyjaciółko.Wypełniłaś swoje obowiązki wnajlepszym stylu.Teraz ja powinienem wypełnić moje.Irja drgnęła, ale on tylko ujął jej rękę: - Dobranoc, Irjo.Lepszej matki nie mógł Kolgrim mieć!Potem odszedł do siebie.Irja weszła do swojego pokoju, połączonego przez otwarte drzwi zpokojem Kolgrima.Długo leżała, wpatrując się w ciemność i dopiero przed świtem zapadław sen.Małżeństwo było szczęśliwe, choć zostało zawarte na tak niezwykłych warunkach.Taraldokazywał jej dużo więcej szacunku niż przedtem i często wszyscy czworo siadywali w długiezimowe wieczory, gdy Kolgrim poszedł już spać, i rozmawiali, albo grali w jakieś gry.Dobrzesię czuli razem i nikt nie traktował Irji jak znacznie niżej od rodziny stojącej analfabetki, którąprzecież w istocie była.Uważali, że jest im równa we wszystkim - mądra młoda kobieta, ogorącym sercu.Pewnego dnia, w połowie marca, Tarald rozmawiał z Irją w pokoju Kolgrima.Stał przy oknie iwyglądał na dwór.- Czy zastanawiałaś się może nad sprawą drugiego dziecka?Irja drgnęła tak mocno, że to aż zirytowało Kolgrima.- Tak - odrzekła cicho.- Myślisz, że byłabyś już w stanie przez to przejść?Zawahała się na moment.- Masz na myśli długi czas oczekiwania? I poród? Tak.Jeśli tego chcesz.Nie odwracając się powiedział.- Czy odpowiadałoby ci, gdybym przyszedł dzisiaj wieczorem?O, moje biedne serce, nie szarp się tak strasznie.Zostanę przecież rozerwana na kawałki.- Tak.Odpowiada mi.W ostatnim momencie zdążyła powstrzymać cisnące się jej na wargi dziękuję.122Poszła natychmiast umyć włosy i wykąpać się.Ręce dygotały jej tak, że z trudem nalewaławodę do miednicy.W końcu usiadła na ławce, zasłoniła twarz rękami i wybuchnęłagwałtownym płaczem.Liv, która akurat tamtędy przechodziła z brudną bielizną, poruszona otworzyła drzwi izapytała:- Irjo, na Boga, co ci jest?Irja, siedząca w samej tylko koszuli, nie była w stanie odpowiedzieć.Liv objęła ją, przytuliła iczekała aż synowa trochę się uspokoi.- Tak się boję - wyszlochała na koniec Irja.- Opowiedz mi, o co chodzi.- Nie.Ja nie mogę o tym rozmawiać.- Cokolwiek by to było, sama, jak widzisz, nie możesz sobie z tym poradzić.- Ale to dotyczy tylko mnie i Taralda.Liv siedziała bez ruchu.- Czy on cię zle traktuje?- Nie, nie, oczywiście, że nie!- On jest moim synem, może jednak mogłabym ci pomóc?- Tak się boję.bo on może uważać, że moje ciało jest okropne.I że nie uda mi się ukryć,że.że ja go kocham.O Boże, pomyślała Liv, zamykając oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]